Powstańcze relacje świadków


Wspomnienia Janusza Hamerlińskiego - żołnierza batalionu AK "Kiliński"


Na Poczcie Głównej








Janusz Hamerliński,
ur 02.07.1926 w Warszawie
szeregowiec Armii Krajowej
ps. "Morski"
III drużyna, 165 pluton
kompania "Szare Szeregi"
batalion "Kiliński"



         Po powrocie z eskorty jeńców zastałem oddział przy ulicy Sienkiewicza, gotujący się do przejścia na Pocztę Główną [pkt 15 na planie], która była już zdobyta przez naszą kompanię atakiem od ulicy Świętokrzyskiej.
         Według relacji "Smugi" kompania przeszła z ulicy Marszałkowskiej na ulicę Świętokrzyską, a następnie na podwórza domów nieparzystej strony tej ulicy, na zaplecze Poczty. Tam, po obrzuceniu podwórza Poczty granatami, przeskoczono przez mur dzielący podwórza (wysokość ok. 2 m) i zaatakowano wejście [pkt 18 planu sytuacyjnego]. Po ewakuacji Poczty znajdowało się w nim jeszcze kilkunastu żołnierzy niemieckich, którzy po krótkiej walce poddali się.
         Wspólnie z pdchr. "Trockim" udaliśmy się przez bramę od ulicy Wareckiej [pkt 16] na pierwsze (lub drugie) piętro i zajęliśmy dla drużyny kwaterę nad tą bramą od strony Wareckiej. Następnie udaliśmy się na penetrację budynku. Był wielki i nie sposób było obejść go w całości. Zrobili to inni koledzy. W pierwszym rzędzie "pielgrzymowaliśmy" do pomieszczenia bunkra ckm [pkt 14] i stwierdziliśmy naocznie, że pole ostrzału z niego było istotnie znakomite. Następnie zwiedziliśmy pobieżnie piwnice.
         Później (w dzień lub dwa) urządzono tam odpowiednie służby. Na lewo od zejścia do piwnic usytuowano lazaret [pkt 19], na prawo zaś wchodziło się do kantyny (stołówki) [pkt 20], gdzie niepodzielnie królowały Peżetki (PŻ - Pomoc żołnierzowi). Wśród nich wyjątkową urodą wyróżniała się "Scarlet".
         W dalszym ciągu korytarza były pokoje dowództwa, m.in. kwatera sztabu kompanii "Szare Szeregi" [pkt 21]. Sam korytarz służył jako pomieszczenie schronowe dla załogi Poczty.
         Po powrocie na kwaterę drużyny zostałem wyznaczony dyżurnym, "starszym izby". Moim zadaniem było utrzymanie porządku i dyscypliny w drużynie pod nieobecność pchr "Trockiego" I oto pierwsza nieprzyjemność: chłopcy jak chłopcy, w pierwszych godzinach po zdobyciu poczty, jeszcze "półcywile" rozeszli się za swoimi interesami i jak się później okazało, także i na szaber.
         Gdzieś niedaleko był rozbity sklep z obuwiem. Na Pocztę zaczęli ściągać chłopcy z pudelkami pod pachą. Także i z naszej drużyny. Ze sztabu kompanii nadszedł rozkaz zebrania zrabowanego obuwia i przekazania go do dyspozycji sztabu. Chłopcy grzecznie oddawali pudełka, za wyjątkiem nieznanego mi kolegi. Na moje wezwanie oddania butów (chyba damskich) żołnierz ten odpowiedział coś nieparlamentarnie, dając niedwuznacznie do zrozumienia, że polecenia nie wykona.
         Krew uderzyła mi do głowy: Wyciągnąłem pistolet i mierząc w kolegę powtórzyłem rozkaz. Ten złapał za bagnet i stanął w postawie obronnej ... co teraz? Przypomniałem sobie powiedzenie: "Pistolet raz wyciągnięty musi być użyty". Ale strzelać do kolegi??? Na szczęście wszedł właśnie pchr. "Trocki "i opanował sytuację. Sprawa "rozeszła się po kościach".
