Czarna niedziela 13 sierpnia 1944 r., czyli wybuch "czołgu - pułapki"



          Zgłębiając historię walk podczas Powstania Warszawskiego 1944, nie sposób obojętnie "przejść" obok tematu wybuchu niemieckiego pojazdu na Starym Mieście. Zdarzenie to było bodajże największą tragedią powstania, a miało miejsce 13 sierpnia na ul. Kilińskiego. Chodzi oczywiście o wybuch tzw. "czołgu - pułapki". W dalszej części tekstu spróbuję wyjaśnić, że nie był to czołg i nie była to najprawdopodobniej pułapka.

Zdobyliśmy czołg!

          13 sierpnia 1944 r. na Starym Mieście było wyjątkowo spokojnie. Być może dlatego, że była to niedziela, Niemcy nie przejawiali dużej aktywności. Średnia temperatura powietrza wynosiła 20°C, było raczej pogodnie i słonecznie. Interesującą nas barykadę na Podwalu obsadzali żołnierze z kompanii Harcerskiej batalionu "Gustaw". Z prawej strony Podwala, na Reducie dowodził pchor. "Ogrodziński" Lech Pecho. Po lewej stronie dowództwo pełnił pchr. "Krakowski" Tadeusz Iłłakowicz (dowódca 3 plutonu kompanii Harcerskiej).
          Za tymi stanowiskami, nieco z tyłu, w ruinach cerkwi znajdowała się kilkuosobowa placówka powstańców z kompanii "Aniela" (także baonu "Gustaw"), którą dowodził "Czarek" Cezary Kiliman. Od rana panował spokój, nic nie wskazywało, iż Niemcy podejmą atak. Na Nowym Zjeździe nie widać było żadnych oddziałów piechoty czy czołgów. W związku z czym na barykadach wystawione były jedynie "czujki", natomiast reszta żołnierzy z obsady barykady znajdowała się niedaleko, w jakiś przygodnych kwaterach.
          Około godziny 11:00 polskie punkty obserwacyjne dały znać, że od Nowego Zjazdu zbliżają się dwa czołgi, kierujące się na Plac Zamkowy. W tamtym czasie, prawdopodobnie mało kto zauważył, iż jeden z pojazdów był dużo mniejszy od drugiego, nie posiadał uzbrojenia: działa, ani karabinów maszynowych. Dziś wiemy, iż był to niemiecki transporter ładunków Borgward B IV, wyglądem zewnętrznym zbliżony bardziej do tankietki, niż do czołgu. Drugi, dużo większy pojazd, to zapewne działo pancerne StuG 40 Ausf. G SdKfz 142/1. Według niektórych relacji, mniejszy pojazd na stanowiska podprowadzało nie jeden, ale dwa większe działa StuG 40.
          Oba pojazdy jechały samotnie, bez wsparcia piechoty. Gdy wjechały na Plac Zamkowy, z wieży zegarowej odezwał się niemiecki cekaem, strzelając w stronę barykady na Podwalu. Działo pancerne oddało strzał w stronę powstańczego stanowiska "Czarka", przepuszczając mniejszy pojazd. Tankietka skręciła ku barykadzie przy Podwalu, podjeżdżając do przeszkody po kilku minutach nieporadnych manewrów znieruchomiała.
          Wtedy dopiero poleciły na niemiecki pojazd butelki z benzyną (wcześniej niepełna i zupełnie zaskoczona obsada barykady nie podjęła żadnych działań). W tym samym czasie wycofało się, pozostające z tyłu, niemieckie działo pancerne. Gdy na pancerzu tankietki pojawiły się niemrawe płomienie, z wnętrza wyskoczył tylko jeden człowiek i biegnąc pod ścianami zrujnowanych kamienic zdołał umknąć w stronę Krakowskiego Przedmieścia. Za niemieckim czołgistą nie padł ani jeden strzał.
          Uwagę powstańców absorbował wtedy już wyłącznie pojazd tkwiący przy barykadzie. Ktoś krzyknął by ugasić, słaby zresztą ogień. Żołnierzy z "Gustawa" w ciągu minuty piaskiem zdławili płomienie. W tym momencie zaczęło powoli docierać do nich, że zdobyli "czołg", co w powstańczej Warszawie było wydarzeniem bardzo sporadycznym. Nikt nie podejrzewał zasadzki, wszystko odbyło się "w normalny sposób", a "czołg" został porzucony w związku - jak sobie tłumaczono - z awarią silnika bądź też w gąsienice pojazdu "wkręcił się" jakiś kawał żelastwa, uniemożliwiając jazdę.
          Dwaj powstańcy z obsady placówki (pchor. "Ogrodziński", pchor. "Miętus" Ludwik Wyporek) wyskoczyli zza osłony barykady, i mimo niemieckiego ognia z wieży zegarowej Zamku Królewskiego, znaleźli się przy tankietce. Pchr. "Miętus" wszedł do pojazdu. Po jakimś czasie wyskoczył ze zdobyczą - dwoma granatami trzonkowymi. Dwaj żołnierze wrócili do swoich. Pierwsze, jakże pobieżne oględziny "czołgu" przyniosły tylko konkluzję, że pojazd nie posiada żadnego uzbrojenia i służy najprawdopodobniej do przewożenia amunicji.
