Powstańcze relacje świadków
Moja wojna 1939-1945
Janusz Wałkuski |
Na partyzanckim szlaku
Wychodziłem już z lasu, grzybów do "prażuchy" miałem pełen koszyk, postawiłem go na ziemi, bo w przydrożnej trawie zobaczyłem kilka rydzów. Zacząłem się rozglądać, czy jest ich więcej.
Były!
Znalazłem przeszło dwadzieścia. Moje ulubione grzyby! Obcinało się korzonek, posypywało solą, kładło się na rozgrzaną płytę kuchenną - wspaniały, przydymiony zapach rozchodził się po izbie. Dzieliliśmy się nimi po równo, bo wszyscy je lubili.
Wyciągnąłem z kieszeni kilka suszonych ulęgałek, ale nie zdążyłem ich zjeść, bo usłyszałem jadące leśną drogą wozy. Zabrałem koszyk, żeby mi go nie rozjechali i czekałem...
Ukazały się zaprzęgi.
Było ich pięć.
Zatrzymali się koło mnie. Były to chłopskie wozy, woźnice też byli chłopscy, ale przy każdym wozie było dwóch ludzi ubranych w granatowe kombinezony. Byli uzbrojeni.
Partyzanci!
Na wozach, na słomie, przykryci derkami leżeli ranni.
- Co ty tu robisz? - zapytał mnie najbliższy z nich.
- Zbieram grzyby - odpowiedziałem.
- Jesteś z Zychorzyna?
- Nie. Z Warszawy. Mieszkam u Cherków na Zychorzyńskiej Kolonii.
- To ty z Powstania?
- Tak - odparłem.
- Są tu Niemcy?
- Są koło borku. Pilnują nowych torów kolejowych, a inni są przy "bagrach."
- Gdzie są te "bagry"?
- Tu niedaleko, pod lasem, przy drodze.
- Sam tu jesteś?
- Z Mamą. Mieszka u Koryckich.
Chwilę się zastanawiał.
- Ilu tam jest Niemców?
Teraz ja się zastanawiałem. Wyszło mi, że jest ich ośmiu i tak mu odpowiedziałem.
Dodałem jeszcze, że jeden przy "bagrach" umie mówić po polsku, bo mnie pytał o Warszawę i chciał, żebym mu kupił gęś (!), a majster, co buduje tory nazywa się Bogier (nie wiem, czy dobrze mu powiedziałem, bo ciągle mi się mylił Bogier z "bagrem" - tak nazywali maszynę do kopania).
- Znasz drogę do Drzewicy?
- Znam - odpowiedziałem - chodzimy tam do kościoła. Mówią, że to siedem kilometrów. Przy tej drodze jest las. Niemcy kazali tam wycinać drzewa i gdzieś je wywożą.
Ta wiadomość zaniepokoiła partyzantów, którzy przysłuchiwali się naszej rozmowie.
- A jest inna droga?
- Jest za chałupami, ale marna...
- Jedziemy! - krzyknął do woźniców.
Mnie przypadła rola przewodnika. Schowałem w krzakach koszyk z grzybami i ruszyłem biegiem przed konwojem. Gdybym zobaczył Niemców, miałem jak najprędzej zawracać.
Bez przeszkód dotarliśmy pod Drzewicę. Tam był bardzo niebezpieczny odcinek - drzewa rosły rzadko, a trzeba było przejechać blisko posterunku żandarmerii, który był w pobliżu kościoła. Ustalono, że gdyby w czasie przejazdu żandarmi wyszli z budynku, żeby zwrócić uwagę na mnie, miałem się drzeć, że Mama dała mi pieniądze na chleb, a ja je zgubiłem!
Tak się rozstaliśmy.
Wracałem prawie biegiem główną drogą, bo chciałem zobaczyć, czy Niemcy pilnują wycinki drzew. Nikogo tam nie było, ale dużo długich drzew było przygotowanych do transportu. Tam skręciłem w polną drogę, żeby jak najszybciej dotrzeć do schowanych grzybów.
Grzybów nie było! Ukradli mi grzyby!
Zrobiło się ciemno, zaczął padać deszcz - musiałem wracać do domu bez kosza pełnego grzybów! Widocznie spiesząc się niezbyt starannie go ukryłem.
W domu awantura! Pan Cherka powiedział, że będzie mnie wiązał jak psa! Okazało się, że poszli mnie szukać, myśląc, że zabłądziłem w lesie. Znaleźli kosz, a nie znaleźli mnie. Mama też mi nawymyślała! Dobrze, że nie pytali mnie gdzie byłem, bo musiałbym kłamać - to była tajemnica. Nawet Mamie nie powiedziałem co robiłem przez pół dnia. Ale awantura ucichła, bo dopiekały się rydze.
Później wielokrotnie plątałem się przy budowie licząc Niemców i zapamiętując ich stanowiska. Leciałem z tym do lasu myśląc, że spotkam partyzantów, ale ich nie spotkałem. Słyszałem, że przychodzą w nocy do wsi - obcięli nawet włosy jednej dziewczynie, bo jak mówiono "gziła się z Niemcami."
Wkrótce opuściliśmy Zychorzyn, próbując dotrzeć w pobliże Warszawy.
Janusz Wałkuski
Janusz Wałkuski współcześnie |
opracował: Maciej Janaszek-Seydlitz
Copyright © 2016 SPPW 1944. Wszelkie prawa zastrzeżone.