         Po odbyciu dyżuru ruszyłem z "Wirem" na penetrację górnych pięter Poczty. Nie było tam nic ciekawego poza ... pianinem, ustawionym w głucho zamkniętym pomieszczeniu. Ponieważ obaj graliśmy na tym instrumencie, sforsowaliśmy drzwi przez wypchnięcie szyby nad drzwiami i przeszliśmy górą, aby nasycić się pół godzinką osobistego koncertu.
         Po powrocie na kwaterę trafiliśmy na przydział zdobyczne j broni. Od tej pory -poza wspomnianym Walterkiem, dysponowałem pięknie utrzymanym kb Mauser 98. Niestety, tylko jeden dzień.
         Otrzymaliśmy polecenie skontrolowania budowy barykad. Mimo zdobycia Poczty zagrożone były bowiem dojazdy od strony ulicy Marszałkowskiej i Nowego Światu. Stawiano więc barykadę u wylotu ul. Sienkiewicza (w miejsce naszej z papieru) oraz u wylotu ulicy Wareckiej [pkt 23]. Głównym budulcem były płyty chodnikowe. Pracowali w większości cywile, którzy porwani powstaniem chcieli również wstąpić w szeregi AK.
         Pamiętam jak przez mgłę, że budową barykady przy Sienkiewicza kierował niewysoki jegomość w berecie ("Kręcony" - Stanisław Dybowski). Przy okazji obejrzeliśmy zniszczony (niezupełnie) czołg [pkt 12]. Czołg ten został następnie przyholowany do bramy Poczty, gdzie rusznikarz remontował zamek działowy.
         Po odbyciu kontroli otrzymałem rozkaz objęcia posterunku przy barykadzie na Wareckiej 11. Tam spędziłem resztę dnia, drugiego dnia Powstania. Noc 2/3.08 spędziłem śpiąc (wreszcie!) na posadzce bramy przy barykadzie, kładąc głowę na kolbie karabinu. Nigdy nie było mi tak miękko i wygodnie, chyba tylko na drugiej barykadzie, następnej nocy.
         Obudziłem się wypoczęty i ujrzałem cudowne zjawisko: pochylającą się nade mną jasnowłosą główkę kobiecą o bardzo przyjemnych rysach twarzy. Była to mieszkanka domu przy ul. Wareckiej 11 (zachodnia oficyna III p., nad mieszkaniem Eugeniusza Bodo), która zaproponowała skromne śniadanko. W to mi graj. Udaliśmy się do jej mieszkania razem z "Wirem" i przede wszystkim umyliśmy się nieco.
         Potem, po śniadanku oporządziliśmy umundurowanie i uparliśmy się, aby naszyć sobie sznury strzelców "z cenzusem". Załatwiła nam to nasza nowa znajoma. Wyszliśmy dumnie na ulicę i natknęliśmy się na pchr. "Trockiego". Ten w krzyk:
         - "Kto dał wam prawo do sznurów podchorążackich?? Natychmiast zdjąć!"
         Tak skończył się sen o ... sławie. Prawo do noszenia odznak "z cenzusem" winno być potwierdzone rozkazem batalionu. Ponadto akurat takie sznury (z braku właściwych) naszywane były na naramienniki podchorążych.
         "Wir", mój serdeczny przyjaciel był niepocieszony. Zwracał on bardzo uwagę na elegancję własnego ubioru. To też po zdjęciu nieszczęsnych naszywek zabrał się do "upiększania" własnej postaci.
         Był bardzo szczupły i dość wysoki. W butach ze sztylpami, spodniach kombinezowych i ściągnięty pasem wyglądał dość ... chuderlawo. Postanowił zatem "nabrać ciała" i rozpoczął od wypychania cholew (sztylp) patykami czy innym świństwem. Istotnie, jego łydki nie przypominały odtąd dolnych końców szczudeł ...
