Powstańcze relacje świadków
Powstańcze wspomnienia Henryka Stanisława Łagodzkiego
Reduta obronna Pańska 105
Henryk Stanisław Łagodzki,
ur. 15.07.1927 w Warszawie
żołnierz Armii Krajowej
ps. "Hrabia", "Orzeł"
zgrupowanie "Chrobry II", 1 batalion, 2 kompania, 1 pluton
Stalag IV b, nr jen. 305785
Budynek Pańska 105 był usytuowany po przeciwnej stronie reduty Pańska 108. Były to strategicznie bardzo ważne budynki, broniące dostępu do Śródmieścia. Właśnie tu od rozpoczęcia Powstania Niemcy intensywnie atakowali. W pierwszych dniach sierpnia linia obronną była ulica Towarowa i budynki Pańska 116, 114, 112. 110 i budynek Pańska 109. Ze względu na bardzo silne ataki z powietrza i ziemi (z terenów kolejowych Syberii), które niszczyły wysoką zabudowę, oddziały nasze w porozumieniu z dowództwem przesunęły obronę po linii ul. Wroniej od ul. Pańskiej aż do Chłodnej. Jedyna niska zabudowa jak Kurza Stopka (jednopiętrowy budynek administracyjny) i fabryka Bormana znajdujące się na linii ul. Towarowej utrzymały się do końca. Tak w wielkim skrócie wyglądała sytuacja w tej części Śródmieścia.
Budynek Pańska 105 był bardzo dużą, pięciopiętrową narożną kamienicą, w stylu secesyjnym o grubych murach. Balkony z piaskowca z solidnymi, pięknymi balustradami. W budynku mieściło się wiele sklepów zarówno od ul. Pańskiej jak i od Wroniej. Lokale składały się z 2 pokoi z kuchnią do 5 pokoi włącznie. Balkony o strony Pańskiej były naszymi punktami obserwacyjnym, które Niemcy systematycznie niszczyli.
Do niszczenia naszych pozycji Niemcy używali granatników. Dotyczy to Pańskiej 105. Tak się złożyło, że będąc jeszcze po drugiej stronie, na Pańskiej 108 widzieliśmy z jaką siłą i dokładnością niszczą nasze posterunki na balkonach i frontowej oficynie od podwórza.
Balkon I piętra Wronia róg Pańskiej był mocno wysuniętym posterunkiem, miał wgląd w ul. Wronią i Pańską. Było to mieszkanie brata mojego szwagra Tadeusza Dudka. W tym bardzo obszernym mieszkaniu umieszczono drużynę do obserwacji całego terenu. Niemcy wielokrotnie starali się zniszczyć balkon, prawie cała balustrada z piaskowca została rozbita, zastąpiono ja workami z pisakiem. Załoga, mimo kilku rannych, utrzymywała się bardzo długo, lecz gdy strącono cały balkon, posterunek przeniesiono na balkon od ul. Pańskiej.
Tu widoczność była bardzo ograniczona ale można było nadal obserwować ruchy nieprzyjaciela i przewidywać jego dalsze posunięcia. Na tym właśnie posterunku zginął dowódca placówki, ppr N.N, który prowadził obserwację terenu.
Pamiętam go dobrze, energiczny, pistolet za pasem, lornetka na piersi, w oficerkach. Pochowany został na podwórzu wraz z innymi żołnierzami plutonu. Nie sadzone mu było jednak leżeć długo pod ziemią. Jak wspominałem ostrzał z granatników niszczył od frontu posterunki na balkonach a od podwórka oficynę i raził żołnierzy tam się znajdujących. Granaty przelatujące nad dachem zniszczyły wszystko wewnątrz podwórza. Ciała podporucznika i jego żołnierzy, pochowane w płytkich grobach, znalazły się na powierzchni gruzowiska., które sięgało I piętra.
Plut. "Żbik" Marian Tomaszewski zwrócił się do dowódcy ppr "Kosa" Kobylińskiego o przejście naszego plutonu na bardzo zagrożoną placówkę Pańska 105. Tak tez się stało. Po dwóch tygodniach obrony reduty Pańskiej 108 zostaliśmy przeniesieni w połowie września na zagrożony odcinek 105.
