Powstańcze relacje świadków
Moja wojna 1939-1945
Janusz Wałkuski |
Piesek
2 września 1944 roku.
Po przeszło miesięcznej walce opuszczamy gruzowisko Starego Miasta.
Spędzono nas na Rynek Mariensztacki.
Przed nami kolosy czołgów, hitlerowcy z bronią gotową do strzału.
Przyglądaliśmy się sobie...
Siostry zakonne o smutnych twarzach, roznosiły Niemcom chleb, konserwy, rozlewały parującą aromatem kawę.
Jedli...
Rynek Mariensztacki, na który zostaliśmy spędzeni po zajęciu Starego Miasta
przez Niemców w dniu 2 września 1944 r.
Może był to czas naszego życia?
Trudno było mi stać - bolały poranione nogi, bolały plecy z których przed kilkoma dniami wyciągnięto kilkanaście odprysków bomby.
Chorej Jadźce brakło sił - przykucnęła obok mnie i patrzyła na psa, trzymanego na smyczy przez rozkraczonego Niemca.
- Śliczny piesek! - powiedziała Jadźka, wyciągając dłoń w jego kierunku.
Pies wlepił w nią ślepia, ustawił uszy w kierunku głosu, jakże odmiennego od warkliwych dźwięków komend i rozkazów, które nawykł wypełniać.
Nie podobała mi się kolaboracja Jadźki z hitlerowskim "pieskiem", ale cóż - pies, to pies, nie rozumie ludzkich spraw.
Odwróciła się do mnie:
- Prawda, że on jest ładny? - zapytała.
- Szkopski kundel! - powiedziałem ze złością.
- Przygląda mi się! - nie poddawała się Jadźka.
Przyglądał się jej również trzymający go Niemiec.
Nie ufałem ani psu, ani szkopowi, którego nie ogolona twarz z głęboką blizną na brodzie, budziła we mnie odrazę.
Na plac wchodziły coraz to nowe grupy ludzi, eskortowane przez żołnierzy.
Załoga czołgu stojącego najbliżej nas, szykowała się do odjazdu. Zawarczał motor, wyrzucając z siebie chmurę spalin. Przekrzykując się, czarno ubrani Niemcy wchodzili do środka, kilku usadowiło się na pancerzu i ruszyli, skręcając w stronę Wisły. Dopiero teraz usłyszałem, że Jadźka coś do mnie mówi - spojrzałem na nią i zobaczyłem, że dwa, może trzy kroki przed nią, leży czekolada!
Nie od razu dotarło do mnie, że to "dobry" Niemiec w ten sposób częstuje Jadźkę czekoladą - ona jednak nie okazywała zainteresowania jego gestem.
Pomyślałem, że lepiej zejść szwabowi z oczu, kiedy za nami zapłakała mała Asia. Matka nie mogła jej uspokoić, obie były poparzone - wyciągnięto je z płonących ruin.
Jadźka odwróciła się do Asi, patrząc na nią ze współczuciem...
Nagle poderwała się z kucek, podbiegła do czekolady i kiedy się po nią schyliła, zobaczyłem z przerażeniem, że jak sprężyna prostuje się ciało psa, który jednym skokiem dopada Jadźkę, a białe, obnażone zęby miażdżą jej drobną rękę!
Jadźka nie zdążyła nawet krzyknąć!
Kilka osób rzuciło się w jej stronę - nie zważając na psa i wrzaski Niemca, wnieśli ją w środek stojących ludzi.
Niemiec ciągnął miotającego się wilczura, kierując w nas lufę Szmajsera.
Wykrzykiwałem histerycznie na szkopa wszystkie przekleństwa, jakie w życie słyszałem! Próbowano mnie uciszyć - wszyscy patrzyli w naszą stronę, dwóch mężczyzn z trudem odciągnęło mnie do tyłu. Na bruku została rozdeptana czekolada...
Jadźkę spotkałem po prawie piętnastu latach. Poznałem ją po okaleczonej dłoni - była ekspedientką w "Delikatesach". Matka jej zaginęła, ojciec odnalazł się w Kanadzie. Od lat starała się do niego wyjechać, co w końcu jej się udało.
Janusz Wałkuski
Janusz Wałkuski współcześnie |
opracował: Maciej Janaszek-Seydlitz
Copyright © 2010 SPPW1944. Wszelkie prawa zastrzeżone.