          Na początku zaistniałej sytuacji na pierwszej linii nie było żadnego z oficerów, co potwierdzają relacje uczestników wydarzeń. Dopiero po dłuższym czasie przybył powiadomiony ppor. "Kostka" Wojciech Pszczółkowski, dowódca kompanii Harcerskiej. Ppor. "Kostka" polecił jeszcze jedno rozpoznanie "czołgu", do czego wyznaczył kpr. "Zaskrońca" Kazimierza Kościa z kompanii "Aniela". Po wyjściu z pojazdu powstaniec do posiadanej wiedzy dodał jedynie to, że w pojeździe znajduje się coś podobnego do radiostacji. Będąc w środku, kpr. "Zaskroniec" próbował także uruchomić silnik "czołgu", jednak bezskutecznie.
          Należy zauważyć, że w trakcie obu oględzin Niemcy prowadzili ogień z Zamku Królewskiego, próbując przeszkodzić Polakom. Potwierdza to wielu naocznych świadków. Było to logiczne - nieprzyjacielowi chodziło o zniszczenie barykady, więc zależało im na tym, by Borgward pozostał na swoim miejscu. Ogniem karabinów maszynowych odpędzali Polaków i nie pozwalali zbliżyć się do pojazdu tkwiącego przed barykadą.
          Zaraz też przy barykadzie pojawił się dowódca kompanii "Aniela" kpt. "Włodek" Włodzimierz Stetkiewicz. Obaj dowódcy kompanii przeprowadzili krótką naradę i zgodnie z "drogą służbową" kpt. "Włodek" powiadomił przełożonego - kpt. "Gustawa" Ludwika Gawrycha (dowódcę baonu "Gustaw"), o "zdobyciu czołgu na barykadzie". Do kpt. "Gustawa", który akurat odbywał naradę z oficerami w swojej kwaterze, wiadomość ta dotarła około godziny 12. Niestety nie zachował się ten pierwszy meldunek, nie znamy jego szczegółów. Kpt. Ludwik Gawrych w swoich późniejszych wspomnieniach napisał, że sprawa z "czołgiem" wydała mu się "mocno podejrzana", w związku z czym był przeciwny wprowadzania zdobyczy poza linię polskich umocnień. Postanowiono poczekać do wieczora, dopiero wówczas batalionowy pirotechnik "Wiktor" (Witold Piasecki) dokona jeszcze jednego rozpoznania pojazdu, pod względem właśnie materiałów wybuchowych i ewentualnej pułapki.
          W danej chwili dowództwo baonu "Gustaw" postanowiło ze względów bezpieczeństwa nie czynić nic i pozostawić pojazd w tym samym miejscu oraz w takim stanie, w jakim porzucił go niemiecki kierowca. Przypuszczano, że jeśli pojazd jest czymś na kształt goliata uruchamianego radiem, do wieczora Niemcy spowodują wybuch. Natomiast, jeśli do tego czasu nic się nie wydarzy, należy sądzić, że pojazd jest niegroźny. Sam dowódca kpt. Gustaw" powiadomił pisemnie swego przełożonego mjr "Roga" Stanisława Błaszczaka o zdobyciu czołgu.
          W tym czasie na barykadzie przy Podwalu, na polecenie kpt. "Gustawa", zastosowano pewne środki ostrożności - wycofano załogę o kilkadziesiąt metrów dalej. Jednak przez kilka godzin nic się nie działo podejrzanego z pojazdem, Niemcy nie przejawiali aktywności i powstańcy uznali tę ostrożność za przesadzoną i wręcz zbyteczną.
          Po otrzymaniu meldunku mjr "Róg" uznał, że powstańcy jego zgrupowania naprawdę odnieśli sukces zdobywając czołg. O godz. 14 wysłał meldunek do dowódcy Grupy "Północ" płk. "Wachnowskiego" Karola Ziemskiego: "Godz. 13.45 butelkami spalono lekki czołg przy barykadzie Podwale. Na 2 tygrysy w rejonie placu Zamkowego poszedł Piat."
          O godz. 15:30 mjr "Róg" przekazał kolejny, już bardziej szczegółowy meldunek do płk. "Wachnowskiego": "W godzinach popołudniowych mały czołg rozpoznawczy w rejonie barykady Podwale zatrzymałem. Szofer uciekł. Licząc się z możliwością przysłania czołgu dla odprowadzenia małego, nastawiłem piata. Wieczorem częściowo rozbiorę barykadę i wprowadzę czołg. Czołg jest na chodzie".
          Z powyższego meldunku dowódcy zgrupowania widzimy, iż mjr "Róg" widział już poważny sukces swych podkomendnych, którzy zdobyli mały czołg, który na dodatek jest sprawny. Akceptował lub sam był pomysłodawcą akcji wprowadzenia pojazdu za barykadę w głąb Starego Miasta, jednak dopiero wieczorem.