         Poczucie zagrożenia ze strony pojazdów pancernych nie malało, zwłaszcza wśród ludności cywilnej, która dopytywała się nas, czy nie zjawią się znowu czołgi. Pchr "Trocki" postanowił wystawić posterunek obserwacyjny, wybrał w tym celu samotnie stojącą wypaloną klatkę schodową [pkt 24] i osobiście objął ten posterunek jako pierwszy. Widoczność na Nowy Świat i początek Krakowskiego Przedmieścia była znakomita.
         Mnie polecił pozostać na połowie wysokości klatki i utrzymywać łączność głosową z podwórzem Poczty i osobami znajdującymi się na ulicy.
         Po niedługim czasie na dole powstaje popłoch:
         - "Czołgi!"
         Wyglądam przez okno - nic nie widzę. Ludzie na dole zaczynają biegać bez ładu i składu... Czołgi! "Trockiego" wzięła cholera - rozkazał:
         - "Morski"! podajcie na dół! Dobrzy - ludzie - tam - nie - ma - żadnego - czołgu!.
         Posłusznie powtórzyłem słowo po słowie i obaj padliśmy na gruzy ł tarzając się w niepowstrzymanym śmiechu.
         Pod koniec trwania tego posterunku nadleciały od wschodu myśliwce Me-109 uzbrojone w niewielkie bomby. Rozpoczęło się pierwsze bombardowanie Poczty z jednoczesnym ostrzelaniem przez lotników z KM-ów. Nie wiem, czy wiedzieli już oni, że nasi cywilni żołnierze zamienili garnitury na mundury niemieckie (bez dystynkcji), ale jedynym efektem tego bombardowania było zabicie kilku jeńców niemieckich na podwórzu Poczty.
         Krótko po południu zebraliśmy się na kwaterze, gdzie pchr. "Trocki" odczytał nam rozkaz o nadaniu naszej drużynie miana "komandosów" używanych do najcięższych akcji. W konsekwencji tego rozkazu pozostawaliśmy praktycznie stale w rezerwie. Następnie udaliśmy się do naszej bazy wyjściowej na ul. Marszałkowską po pozostawione tam plecaki i sprzęt osobisty.
         Resztę dnia wypełniła nam musztra ... i chwyty "prezentuj broń". Pod wieczór 3.08.44 objąłem dowództwo wybudowanej już barykady w poprzek Nowego Światu [pkt 27]. Zadanie: legitymowanie przekraczających Nowy Świat. Otrzymałem hasło i odzew.
         Nocy tej (3/4.08) spałem równie smacznie na posadzce narożnej kawiarni "Napoleonka" z granatem zamiast poduszki ...
         Następnego dnia (4.08.44) nadal przebywałem na barykadzie u wylotu ul. Wareckiej. Uwagę moją zwrócił przechodzący dobrze zbudowany żołnierz z opaską AK i z potężnym wilczurem. Lubię psy, zatem nawiązałem rozmowę. Okazało się, że zgodnie z okazaną legitymacją, był on łącznikiem lub ordynansem ... oficera Armii Czerwonej akredytowanego przy sztabie powstańczej Armii Krajowej. Jak opowiadał mi ów ordynans, oficer ten (kpt. Konstantin Kaługin) dysponował radiostacją i był w stałej łączności ze sztabem nacierającego na Warszawę sowieckiego frontu.
         Chyba w tydzień później, gdy podobno na Pradze dały się zauważyć ruchy wojsk radzieckich, ordynans ten spotkany przeze mnie znowu na spacerze z psem oznajmił, że jego "podopieczny" nie może nawiązać łączności z Armią Czerwoną. Kontakt zerwano.
         Jednocześnie przed frontem kompanii odczytano nam rozkaz Komendy Głównej AK, w którym usłyszałem, że w przypadku wejścia do Warszawy żołnierzy Armii Czerwonej lub "tak zwanego" Wojska Polskiego, zakazuje się utrzymywania z nimi jakichkolwiek kontaktów ani "bratania". Nie mogę powiedzieć, aby rozkaz ten spotkał się z naszym entuzjazmem. Byliśmy raczej zaskoczeni i zupełnie nie rozumieliśmy jego intencji.