Sytuacja tu była trudna. Znaliśmy ja doskonale. Wiedzieliśmy, że i my możemy zginąć ja nasi poprzednicy. Zgłosiliśmy się na ochotnika: ja, "Moneta", "Zenek", "Wojciechowski", "Żyrafa", "Czarny" oraz łączniczka i sanitariuszka w jednej osobie "Wiera" Wanda Skudlarska, która mieszkała w tym domu na klatce frontowej i chciała w ten sposób bronić dobytku rodziców i sąsiadów. Wraz z nią przyszła sanitariuszka "Promyczek".
Posterunki zostały obsadzone tak od ul. Pańskiej na II piętrze gdzie widoczność była doskonała, jak i od ul. Wroniej na ostatnim piętrze w narożnym pokoju.
Na początku wszystko układało się dobrze, przez kilka dni mieliśmy spokój. O wszystkich zajściach meldowaliśmy dowództwu. Czuliśmy jednak, że ktoś donosi co się dzieje na naszej placówce, a działo się wiele. Stąd były wysyłane patrole na teren Syberii i w stronę magazynów Hartwiga od Towarowej, bo we wrześniu zniesiono prawie stały posterunek e Hartwigu. Nie było teraz tam prawie czego pilnować a w pobliżu w kamienicy siedzieli Ukraińcy.
Do tego Pilnie bronionego budynku prowadziły podziemne poprzebijane piwnicami korytarze do pl. Kazimierza Wielkiego oraz można było bez trudu przedostać się na teren posesji 103 i dalej. Tu składowano większą ilość amunicji i granatów. Przypuszczaliśmy, że wśród pozostałych mieszkańców ktoś zdradza informacje o naszej pozycji i Niemcy planują opanowanie obu budynków chcąc uzyskać otwartą drogę do Śródmieścia.
Na rozkaz dowódcy ppr "Kosa" usunęliśmy wszystkich cywilów i powstał względny spokój. Jednak po trzech dniach ciszy zostaliśmy zaatakowani pociskami z granatników, które ponownie wyrzuciły na powierzchnię szczątki pogrzebanego poprzedniego dowódcy placówki i jego żołnierzy. Nie było im sądzone zaznać spokoju nawet po śmierci. Zostali pochowani trzeci i raz i później już nic nie zakłóciło im wiecznego snu.
Nasze posterunki na balkonach od strony Pańskiej i Wroniej były systematycznie atakowane. Jeden z takich ataków przeżyłem osobiście. Mogłem zginąć ale stało się inaczej. Było nas na posterunku trzech. Od samego rana czuliśmy się jakoś niespokojnie. Ciągle czegoś nam brakowało. Po pierwsze nie dostarczono nam na czas śniadania. Byliśmy więc głodni, każdy szukał czegoś do zjedzenia w pustych rozbitych lokalach. Najbardziej czuł się niespokojnie "Czarny", nasz starszy kolega. Chodził, wracał, szukał, nie mógł sobie znaleźć miejsca, jakby coś przeczuwał.
Był pogodny wrześniowy ranek. Od prawie godziny prowadziłem służbę obserwacyjną z balkonu. Połowę ciała miałem na balkonie, drugą połowę w pokoju. Pilnie obserwowałem wzmożony ruch po stronie niemieckiej, gdzie z działka wstrzeliwali się w nasz posterunek chcąc go wyeliminować. Widziałem pociski przelatujące nad i pod balkonem. Karabin maszynowy terkotał bez przerwy. Czułem, że znają nasza pozycję i za wszelką cenę chcą ją zlikwidować.
Kolega "Czarny" pełnił służbę obserwacyjną prawie całą noc na balkonie. Chcieliśmy go z "Monetą" zastąpić, nie zgodził się na zamianę. Uważaliśmy, że "Czarny" jest zmęczony i powinien odpocząć, bo wieczorem zgłosił się na ochotnika do patroli na terenie Syberii gdzie usadowili się Niemcy i ostrzeliwali nasze posterunki. Wrócił bardzo zmęczony i nie pozwolił się zastąpić. Dopiero o godz. 8.00 rano udało się nakłonić go do zejścia ze służby. Po nim ja pełniłem obserwację terenu a następnie "Moneta".