          Wróćmy na barykadę przy ul. Podwale, gdzie do godziny 16:00 nic ważnego się nie działo. O tej godzinie u por. "Janka" Leona Keca oraz ppor. "Kostki" zgłosiło się kilku powstańców twierdząc, że mają rozkaz przełożonego (najprawdopodobniej mjr "Roga"), by zbadać "czołg", uruchomić go i wprowadzić w obręb powstańczych pozycji. Jak wspominają świadkowie (m.in. ppor. "Kostka"), żołnierze ci nie posiadali pisemnego rozkazu. Powstańczy oficerowie z "Gustawa" mimo to nie mieli żadnych zastrzeżeń i specjaliści oddelegowani do tankietki rozpoczęli kolejne rozpoznanie pojazdu. Kim byli ci powstańcy? Dziś istnieją dwie wersje: żołnierze z kompanii Harcerskiej batalionu "Gustaw" są pewni, iż byli to powstańcy z Dywizjonu Motorowego "Młot". Natomiast kpt. "Ognisty" Lucjan Fajer (zastępca dowódcy zgrupowania "Gozdawa") w swej książce "Żołnierze Starówki" stwierdza, że byli to miedzy innymi: strz. "Czambo" (ewentualnie "Cymbo" lub "Czymbo" - Zygmunt Salwa), strz. Henryk Paczkowski oraz strz. Szczawiński z kompanii motorowej "Orlęta" Zgrupowania "Gozdawa".
          Kolejne oględziny pojazdu wypadły pomyślnie. Powstańcy oddziału motorowego nie stwierdzili w środku nic podejrzanego, udało im się uruchomić silnik i nawet wykonać kilka manewrów. Podczas tego rozpoznania, Niemcy już nie strzelali. W związku z uruchomieniem "czołgu", dowódca kompanii Harcerskiej wydał zgodę na częściowe rozebranie barykady, by pojazd mógł się dostać w obręb polskich pozycji. Żołnierze ppor. "Kostki" w przeciągu pół godziny rozebrali część barykady, tak że pojazd mógł już śmiało wjechać.
          Zdobyta tankietka odjechała w głąb ul. Podwale. Już wtedy na jej pancerzu siedziało kilka osób, a powstańcy i cywile zbierali się radując ze zdobyczy. Droga zdobytego pojazdu wiodła Podwalem do ul. Kapitulnej, następnie ul. Piekarską, Zapieckiem, aż do kwatery mjr. "Roga" na Rynku Starego Miasta. Dowódca Zgrupowania z oficerami swego sztabu wyszedł pogratulować powstańcom zdobytego "czołgu".
          W tym czasie któryś z powstańców wyniósł z kwatery mjr "Roga" biało-czerwoną flagę na drzewcu i odtąd poprzedzał trasę objazdu tankietki. Przejazd ten stał się wielkim świętem tej części Starówki, manifestacją radości ze zdobyczy i zwycięską defiladą. Dalsza trasa przejazdu to ul. Nowomiejska, ul. Freta, aż do budynku przy ul. Podwale 29, gdzie około godziny 17:45 zdobytą tankietkę zatrzymała barykada, którą należało rozebrać. Wokół pojazdu gęstniał tłum liczący ponad 300 osób, złożony z powstańców m.in. harcerskiego batalionu "Wigry" (który kwaterował tuż obok, przy ul. Długiej 7) oraz cywilów. Radość z pancernej zdobyczy była wielka. Natychmiast przystąpiono do zrobienia przejazdu w barykadzie.
          Janusz Wałkuski, wówczas 10-letni chłopiec mieszkający na ul. Podwale 29, wspomina: "To, co zobaczyliśmy, wprawiło nas w osłupienie! Na betonowym podeście pod murem obronnym stał czołg z biało - czerwoną flagą! (...) Z trudem przeciskaliśmy się przez zwarty krąg ludzi, aby go obejrzeć z bliska, dotykać, gładzić jego chłodny pancerz... - Nasz czołg! (...) Nas interesowało głównie jak na niego wejść! Antkowi, który był starszy i większy ode mnie, udało się wdrapać na górę - mnie niestety nie! Silnik już zawarczał, wyrzucając z siebie kłęby spalin - czołg miał za chwilę ruszyć a ja w żaden sposób nie mogłem się na nim zaczepić! Wreszcie noga moja znalazła na czymś oparcie, ręką chwyciłem krawędź pancerza, za drugą ujął mnie pan Józio, który mieszkał w sąsiedniej piwnicy i jechałem! Jechałem na czołgu! Radość moja nie trwała jednak długo. Przy zwrocie z Podwala w Kilińskiego, obsunęła mi się noga, zawisłem na rękach i mimo rozpaczliwej walki o utrzymanie się na czołgu - odpadłem!"
          Po skręceniu w ul. Kilińskiego, transporterowi znowu przejazd zatarasowała niewielka tym razem, około metrowej wysokości barykada, zbudowana z płyt chodnikowych i ziemi.