         Z barykady u wylotu Wareckiej próbowaliśmy ostrzeliwać ruch Niemców na Krakowskim Przedmieściu. Zbudowali oni niski wał osłonowy na wysokości kościoła św. Krzyża [pkt 31] razem z rowem łącznikowym w poprzek ulicy [pkt 32]. Od strony kościoła wał był wyższy, natomiast od wschodu rów był płytszy, lub wcale go nie było.
         Obserwować można było przygarbione sylwetki feldgrau przy kościele przesuwające się w prawo, przy czym sylwetki te w końcowym sektorze obserwacji wyłaniały się prawie do kolan. Strzelaliśmy pojedynczo z kb-ków, jednak nie zaobserwowałem trafień poza sporadycznymi potknięciami się przebiegających. Daleko lepsze pole ostrzału miał nieznany mi strzelec zajmujący pozycję w wieżyczce narożnego domu [pkt 28].
         My zajęliśmy stanowiska na strychu nad kawiarnią [pkt]. W północnej ścianie domu ziała wyrwa od pocisku działowego. Główne stanowisko znajdowało się pośrodku strychu przy kominie. Było więc położone w głębokim cieniu. Po kilku strzałach Niemcy musieli jednak dostrzec błyski naszych wystrzałów i od tej pory stanowiska nasze były pod kontrolą niemieckich ckm-ów. Pierwsza seria "przesunęła się" po wewnętrznej stronie uda jednego z kolegów, przecinając mu nogawkę i dotkliwie parząc ... pachwinę.
         Po południu tego dnia (5.08.44) lub dnia następnego, już po zluzowaniu mnie z barykady na Wareckiej, alarm na kwaterze drużyny: Niemcy atakują wzdłuż ul. Świętokrzyskiej od Nowego Światu! W pośpiechu udaliśmy się do jednego z domów położonych po nieparzystej stronie ul. Świętokrzyskiej. Zajęliśmy stanowiska w oknach na trzecim lub czwartym piętrze [pkt 29]. Widok był zaskakujący i denerwujący.
         Od Nowego Światu w kierunku do placu Napoleona posuwał się wolno zwarty tłum ... cywilnej, polskiej ludności. Większość z nich to kobiety oraz dużo dzieci. Wśród tłumu od czasu do czasu migają sylwetki feldgrau. Więcej ich z tyłu, ale znajdują się i w środku tłumu z bronią wymierzoną przed siebie.
         Byłem na ogół dobrym strzelcem w strzelaniu z wiatrówki do butelek. Tu jednak trzeba było mieć wyjątkowo dobre oko i pewną rękę ... Nie wszyscy z nas mieli już karabiny: Toteż nie czując się zupełnie pewnym, oddałem swój karabin jednemu z kolegów. Palbę niemiecką prowadzoną na oślep przerywały czasem głośne krzyki z tłumu:
         - "Strzelajcie przecież! Nie zwracajcie na nas uwagi!"
         Posypały się strzały z naszej strony. Tłum zafalował, rozbiegł się na boki. Na bruku zostało kilka sylwetek feldgrau - nieruchomych. Niemcy wycofali się pośpiesznie.
         Po wojnie spotkałem w Gdańsku pewną dziewczynę, która wówczas znajdowała się w tym tłumie. Powiedziała mi, że nikt z Polaków nie został nawet draśnięty. Chłopcy strzelali celnie.
         Niestety i Niemcy strzelali celnie - zwłaszcza gdy z ukrycia. Zmorą Warszawy stali się "gołębiarze", najczęściej cywile ukrywający się po strychach i polujący na żołnierzy, lub kogokolwiek niebacznie poruszającego się na skrzyżowaniach ulic lub innym odsłoniętym terenie.
         Staliśmy właśnie (3.08.44) na podwórzu domu przy ul. Wareckiej 11 [pkt 23], gdy usłyszeliśmy serię z peemu, daleki krzyk kobiety i ... do nóg naszych poczęły spadać sznureczkiem łuski pocisków pistoletowych. Gołębiarz ulokował się na dachu!