Tak się jednak zdarzyło, że śniadanie, które otrzymywaliśmy zwykle o godzinie 8.00 nie zostało dostarczone ze względu na silny ostrzał naszych pozycji na całej długości linii obronnej ul. Wroniej od pl. Kazimierza Wielkiego aż do ul. Grzybowskiej. "Czarny" i "Moneta" czekali na posiłek około godziny. O 10.00 "Czarny" poszedł na poszukiwania czegoś do zjedzenia, nie trwało to długo. Wrócił niosąc kilka sucharów. Nadal jednak interesował się tym co dziej się na zewnątrz.. Co chwilę podchodził do balkonu i chciał się wychylić aby zobaczyć co się dzieje. "Moneta" też był niespokojny. Ich niepokój udzielił się tez mnie. Byłem jednak na służbie. Cały czas informowałem "Monetę" i "Czarnego" o sytuacji. Pociski padały coraz bliżej. Karabin maszynowy zaczął wstrzeliwać się w nasz balkon, raz po raz odrywały się kawałeczki piaskowca z balustrady lub płyty balkonowej. Nie zrażałem się tym, byłem dodatkowo chroniony przez worki z piaskiem.
Działko zostało chyba przestawione w inne miejsce bo pociski po pewnej przerwie zaczęły padać coraz bliżej, niszcząc elewacje budynku. Balkon był jednak nadal cały czas nienaruszony. Widać było jednak, że Niemcy chcą za wszelką cenę wyeliminować nasz punkt obserwacyjny. Wychyliwszy się mocniej z lornetką stwierdziłem, że Niemcy faktycznie zmienili ustawienie działka i pociski padają coraz bliżej. Widząc z daleka błysk wystrzelonego pocisku natychmiast cofałem się do pokoju głośno komentując co się dzieje po stronie nieprzyjaciela. Zdarzało się tak teraz co kilka minut. Koledzy byli bardzo zaniepokojeni zaistniała sytuacją. Dodatkowo w dalszym ciągu nie mieliśmy nic w ustach, nie dostarczono nam śniadania. Panie wolontariuszki nie mogły widocznie przedostać się ze względu na silny ostrzał. Zaczynam się bać wychylić głowę z pokoju na balkon bo pociski z cekaemu i działka dosłownie rozbijają potężnie zbudowany balkon. Pociski padają raz górą raz dołem. Czarny jest coraz bardziej niespokojny. Za wszelką cenę chce wyjrzeć by zobaczyć co się dzieje. Nie pozwalam mu na to i ciągle informuje o sytuacji. Wyjrzałem i widzę wystrzelony pocisk. Raptownie cofam się do pokoju krzycząc, że teraz na pewno trafi celnie w balkon. Nagle stało się coś strasznego. Po moim ostrzeżeniu "Czarny" krzyknął: "Kłamiesz" i wychylił się na zewnątrz. Pocisk uderzył w balustradę i odłamki raniły śmiertelnie "Czarnego" w głowę. Natychmiast po wybuchu chwyciliśmy go z "Monetą" za nogi i bardzo powoli ściągnęliśmy go z balkonu, na którym do połowy leżał, na środek podłogi. Pociski jeden po drugim rwały balkon, tak że nie można się było w pobliżu znaleźć. Kaleczyły nas odłamki piaskowca. "Moneta" trzymał "Czarnego" za nogi, ja przeszedłem od strony balkonu aby chronić głowę kolegi, która mogła być dodatkowo zraniona odłamkami cegieł, piaskowca i szkła. Przeciągamy rannego do przedpokoju. W tym czasie widzę katem oka jak balkon uderzony kolejnym pociskiem wali się w dół.
Ranny ciężko oddycha, staramy się udzielić mu pierwszej pomocy. Szukamy krwi, nie widać w ogóle żadnej rany ani na głowie ani na całym ciele. Nie wiemy co dalej robić. Po pewnym czasie przez jednego z kolegów zawiadomiliśmy sanitariuszki, które były w innej części kamienicy i udzielały pomocy koledze z drugiego posterunku od ul. Wroniej. W międzyczasie przyniesiono śniadanie, na które z taka niecierpliwością czekał "Czarny". W tym samym czasie dotarły do nas sanitariuszki, które z takim poświęceniem pracowały pod gradem kul.