Miejsce zdobycia oraz trasa przejazdu zdobycznego Borgwarda IV (rys. Piotr Wawrzkiewicz)


          W tym momencie pojazd był dosłownie oblepiony ludźmi. Na samym pancerzu stali harcerze, żołnierze, wokół zebrał się tłum powstańców i cywilów. Ktoś powiewał entuzjastycznie biało - czerwoną flagą, a z okien niedalekiego Ministerstwa Sprawiedliwości słuchać było jakąś marszową, radosną muzykę puszczaną z płyt. Jednocześnie powstańcy z "Gustawa" i "Wigier" kwaterujący w pobliskich budynkach, wyglądali przez okna, stali na balkonach, przyglądając się radosnej manifestacji. Także w tym miejscu od strony Pl. Zamkowego pojawił się kondukt pogrzebowy idący za trumną. Orszak żałobny zatrzymał się przy wylocie ul. Kilińskiego na Podwale mimowolnie powiększając zgromadzenie, gdyż dalszy marsz blokował tłum zebrany przy tankietce.

Katastrofa godz. 18:05

          Gdy trochę rozebrano barykadę zmniejszając jej wysokość, kierowca "czołgu" postanowił spróbować pokonać przeszkodę. Kiedy pojazd znajdował się na szczycie obniżonej barykady z jego przodu odpadła wielka skrzynia w kształcie trapezu i zsunęła się przed nim. Osoby towarzyszące pojazdowi sądząc, że skrzynia stanowi integralną część tankietki, próbowały podnieść ją i z powrotem zamontować na przedzie pojazdu.
          Wydaje się, że jest to najbardziej kluczowy moment całego zdarzenia i tragedii jaka za chwilę nastąpiła. Najprawdopodobniej kierowca sterujący pojazdem pokonując barykadę i manewrując tankietką, zmieniając biegi czy nawet próbując wykrzesać z jej silnika całą moc - nieopatrznie pociągnął za dźwignię zwalniającą skrzynię z ładunkiem wybuchowym. W spuszczonej skrzyni uruchomiony został jednocześnie zapalnik czasowy, ustawiony na taki okres czasu, teoretycznie pozwalający na wycofanie się Borgwarda. Można przypuszczać, że było to kilka minut. Skrzynia z ładunkiem wybuchowym ważyła 500 kg, a więc nastręczała poważne trudności osobom, które próbowały ją podnieść i umieścić na pancerzu. Sekundy mijały... Była równo godzina 18:00 lub kilka minut po niej, bardzo prawdopodobne, że zegary pokazywały 18:05.
          Pchor. "Orion" Ryszard Maciejewski z kompanii szturmowej "Wigier" oglądał przejazd tankietki z balkonu budynku przy ul. Kilińskiego 1. Widząc przy pojeździe wielki tłum, odwrócił się do "Bartka" Janusza Łapińskiego i rzekł:"Wyobraź sobie co by było, gdyby tu teraz wybuchł pocisk!"
          Po jego słowach nastąpiła straszna eksplozja - błysk jaskrawego ognia wraz z potwornym wstrząsem akustycznym i ogromnym podmuchem o niespotykanej sile.




Wypalony i zniszczony kadłub niemieckiego Borgwarda B IV który wybuchł 13 sierpnia 1944r. (Leonard Sempoliński, sierpień 1944r.)


