Powstańcze relacje świadków
Moja wojna 1939-1945
Janusz Wałkuski |
Cudna
Wiele tragedii zatarło się w mojej pamięci, ale ta jest wciąż żywa.
Po opuszczeniu domu na Chłodnej, kiedy Niemcy byli już blisko, dotarliśmy na Stare Miasto.
Zatrzymaliśmy się u znajomych na Podwalu, w domu dotykającym do kościoła Ojców Paulinów. Mieszkanie, którym się z nami podzielili, znajdowało się na poddaszu, ale wkrótce musieliśmy je opuścić i rozpocząć piwnicową egzystencję...
Tu poznałem Cudną (tak ją tu wszyscy nazywali). Chodziła lekko przygarbiona, siwiejące włosy zaplatała w warkocz i spinała go z tyłu głowy. Ubrana była zawsze w ciemną sukienkę i na pierwszy rzut oka przypominała zakonnicę.
Wiele czasu poświęcała dzieciakom, które przychodziły do niej nawet z piwnic sąsiednich domów. Znała wiele bajek, opowieści i zawsze potrafiła wyczarować jakieś smakołyki!
Ja uważałem się za dorosłego - miałem przecież dziesięć lat! - nawet jeżeli siedziałem w piwnicy, to myślami byłem przy tych na górze, ale czasami dawałem się wciągnąć do wspólnej zabawy. Cudna miała wyjątkowy dar rozbudzania wyobraźni. W czasie jej opowiadań stawaliśmy się uczestnikami fabuły, zapominając o otaczającej nas rzeczywistości.
Bywały i ciężkie chwile, kiedy dom trząsł się od bliskich wybuchów, a ze spękanych stropów gruz sypał się na głowy - wtedy powtarzaliśmy za Cudną modlitwę:
"Idzie Pan Jezus, Bóg Ojciec i Duch Święty, cała Święta Trójca i Matka Boska - co Im się stanie, niech i nam się stanie!"
Cudna zawsze znalazła się tam, gdzie potrzebna była pomoc. Kiedyś, prawie cały dzień nie było jej w piwnicy, przyszła wieczorem zmęczona, zakurzona - przyniosła mleko (!) choremu dziecku, które nie miało siły nawet płakać...
Malał nasz obszar Starego Miasta, cała hitlerowska nawała ognia skupiała się na coraz mniejszej przestrzeni. Przestaliśmy już prawie reagować na bezustanne wybuchy, strzelaninę, drgającą konwulsjami ziemię, trzęsący się budynek. Wszechobecny kurz drażnił oczy, zatykał płuca, wysuszał usta, których nie było czym zwilżyć. Ciemność - ciemność z trudem rozjaśniana przez kopcące lampki, spalające jakieś stare, cuchnące oleje.
To był nasz świat - wątła granica między życiem a śmiercią.
Leżałem na swoim barłogu. Chyba usnąłem, bo nagle poczułem, że ktoś tarmosi mnie za rękę.
- Pani Cudna nas woła! - powtarzała Jadźka.
Niechętnie za nią poszedłem...
W piwnicy Cudnej było już kilkoro dzieci. Zmalała jej gromadka w ciągu ostatnich dni - ginęli dorośli, ginęły też dzieci.
Cudna przyglądała się nam z niepokojem, przygarnęła nas do siebie, a po chwili, jakby odmieniona powiedziała:
- Mam dla was coś dobrego! - każdy z nas otrzymał placuszek pieczony na gorącej płycie z trzema kostkami cukru!
Nie zdążyłem jeszcze przełknąć słodkiej śliny, kiedy gorący podmuch bliskiej eksplozji wdarł się do wnętrza piwnicy!
Stłumione głosy kobiet pośpiesznie wypowiadały słowa modlitwy, jakby w obawie, że nie zdążą jej dokończyć:
"Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna..."
Ktoś wbiegł na schody, zwalając się w dół - ci co byli bliżej podbiegli do niego.