         Błyskawicznie skompletowaliśmy patrol bojowy i biegiem po schodach na strych! Nikogo. Wyglądamy na dach - nikogo. Rozpoczynamy przeczesywanie strychów kolejnych domów od placu Napoleona do Nowego Światu ... Strychy były ze sobą połączone powybijanymi otworami przechodnimi. W każdej chwili możemy natknąć się na serię... Serce mocno bije... Karabin przed siebie, ale co karabin w bliskim spotkaniu! Wyjmuję więc pistolet i trzymam go tak, by prawą ręką obejmować jednocześnie szyjkę karabinu i kolbę pistoletu, a lewą obie lufy. Prawa ręka u biodra, palec na spustach ... Miły spacerek - lecz wroga ni śladu. Podobno złapano go w kilka dni później. Jeśli tak, na pewno już nie żyje...
         Obok niemieckich metod walki pomiędzy ludnością cywilną i skrytobójczych strzałów gołębiarzy do "normalnej" techniki bojowej wchodziła także amunicja rozpryskowa (patrz zajście w nocy z pierwszego na drugi sierpnia) oraz kule dum-dum. Na szczęście nie spotkałem się z efektami działania takich kul, ale słyszałem o dość zabawnym przypadku, gdy jednego ze strzelców w okolicy al. Róż mocno ... przypiliło w porze nocnej. Korzystając z ciemności przykucnął sobie wygodnie w otwartym terenie i gdy sobie ulżył, poczuł ostre szarpnięcie za włosy i przewrócił się do tyłu siadając na tym, co mu przed chwilą ulżyło ...
         Mocno przestraszony i zagniewany wielce wrócił do kolegów, którzy od razu dosłownie "poczuli pismo nosem". Gość wyszedł cało z wypadku, nie licząc głębokiej bruzdy wyrwanych włosów... Tłumaczono sobie ów wypadek niecelnym strzałem właśnie kulą dum-dum.
         Tego dnia, w którym poszukiwaliśmy gołębiarza spotkała mnie duża przykrość. Opuszczając barykadę musiałem na rozkaz przekazać również mój karabin temu, kto obejmował służbę po mnie. Cóż, trudno - broni wszak nie starcza dla wszystkich - ale pięknie było posiadać swój własny karabin!
         Stało się to krótko przed zaplanowanym przez dowództwo batalionu atakiem na Komendę Policji na Krakowskim Przedmieściu. Drużyna nasza była w odwodzie. Wieczorem rozpoczęła się akcja, a my powoli postępowaliśmy za szturmującym oddziałem. Nie pamiętam już przebiegu walk. Pamiętam tylko, gdy 23.08 o godz. 13.00 - 14.00 z "Wirem" znaleźliśmy się w księgarni przy kościele św. Krzyża [pkt 30]. Ponieważ były tam także nuty, zajęliśmy się "zabezpieczeniem" znacznej ich części. Przyległy kościół zaczynał się już palić, stąd światła było pod dostatkiem. Na kwaterę przytaskaliśmy każdy po pół worka nut.
         Miałem jedynie kłopot z "Wirem", który, romantyk i muzyk jednocześnie, uwziął się, aby ratować z pożaru serce Chopina, będące w tym kościele. Trzeba go było siłą powstrzymywać od wejścia w ogień. Poskutkowała jedynie perswazja, że przecież serce Chopina dawno już pewnie zabezpieczone zostało przed Niemcami.


Janusz Hamerliński


redakcja: Maciej Janaszek-Seydlitz



      Janusz Hamerliński,
ur 02.07.1926 w Warszawie
szeregowiec Armii Krajowej
ps. "Morski"
III drużyna, 165 pluton
kompania "Szare Szeregi"
batalion "Kiliński"





Copyright © 2010 Maciej Janaszek-Seydlitz. Wszelkie prawa zastrzeżone.