          W jednym momencie zmieniła się sceneria ulicy. Zniknęli zgromadzeni najbliżej "czołgu" żołnierze i cywile. Nie było młodych chłopców siedzących na pancerzu, nie było powstańca powiewającego biało - czerwonym sztandarem, matek z dziećmi i innych cywilów zgromadzonych wokół pojazdu. Ulica Kilińskiego i Podwale zapełniła się bezkształtną masą ciał, kadłubów bez głów i kończyn, szczątków ludzkich, porwanych, postrzępionych i posiekanych.
          Siła wybuchu była tak wielka, że fragmenty ludzkich ciał i rozbryzgi krwi pokryły frontony kamienic na wysokości nawet do trzeciego piętra, w odległości kilkudziesięciu metrów od centrum eksplozji. Ponadto zniszczeniu uległy górne piętra ministerstwa i część domów po przeciwnej stronie ulicy. Na domiar złego w bramie przy Kilińskiego 3 wybuchł pożar zmagazynowanych tam butelek z benzyną. Wypalony kadłub tankietki został odrzucony wybuchem na odległość kilkudziesięciu metrów, a szczątki ludzkie znajdowano nawet kilkaset metrów od miejsca eksplozji.
          Makabryczne, straszne wydarzenie tak wstrząsnęło tymi, którzy przeżyli, iż ci nie byli w stanie natychmiast pospieszyć z pomocą rannym. Przez jakiś czas panowała martwa, głucha cisza - szok i paraliż zatrzymał działania żywych. Dopiero po kilkunastu sekundach, może minucie, odezwały się jęki rannych. Koszmarny widok najpełniej oddadzą relacje, wspomnienia tych, co przeżyli.
          Harcmistrz "Andrzej" Witold Sawicki (wychowawca kompanii Harcerskiej) wspominał: "(...) z obrazu potwornej jatki, jaką przedstawiała wówczas ulica Kilińskiego od Długiej aż po Podwale, pamięć zachowała tylko kilka obrazów. Wyrwaną obnażoną nogę, jakiś szczątek ludzki, który mógł być płucem czy wątrobą. Widzę jak przez mgłę, zmieniony w krwawy ochłap kadłub bez głowy, rąk i nóg. Szedłem znowu przez straszliwą ulicę. Pożar w naszej bramie pod murem ugaszono. Nagle serce ścisnęło mi się ciężkim przeczuciem. Pod murem domu na chodniku leżały czarne berety. Jeden, drugi, piąty - liczyłem. Były to berety chłopców z plutonu łączników. Ich właściciele znikli. Dosłownie. Bez śladu. Zbierałem te żałosne szczątki po naszych dzieciakach. Nie czułem nic. Napór zdarzeń przekraczał możność odczuwania normalnego człowieka."
          Ppor "Kostka" Wojciech Pszczółkowski: "Cała ulica w pyle, gdzieniegdzie zaczątki pożaru, szczątki ludzkie leżące na całej długości Kilińskiego od Podwala do Długiej lub przyklejone do ścian domów. (...) Siła wybuchu była tak znaczna, że wyrzucała ludzi z balkonów na bruk i tym należy tłumaczyć tak znaczne straty. Aby zapobiec epidemii, domy i cała ulica były w pierwszej fazie akcji ratunkowej czyszczona z ludzkich szczątków drewnianymi szuflami do zbierania śniegu w czasie zamieci."
          "Janka" ("Porzędzka") Janina Jasiak - Gruszczyńska wspomina: "Powietrze było kompletnie szare - tyle było w nim pyłu - i był straszny odór spalonej krwi, spalonego ciała z trotylem. Na wiosnę następnego roku, jak się tam szło, to było czuć ten okropny smród. (...) Na ścianach były przylepione mózgi, kawały mięsa. Potem przybiegli chłopcy z łopatami i wykopali doły. (...) Łopatami zgarniano mięso do kubłów i tam wrzucano."




Przeszukiwanie gruzów i ratowanie przysypanych w budynku przy ul. Kilińskiego 3 zniszczonego w wyniku eksplozji niemieckiego nosiciela ładunków wybuchowych (Wiesław Chrzanowski, 13.08.1944)