Ludzi zasypało! - wycharczał z wysiłkiem i nim zdążyli go podtrzymać, upadł na twarz i skonał...
Mężczyźni z łomami i kilofami byli już na górze, ginąc w jaśniejącej plamie wyjścia...
Szykowano w pośpiechu miejsca dla rannych, darto szmaty na bandaże, zebrano resztki wody i garnek kościelnego wina. Rósł niepokój o los zasypanych i o tych, którzy odwalali osuwające się gruzy, nie zważając na rwące się pociski, grad odłamków cegieł, roztrzaskiwanych dachówek. Wiedzieli, że walczą o ludzi spisywanych już z listy żyjących.
Czekano...
Daremny wysiłek...
Cudna powiedziała:
- Za tych, którzy nie doczekali końca dnia dzisiejszego, odmówmy "Ojcze nasz..."
Słowa modlitwy zagłuszyły dudnienie wybuchów...
Rano wdarli się na Podwale Niemcy. Stare Miasto skonało.
Z trudem wychodziliśmy z piwnicy, poganiani wrzaskami Niemców. Trzeba było się śpieszyć - do piwnic wrzucano granaty, dobijano tych, którzy nie mogli utrzymać się na nogach. Byłem oszołomiony powietrzem, światłem, tym, co działo się wokół mnie. Ze strachem patrzyłem w niebo na Sztukasy zataczające kręgi, jak sępy szukające padliny. Była to pora ich żerowania, ale bomby nie spadały... Oczy z trudem przyzwyczajały się do patrzenia na świat. Był to świat niewyobrażalnej ruiny. Trudno było uwierzyć w nasze ocalenie!
Przepędzono nas w stronę Placu Zamkowego. Szedłem obok Cudnej z trudem utrzymującej równowagę na ceglanym rumowisku. Weszliśmy w zwężający się wąwóz ruin. Na posiekanym pociskami murze wisi powykręcana tablica z resztką nazwy ulicy: ...ski Dunaj". Nagle wybucha strzelanina! Zaskoczeni ludzie odruchowo przylegają do gruzów - po paru minutach ruszamy dalej.
Niemcy nakazują oddawać złoto i wszystkie drogocenne przedmioty, grożąc śmiercią za ich ukrywanie.
Widziałem, jak Cudna zdjęła z palca pierścionek i usłyszałem ciche, dźwięczne stuknięcie - pozostał na zawsze w gruzach Starego Miasta. Zauważyli to również inni i rzucali w gruzy to, co mieli cennego. Przeszliśmy obojętnie obok pudła, na dnie którego leżało trochę złotych wyrobów. Idąca za nami kobieta, nie chciała zdjąć medalika - dostała w twarz kolbą karabinu! Niemcy nie pozwolili jej podnieść...
Wkrótce stanęliśmy na Mariensztackim Rynku przed stalowymi mordami czołgów. Byliśmy przekonani, że są to nasze ostatnie minuty... Niemcy dopijali kawę. Patrzyli na nas z zainteresowaniem kata, który za chwilę ma ściąć głowę ofiary. Nasz żałobny kondukt pociągnął dalej - w kierunku Woli.
Ostatni raz widziałem Cudną przy kościele Świętego Karola Boromeusza. Tu patrzyłem już tylko w kierunku domu, w którym do niedawna jeszcze mieszkaliśmy. Stał opuszczony, jakby uleciała z niego dusza... Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że hitlerowcy zamienią go w ruinę.
Kiedy przy Młynarskiej dogoniliśmy znajomych, Cudnej już nie było - zmarła nie dochodząc Placu Kercelego.
W głębi był Plac Kercelego. Mniej wiecej w tym miejscu,
gdzie stoi zaparkowany samochód, zmarła Cudna
- "Pękło jej serce" - powiedzieli .
Janusz Wałkuski
Janusz Wałkuski współcześnie |
opracował: Maciej Janaszek-Seydlitz
Copyright © 2010 SPPW1944. Wszelkie prawa zastrzeżone.