Nagle stało się coś strasznego. "Czarny" jakby się lekko uniósł a z jego ust chlusnęła jakaś żółta masa (ktoś twierdził, że to wypłynął mózg). Po tym leżał nieruchomo jak martwy. Ja w międzyczasie wróciłem na posterunek. Po strąceniu balkonu działko przestało strzelać, tylko karabin maszynowy wstrzeliwał się jego pozostałości uniemożliwiając obserwację. "Moneta" był cały czas przy rannym i pomagał przy przenoszeniu go do szpitala na ul. Śliską 51. "Czarny" przez cały czas był pod specjalną opieką lekarzy. Niestety do godz. 18.00 nie odzyskał przytomności i zmarł w szpitalu. Jeszcze tego samego dnia urządzono mu pogrzeb, w którym uczestniczyłem. Z wielkimi honorami i salwą honorową został pochowany na prowizorycznym cmentarzu przy ul. Siennej 47/49/51. Był tam pusty plac po składzie desek.
Tak odszedł na wieczną wartę wspaniały człowiek, kolega. Odznaczał się zawsze wielką odwagą i bohaterstwem. To przecież ja miałem zginąć, ja pełniłem służbę. Przez długi czas miałem wrażenie, ze zawiniłem, że zginął przeze mnie. Gdybym nie informował co się dziej, nie wychyliłby się nie zginął. Razem z "Monetą" przeżywaliśmy stratę kolegi, który za swe bohaterstwa był kilkakrotnie wymieniany przed plutonem.
Obok budynku Pańska 105 stał sobie mały skromny drewniany dom przy Pańskiej 103. Walący się ze starości, liczący ponad 100 lat dom przetrwał nienaruszony całe powstanie Paradoksalnie omijały go pociski burzące i zapalające, które niszczyły sąsiednie solidne domy. Takie są paradoksy wojny.
Pierwszego września przy pięknej słonecznej pogodzie usłyszeliśmy śpiew. Był to raczej ryk pijanego, zataczającego się cywila, który szedł środkiem jezdni ul. Pańską i śpiewał. Wyszedł właśnie z tego drewniaka i kierował się w stronę ul. Miedzianej. Pańska jak wspomniałem wcześniej była pod ciągłym ostrzałem działka i karabinów maszynowych. Cywil wędrował nie zważając na świszczące wokół kule i rwące się w pobliżu pociski. Na nasze ostrzeżenia nie zwracał uwagi, w przerwach śpiewu klął niemiłosiernie i mówił, że kule go omijają.
Obserwowaliśmy go przez cały czas, nie mogliśmy go ściągnąć z jezdni bo był silny ostrzał. On jednak nawet nie draśnięty, dotarł szczęśliwie zataczając się na nierównościach jezdni do ul. Miedzianej i znikł nam z oczu. Mówiliśmy, że pijak ma zawsze szczęście i tak było w rzeczywistości. Dowiedzieliśmy się potem, że po wytrzeźwieniu bardzo przestraszył się swojej odwagi.
Ciągłe ataki na nasza redutę nie ustawały. Pociski rwały się w najmniej oczekiwanych miejscach. Punkt obserwacyjny terenu przenieśliśmy na ostatnie V piętro w narożnym pokoju.
Tu też był balkon, częściowo zniszczony; na początku był tu punkt obserwacyjny. Teraz wróciliśmy do niego, dodatkowo umieściliśmy w tym pokoju obserwatorów od Wroniej i Pańskiej.
Nie było nam dane przebywać długo na tym posterunku. Nieprzyjaciel albo miał swoich informatorów albo pilnie obserwował nasze posterunki, niebawem bowiem rozpętało się istne piekło. Niemcy zastosowali teraz ciągły ostrzał z granatników i pocisków zapalających. Coraz to w innym miejscu powstawały pożary, które wcześnie zauważone dawały się ugasić własnymi siłami.
Na II piętrze klatki frontowej było mieszkanie naszej łączniczki "Wiery" Wandy Skudlarskiej. W tym mieszkaniu podczas czasu wolnego od służby spędzaliśmy wolny czas. Teraz w czasie silnego ataku nieprzyjaciela nie było chwili wolnej na odpoczynek, wszędzie wybuchały pożary. Na klatce schodowej już dwukrotnie gasiliśmy ogień, który wybuchał w najmniej spodziewanym miejscu i zagrażał mieszkaniu naszej koleżanki. Dotychczas wszystko się udawało bo ktoś z nas znajdował się w odpowiednim miejscu, lecz tym razem sprawa była poważna. Pożar wybuchł w kilku mieszkaniach i jednocześnie zapaliły się schody, które były drewniane. Kilku z nas gasiło pożar w mieszkaniach a przecież nie było wody tylko piasek i duże płachty materiału, którymi tłumiliśmy ogień. Gdy zapaliły się schody byliśmy bezradni. Płomienie zagrodziły nam drogę odwrotu. Zamknęliśmy drzwi i zaczęliśmy ratować dobytek Wandy "Wiery". Wyrzucaliśmy co było wartościowego przez okno na podwórze, które było zasłane gruzami do I piętra co ułatwiało operację. Na końcu wyrzuciliśmy materace i pościel, na którą po kolei wyskoczyliśmy gdy płomienie objęły drzwi wejściowe i objęły pokoje. Była to ostania chwila aby to zrobić.