          Gdy ruszyła zorganizowana akcja ratunkowa, w pierwszej kolejności zajęto się rannymi. Na początku rannych znoszono do ledwie co urządzonego szpitala baonu "Gustaw", znajdującego się w kamienicy na ul. Kilińskiego 1/3 (przeniesionego tu 12 sierpnia), kierowanego przez dr "Morwę" Tadeusza Pogórskiego. Jednak już po krótkim czasie wyczerpały się możliwości dopiero co zorganizowanego szpitala i rannych zaczęto kierować do szpitala na ul. Długiej 7 oraz na Podwale. Dr "Morwa" od zaraz operujący znoszonych rannych wspominał, że w ich ciałach znajdował nie tylko odłamki niemieckiego "czołgu", ale także guziki, sprzączki od pasów, metalowe monety, czy nawet włosy i kości innych ofiar eksplozji.
          W dalszej kolejności akcji ratunkowej ugaszony został pożar w bramie przy Kilińskiego 3, a około godziny 20 poprawiono nawet barykadę na której nastąpił wybuch "czołgu". Na początku zablokowana została przez warty z baonu "Wigry" ulica Kilińskiego - by nie powstał większy bałagan, nie dopuszczono zdesperowanych cywilów szukających swoich bliskich.
          W związku z wybuchem Borgwarda, Okręgowa Delegatura Rządu wydała zarządzenie, polecające placówkom OPL i ludności okolicznych domów, by skrupulatnie przeszukać w obrębie miejsca wybuchu, wszystkie place, gruzy, podwórza, dachy, itp., w celu usunięcia znalezionych resztek rozerwanych ciał, by nie doszło do rozkładu ciał i możliwości wybuchu epidemii. Wybuch niemieckiego pojazdu i straty wśród żołnierzy z różnych zgrupowań unaocznił dowództwu AK na Starym Mieście niesubordynację powstańców będących zupełnie w innym miejscu niż ich macierzyste oddziały.
          Problem powyższy znalazł się w rozkazie płk. "Wachnowskiego", gdzie obok polecenia "by po zniszczeniu lub wzięciu do niewoli załogi każdego zdobytego czołgu gruntownie zbadać go przed uruchomieniem przez specjalistę broni pancernej" znalazł się nakaz dowódcom zgrupowań, aby nieuzbrojeni powstańcy i nie biorący udziału bezpośrednio w walce oraz pozostający bezczynnie w punktach zbiórek, winni zostać w sposób zorganizowany skierowani do różnych prac na tyłach.




Zniszczone kamienice przy Podwalu (nr. 32, 34 i 36), ujęcie od ul. Kilińskiego, po wybuchu niemieckiego nosiciela ładunków wybuchowych 13 sierpnia 1944 r.
Po lewej stronie powstańcy z kompanii "Anna" Batalionu "Gustaw" w drodze na stanowiska obronne przy ul. Ślepej. (Wiesław Chrzanowski, sierpień 1944)


          Bardzo trudno było w czasie Powstania oszacować straty od wybuchu niemieckiego Borgwarda, dziś także jest to trudne zadanie. W opublikowanych opracowaniach szacunkowe liczby zabitych i zmarłych z ran wahają się od 50 do 500. Robert Bielecki w książce o batalionie "Gustaw" podaje, iż liczba ofiar śmiertelnych przekroczyła 300, a być może nawet 350. Przy czym podaje bardziej szczegółowe dane: znane są nazwiska lub pseudonimy 105 żołnierzy Powstania (67 poległych i 12 zmarłych z ran powstańców z baonu "Gustaw" - w wyniku czego rozwiązana została kompania "Gertruda", 25 żołnierzy ze Zgrupowania "Gozdawa", 15 powstańców z "Wigier" i jeden z dywizjonu 1806). Z wyliczeniami R. Bieleckiego zgadza się Juliusz Kulesza, który przyjmuje liczbę prawie 300 osób.
          Piotr Stachiewicz w monografii pt. "Starówka 1944" podaje następujące dane dotyczące strat powstańczych: ze Zgrupowania "Róg" około 100 żołnierzy, ze Zgrupowania "Kuba" 16, ze Zgrupowania "Paweł" 32, z innych jednostek 36. Jan Tarczyński w książce dotyczącej powstańczych pojazdów podaje, iż zginęło około 200 osób, a co najmniej drugie tyle zostało rannych.
          W wydanym w roku 2005 pierwszym tomie Wielkiej Ilustrowanej Encyklopedii Powstania Warszawskiego pod hasłem "czołg - pułapka", ogólne straty autorzy wyliczyli na co najmniej 200 zabitych i drugie tyle rannych.
          Niemożliwością jest ustalenie liczby ofiar z ludności cywilnej, w tamtych czasach nie prowadzono żadnej ewidencji, a sensacyjne zdobycie "czołgu" przyciągnęło na pewno tłumy ciekawych. Podsumowując, nie popełniając raczej większej pomyłki, łączne straty powstańców i cywilów, w zabitych i zmarłych z ran, wyliczyłbym na około 300 - 350 osób, a rannych na 400 - 500 ludzi.

Co to właściwie było?

