Powstańcze relacje świadków

Moja wojna 1939-1945



Janusz Wałkuski
ur. 3.01 1934 w Ciechanowie


Strzał w gówno

         Każda broń dla chłopaków to wielka atrakcja! Często strzelaliśmy z wiatrówek na weneckiej strzelnicy ("Wenecja" - centrum "ludowej" rozrywki na Woli). Wiatrówki były tak rozrajbowane, że trudno było trafić w lizaka z odległości czterech metrów. Nawet Andrzej W., który był najlepszym strzelcem w pułku, nie zawsze trafiał w cel, nawet wtedy, kiedy był trzeźwy...

         A broń powstańcza, to było coś szczególnego, to była świętość! Mimo, że ciągle kręciłem się przy powstańcach, to bardzo rzadko udawało mi się potrzymać Stena, Błyskawicę, czy Szmajsera. Wiele umizgów wymagało z mojej strony, aby "Topór" (żołnierz AL, nosił przy sobie strażacki toporek ostry jak brzytwa) dał mi potrzymać prawdziwego, bębenkowego Colta, o którym tyle czytałem w książkach o "Dzikim Zachodzie".

         Po jakimś czasie dostąpiłem zaszczytu czyszczenia go specjalnym (śmierdzącym!) płynem - widocznie Topór nie chciał brudzić sobie rąk przed jedzeniem. Jednak do spełnienia moich marzeń - strzału ze Szmajsera, droga była daleka.
         Przeczuwałem, że tylko z Toporem mogę to załatwić. Uczepiłem się tej myśli i cała moja dyplomacja zmierzała w tym kierunku. Nie była to dyplomacja wyszukana i Topór domyślił się szybko, o co mi chodzi. Pewnie i on miał kiedyś takie marzenia, ale w istniejących warunkach było to trudne do zrealizowania.

         Kiedy dyplomacja nie przybliżała mnie do mojego celu, ku własnemu zaskoczeniu zapytałem go wprost:
         - Dasz mi strzelić?
         - Z czego? - zaśmiał się, udając zdziwienie - Przecież Colta ledwo trzymasz w ręku!
         - Ja chcę ze Szmajsera! - powiedziałem zdecydowanie.
         - Ze Szmajsera... - powtórzył, patrząc na mnie z uwagą.
         W ciszy, jaka zaległą, dostrzegłem swoją szansę.
         - Tak bardzo tego chcesz? Taak... - odpowiedział sam sobie i po chwili dodał: - Wiedz jednak, że wtedy będzie o jednego Niemca więcej i być może on zastrzeli któregoś z nas...
         Milczeliśmy obaj. Zrozumiałem, że każdy nabój jest dla niego cenny i nie może go zmarnować na moje zachcianki. Zrobiło mi się głupio...
         - No dobra... - powiedziałem, co oznaczało moją rezygnację.

         Było to 12 sierpnia (dzień przed wybuchem czołgu). Stałem z Antkiem na podwórku, korzystając z przerwy obiadowej Niemców.

         Topór rozmawiał z kolegami (z AK). Żegnali się. Podszedł do nas.
         - Antek, postój przed dziuplą (wąska, długa przestrzeń pomiędzy ścianą naszego domu, a ścianą kościoła Paulinów, gdzie chodzili wszyscy robić kupkę), niech nikt nie wchodzi, my z Januszem pójdziemy się wysiusiać. Chodź! - powiedział. - Mam mało czasu.
         Stanęliśmy na cegłach, pomiędzy kupkami.
         - Masz Szmajsera. Jest jeden pocisk. Strzelaj!
         Czułem się jak sparaliżowany. Topór pomógł mi się ustawić.
         - Gdzie strzelać? - zapytałem.
         - W gówno! - odpowiedział.
         Przymierzyłem. Ledwo dotknąłem spustu, Szmajser wystrzelił! W kupkę nie trafiłem...


Obecnie, na powiększonym podwórku domu Podwale 29 jest kawiarniany ogródek.
Z tyłu widać ścianę kościoła. Pomiędzy ta ścianą,
a ścianą nie odbudowanej oficyny był wąski placyk, gdzie strzelałem w gówno.


         - Dobrze, że spudłowałeś, bo mogło nas opryskać! - zaśmiał się Topór.
         Antek słysząc strzał wszedł do nas i proszącym wzrokiem spojrzał na Topora.
         - Nic z tego, Antek, miałem tylko jeden nabój - powiedział - ale masz moją obiecankę. Lecę chłopaki, przenoszę się na Rybaki. Będę mógł, to wpadnę. Czołem!

         Antek zginął następnego dnia, a Topora też więcej nie zobaczyłem.


Janusz Wałkuski

      Janusz Wałkuski
współcześnie

opracował: Maciej Janaszek-Seydlitz






Copyright © 2010 SPPW1944. Wszelkie prawa zastrzeżone.