Drużyna nasza walczyła z pożarami i pełniła służbę obserwacyjną. Zmiany nie dostawaliśmy, posiłki donoszono nieregularnie. Byliśmy przemęczeni i głodni. Do tego spaliło się mieszkanie, gdzie mogliśmy spokojnie odpocząć po służbie, Widzieliśmy tez rozpacz "Wiery", gdy zobaczyła spalone mieszkanie, dorobek życia rodziców. Na rzeczy, które uratowaliśmy nie zwracała uwagi, nie miała tego gdzie przenieść, tak że po pewnym czasie i to spłonęło. Teren działania znacznie się zmniejszył. Mieliśmy utrudnione zadanie, do tego dochodziło zmęczenie i głód.
Połowa domu od ul. Pańskiej spłonęła, resztę udało się uratować, co było trudnym zadaniem dla małej załogi znajdującej się na pierwszej linii frontu. Teraz za wszelką cenę pilnowaliśmy by w zarodku ugasić płomienie pojawiające się coraz to w innym miejscu spowodowane pociskami zapalającymi.
Wracamy do punktów obserwacyjnych od ul. Wroniej. Tu Niemcy mają utrudnione zadanie bo pociski z działka nie są w stanie sięgnąć frontu budynku od ul. Wroniej. Czołg nie może nas ostrzelać bo Niemcy zrobili barykadę na całej szerokości jezdni z płyt chodnikowych. Ostrzał następuje tylko z karabinu maszynowego i pięści pancernych, których używają przy atakach na nasze pozycje.
Nie ustępuje niestety ostrzał z granatników. Pociski padają wszędzie. Najbardziej trzeba uważać na podwórzu, tu granaty wybuchają najczęściej i odsłaniają ciała zabitych powstańców, pochowanych uprzednio na podwórzu. Nasz pluton dzielnie się trzyma, wszyscy są zgrani, przeszli chrzest bojowy. Ze mną walczą "Żyrafa" N.N (mieszkał na p. Kazimierza Wielkiego róg Wroniej na I piętrze po stronie parzystej, "Wojciechowski" Henryk Wojciechowski, "Zenek" Zenek Wojciechowski, "Moneta" Tadeusz Tarczyński, "Wiera" Wanda Skudlarska, sanitariuszki.
Okna od ul. Wroniej osłaniamy workami z piaskiem. Gdy ich brakuje uzupełniamy worki starymi ubraniami i starannie maskujemy. Robimy to gdy zapada zmrok, wcześniej wszystko przygotowujemy.
Tak się składa, że od połowy września, gdy przyszedłem z całym plutonem na Pańską 105, Niemcy uzgodnili z dowództwem powstania, że od pl. Kazimierza Wielkiego ul. Wronią do Pańskiej a następnie Pańska do Towarowej będzie przechodziła ludność cywilna. Na ten okres trwało zawieszenie broni. Wielokrotnie podczas pełnienia służby stałem na rogu Pańskiej i Wroniej z karabinem i przepuszczałem ludność cywilną, w tym wielu znajomych i kolegów którzy dłużej nie byli w stanie walczyć lub nie pozwalali im rodzice, z którymi razem wychodzili z Warszawy. Po drugiej stronie naprzeciwko mnie zwykle stali Niemcy i tak jak my po stronie polskiej utrzymywali porządek i przepuszczali cywili podając im przy okazji ulotki.
Henryk Stanisław Łagodzki
Henryk Stanisław Łagodzki, ur. 15.07.1927 w Warszawie żołnierz Armii Krajowej ps. "Hrabia", "Orzeł" zgrupowanie "Chrobry II", 1 batalion, 2 kompania, 1 pluton Stalag IV b, nr jen. 305785 |
Copyright © 2005 SPPW1944. Wszelkie prawa zastrzeżone.