          W wielu pamiętnikach pojazd, który eksplodował na ul. Kilińskiego nazywany jest jako tankietka, czy też Mark-1, czyli lekki (do 5 t), bezwieżowy pojazd pancerny. Dziś wiemy, że był to niemiecki ciężki transporter ładunków (Schewerer Ladungstrager Borgward) Borgward B IV - gąsienicowy, bezwieżowy pojazd opancerzony służący do przewożenia ładunku wybuchowego. Borgward IV został przyjęty do uzbrojenia armii niemieckiej w 1943r. jako SdKfz 301 (pojazd specjalny 301), był opracowany i produkowany w firmie Borgward w Bremie. Początkowo montowano wersję A, później zmodyfikowaną wersję B.
          W Powstaniu Warszawskim Niemcy używali ostatniej wersji C. W ten typ pojazdów wyposażony był 302 batalion pancerny (Panzer Abteilung 302 Flk), sprowadzony do Warszawy 9 lub 10 sierpnia. 1 sierpnia 1944 r. batalion posiadał 24 działa szturmowe StuG 40 Ausf. G, 10 transporterów opancerzonych SdKfz 251 oraz 108 nosicieli ładunków Borgward B IV Ausf. C. Dowódcą batalionu był major Reinel, kompaniami (1, 2 i 3) dowodzili: por. Dettman, ppor. Weichard i por. Faßbeck.
          Na początku sierpnia stan batalionu został uzupełniony o sześć dział szturmowych oraz dwa wozy dowodzenia PzBfWg IV mit 7,5 cm. Już na trenie Polski do oddziału dołączyła 4 kompania dowodzona przez porucznika Bachmanna. W Warszawie do 302 batalionu została włączona w sensie operacyjnym Sturmpanzer Kompanie zum besonderer Vervendung 218, w której składzie znajdowały się pojazdy Sturmpanzer IV SdKfz 166 Brummbär.
          Jako przykład możemy podać, że 3 kompania 302 batalionu według stanu na dzień 15 sierpnia 1944 r. miała na wyposażeniu: dowództwo kompanii - dwa działa szturmowe StuG 40 Ausf. G; dowódca plutonu: 1 StuG 40 i 1 transporter opancerzony SdKfz 251; I pluton: 3 działa szturmowe StuG 40 i 12 nosicieli ładunków Borgward B IV. Drugi pluton był zorganizowany tak samo jak pluton I. Ponadto jako rezerwę, kompania posiadała 12 pojazdów Borgward B IV.
          Najprawdopodobniej pierwsze użycie ciężkich nosicieli ładunków w Warszawie miało miejsce w rejonie ulic Chłodnej i Krochmalnej w dniu 11 sierpnia 1944 r. Borgward B IV mógł przewozić 500 kg materiału wybuchowego umieszczonego w pojemniku zamocowanym na przednim pancerzu. Prowadzony przez kierowcę lub zdalnie sterowany przez operatora za pomocą fal radiowych podjeżdżał do przeszkody. Po zwolnieniu zaczepów ładunek wybuchowy zsuwał się z pojazdu. W tym momencie uruchamiał się wcześniej nastawiony zapalnik czasowy. Transporter cofał się na bezpieczną odległość, a wybuch miny niszczył cel.
          Niemcy używali tego typu pojazdów w czasie Powstania wiele razy, m.in. 26 sierpnia do wykonania wyrwy w metalowym ogrodzeniu otaczającym PWPW. Dane techniczne tego pojazdu (wersja C) to: ciężar pojazdu bez ładunku - 4,58 t; ciężar ładunku wybuchowego - 0,5 t; prędkość maksymalna - 40 km/h; zasięg na szosie - około 212 km; zasięg w terenie - około 125 km; grubość pancerza - do 20 mm; wymiary pojazdu: długość - 4,1 m, szerokość - 1,83 m, wysokość - 1,25 m.




Ciężki transporter ładunków (Schewerer Ladungstrager Borgward) Borgward B IV w Muzeum Broni Pancernej w Munster - Deutsches Panzermuseum (autor: Huhu, 29.08.2008 r.)


