Powstańcze relacje świadków
Moja wojna 1939-1945
Janusz Wałkuski |
Wino, wino
Życie Starego Miasta szybko przeniosło się do piwnic. Domy, nawet te, które imponowały grubością zewnętrznych murów w większości miały drewniane stropy. Ceglane były zawsze stropy piwnic, sklepione łukowato. Przed ostrzałem artyleryjskim domy broniły się nieźle - sprzyjała temu gęsta zabudowa, natomiast bomby lotnicze przebijały się do końca.
Trafi, nie trafi - los szczęścia, lub jego brak stanowiły o życiu.
Trzeba było bronić się wszelkimi sposobami. Robiono wyjścia awaryjne, przekopy, przebijanie ścian do sąsiednich budynków - zasypie jedno wyjście - wyjdzie się drugim...
W ten sposób powstały całe szlaki komunikacyjne wzdłuż ulic. Sam z nich korzystałem, przynosząc chleb spod Placu Krasińskich i konserwy z Nowego Miasta do powstańczej kuchni "zarabiając" w ten sposób na obiad dla siebie i Mamy.
W naszym domu (Podwale 29) zaczęto kuć ściany, chyba 7 sierpnia (po defiladzie na Długiej). Mężczyźni kuli na zmianę - pół godziny kucia i odpoczynek...
Na zdjęciu z ulicy Mostowej widać fragment odbudowanego (trochę inaczej)
domu Podwale 29, w którym przebywałem i fragment kościoła OO Paulinów.
Przez obie stykające się ściany przebity został otwór.
Wynosiliśmy z Antkiem gruz wiadrami i wrzucaliśmy go do fosy murów obronnych.
Otwór w ścianie naszego domu wybito w dwa dni. Był to otwór, a ściślej otwory niespodzianek!
Kiedy przebito mur, nie natrafiono na sąsiadującą ścianę kościoła Paulinów. Przez otwór wysypała się ziemia ze szczątkami kości, wtoczyły się ludzkie czaszki!
Zaskoczenie było ogromne i wywołało długą dyskusje - skąd się to wzięło i co z tym zrobić? Problem rozwiązała pani Cudna, przyniosła worek, zebrała do niego nawet najdrobniejsze kosteczki i zakopała go w fosie.
Po zabezpieczeniu przekopu tak, żeby ziemia się nie osuwała - kuto dalej. Mur kościelny był jeszcze grubszy i trudniejszy do pokonania. Kiedy się to udało, nastąpiła druga niespodzianka, o wiele większa! Gdy otwór był na tyle duży, że można się było przez niego przecisnąć, pan Józio, który wszędzie musiał być pierwszy, wszedł odważnie w czarna czeluść, a kiedy podano mu lampę i zobaczył to, czego myśmy jeszcze nie widzieli, padł na kolana i jęknął: "O, Boże!" - to był szok wielkiego odkrycia! Nie było ono na miarę odkrycia skarbów Tutanchamona, ale zmieniło status naszej piwnicy!
Ogromna, kościelna piwnica zapełniona była wielkimi drewnianymi beczkami z winem! Piwnica była zamurowana - nie było do niej wejścia. Chyba nikt poza nami "odkrywcami" o tym nie wiedział!
Patrzałem na to, jak na bajkowy "Sezam", natomiast "starsi panowie" oceniali ten skarb według własnej skali wartości.
Łomem wybito w beczce otwór, natychmiast znalazł się dzbanek (bezceremonialnie wylano z niego bardzo cenną wodę) i rozpoczęła się degustacja. (Spróbowałem i ja, ale zachwycony nie byłem, żałowałem, że nie odkryto składu lemoniady). Nagła cisza zaniepokoiła piwniczan - przyszli, zobaczyli i popili...
Szlauch napełniał coraz to nowe garnki, bańki, butelki, słoiki, a było tego naprawdę dużo. Chyba cała Starówka poczuła smak naszego odkrycia!
Janusz Wałkuski
Janusz Wałkuski współcześnie |
opracował: Maciej Janaszek-Seydlitz
Copyright © 2010 SPPW1944. Wszelkie prawa zastrzeżone.