          W tamtych dramatycznych chwilach, 13 sierpnia 1944 r. zaraz po eksplozji, panowało powszechne przeświadczenie, iż Niemcy celowo podrzucili pojazd nafaszerowany materiałem wybuchowym. Sądzono, że Niemcy umyślnie poczekali z detonacją "czołgu", aż powstańcy wprowadzą zdobyczny pojazd w obręb swoich pozycji, dopiero wtedy uruchomili drogą radiową zapalnik. Ewentualnie zapalnik czasowy ustawiony na kilka godzin, został uruchomiony przy porzuceniu pojazdu. Miał to być swego rodzaju "Koń Trojański", podrzucony Polakom. Stąd przyjęło się określenie "czołg - pułapka", które chyba niesprawiedliwie, funkcjonuje aż do dzisiaj.
          Nie od dziś znane jest bestialstwo niemieckie wobec Polaków, a w czasie Powstania Warszawskiego niemieckie (i oddziałów kolaboranckich) rzezie polskiej ludności cywilnej i powstańców urosły do miana barbarzyńskiego ludobójstwa.
          Jednak po przeanalizowaniu wydarzeń tamtej niedzieli 13 sierpnia 1944r., należy w tym konkretnym wypadku odejść od określenia porzuconego pojazdu jako niemieckiej "pułapki". Niemcom chodziło raczej o wyburzenie barykady zamykającej swobodny wjazd w ul. Podwale, a więc w środek powstańczych pozycji, z pl. Zamkowego. W tym celu porzucony został przy barykadzie nieznany powstańcom pojazd - nosiciel ładunków Borgward.
          Być może na skutek jakiś defektów, kierowca nie spuścił skrzyni z ładunkiem wybuchowym i nie odjechał. Także ostrzał niemiecki utrudniający dwa pierwsze rozpoznania tankietki, potwierdza, iż nieprzyjacielowi chodziło o to, by pojazd pozostał przy barykadzie. Prawdopodobnie nie zadziałało także odpalenie ładunku drogą radiową - dla Niemców to było także pierwsze (lub jedno z pierwszych) użycie tego typu broni przeciw powstańczej Warszawie, i być może operowanie nim stwarzało pewne ogólne trudności.
          Wielkim błędem Polaków było nieprecyzyjne i niefachowe rozpoznanie niemieckiego pojazdu. W końcu była to broń nieznana, z którą Polacy mieli po raz pierwszy do czynienia. Podobnie wykluczające się rozkazy strony powstańczej (ostrożność i czekanie - kpt. "Gustaw", uruchomienie i wprowadzenie - najprawdopodobniej mjr "Róg"), wprowadziły pewien chaos i dezorientację w szeregach.
          Chyba możemy założyć, że radość, emocje, entuzjazm ze zdobyczy w tych okolicznościach wzięły górę nad rozsądkiem. Tym należy tłumaczyć trochę nieprzemyślane wprowadzenie nieznanego i słabo zbadanego pojazdu w głąb polskich pozycji i urządzenie radosnej defilady, gdzie powstańcy, także młodzi harcerze i dziewczyny, a również cywile z dziećmi mogli podejść do pojazdu, czy nawet usiąść na pancerzu...
          Dopiero zaciągnięcie dźwigni odczepiającej skrzynię z ładunkiem wybuchowym uruchomiło zapalnik czasowy ustawiony na kilka minut (relacje nie są zgodne, podawany czas od momentu odpadnięcia skrzyni do czasu eksplozji określano jako kilkadziesiąt sekund, do kilku minut).
          Analizując powyższe wydarzenie - wybuch niemieckiego pojazdu na ul. Kilińskiego, otrzymujemy wnioski skłaniające do odrzucenia tezy o "czołgu - pułapce". Najprawdopodobniej był to nieszczęśliwy wypadek, spowodowany kilkoma nieprzemyślanymi decyzjami. Niestety incydent ten kosztował wiele ofiar wśród żołnierzy Powstania i osób cywilnych....


Szymon Nowak


          Bibliografia:

          1. Bielecki Robert "Batalion harcerski Wigry", Warszawa 1991;
          2. Bielecki Robert "Długa 7 w Powstaniu Warszawskim", Warszawa 2010;
          3. Bielecki Robert "Gustaw Harnaś dwa powstańcze bataliony", Warszawa 1989;
          4. Borkiewicz Adam "Powstanie Warszawskie. 1944. Zarys działań natury wojskowej", Warszawa 1964;
          5. Fajer Lucjan "Żołnierze Starówki. Dziennik bojowy kpt Ognistego", Warszawa 1957;
          6. Gruszczyńska - Jasiak Janina z d. Gruszczyńska ("Janka", "Porzędzka") "Wybuch czołgu - pułapki i szpital na Długiej 7. Fragmenty wywiadu", opublikowane na stronie internetowej http://www.dluga7.pl/uzupelnienia.html;
          7. Kulesza Juliusz "Powstańcza Starówka", Warszawa 2007;
          8. Ledwoch Janusz "Warszawa 1944", Warszawa 2002;
          9. Piasecki Witold ("Wiktor") "13 sierpnia wybuchł czołg - pułapka", "Życie" 13 sierpnia 1993 r.;
          10. Stachiewicz Piotr "Starówka 1944", Warszawa 1983;
          11. Tarczyński Jan "Pojazdy Armii Krajowej w Powstaniu Warszawskim", Warszawa 1994;
          12. Wałkuski Janusz "Moja wojna 1939-1945", Szczecinek 2005;
          13. Wałkuski Janusz "Zobaczyć śmierć", "Życie" 12 sierpnia 1993 r.;
          14. Wielka Ilustrowana Encyklopedia Powstania Warszawskiego, tom 1, Warszawa 2005;
          15. Zatwarnicki Tomasz "Whatfor", strona internetowa http://www.powstanie-warszawskie-1944.pl/.


          Uwaga! Cały tekst można znaleźć w numerze specjalnym 4(16)/2010 czasopisma "Militaria XX w."



Copyright © 2010 SPPW1944. Wszelkie prawa zastrzeżone.