Powstańcze relacje świadków

Moje wspomnienia z okupacji i Powstania na Żoliborzu






Mirosław Tadeusz Śmiłowicz,
ur. 10.07.1934 w Warszawie



Ofensywa Armii Czerwonej 1945

         Ofensywy Armii Czerwonej nie odczuliśmy jednak tak, jak sobie to wcześniej wyobrażaliśmy, przepełnieni strachem. Linia frontu przebiegała na szczęście dość daleko od Dąbrówki. W pierwszych dniach stycznia w mroźny poranek ujrzeliśmy na drodze łączącej wieś z szosą prowadzącą do Radomia i Warszawy kolumny wojsk sowieckich, czołgi, działa ciągnięte przez samochody i zaprzęgi konne, samochody ciężarowe wypełnione wojskiem, wreszcie kawalerię, w której były również kucyki. Na końcu maszerowała piechota.
         Cała wieś wyległa na pobocza drogi by oglądać "wyzwolicieli", niektórzy nie kryli radości, inni patrzyli obojętnie. Wśród wiejskich chłopców byłem i ja. Wrażenie było raczej przygnębiające, zwłaszcza gdy się pamiętało maszerujące po Warszawie w czasie okupacji oddziały niemieckie. Na kucykach jechali nieraz dość wysocy żołnierze, a stopy mieli praktycznie na ziemi, wyglądało to komicznie. Wszyscy byli brudni i obszarpani, często zamiast pasów mieli sznurki, wielu miało na sznurkach również karabiny. Zamiast plecaków mieli zwykłe parciane worki. Najsmutniejsze wrażenie zrobili piechurzy, ponieważ w ten mroźny dzień nie wszyscy mieli buty, część miała tzw. walonki (buty z cholewami z wojłoku), a inni po prostu szmatami i sznurkami owinięte stopy (sic!).
         A więc prawie nic nie zmieniło się od 1920 roku, kiedy to plut. Franciszek Krzystyniak opisał: "Gdyby ktoś widział tę falę bolszewików idących na nas, to by się musiał zdziwić z powodu ich wyglądu, gdyż jedni byli boso, drudzy w łapciach, inni znów w jakichś butach gumowych, a na głowach mieli kapelusze, nawet damskie, czapy zimowe albo chusteczki, albo szli z gołymi głowami, tylko im czupryny wiały. Wyglądali jak jakieś upiory. Karabiny mieli na sznurkach, albo w ogóle bez sznurka..."
         Przemarsz przez Dąbrówkę trwał chyba kilka godzin. Po jakimś czasie część oddziałów skręciła do naszej wsi, wjechały również czołgi oraz samochody ciężarowe ZIS, (jak to się później mówiło: ZIS piat' - z góry jechać pod górę pchać). Zaczęli w pierwszej kolejności szukać u miejscowych chłopów wódki.
         W naszej chałupie zjawiło się dwóch nieco lepiej ubranych, chyba oficerów i oznajmili, że trzeba przygotować pomieszczenie dla pułkownika, który tu niebawem przyjedzie. Na szczęście moi rodzice znali rosyjski, więc tym zyskali u nich pewną sympatię. Po jakimś czasie przyjechał "gazikiem" sam pułkownik. Miał na sobie świeżo wyglądający mundur, był czysty i ogolony w butach z cholewami, twarz miał sympatyczną. Zachowywał się poprawnie i przepraszał, że sprawia nam kłopot, ale jak twierdził Armia Czerwona niesie nam wolność. Odtąd mieszkaliśmy w jednej izbie. Ja spałem z ojcem, a mama z ciotką .W sąsiedniej naszej izbie mieszkał pułkownik, a jego adiutant spał na sienniku w kuchni.
         Życie na wsi, zwłaszcza wieczorem, nabrało rumieńców. Śpiewy żołnierzy, granie na harmoniach i na bałabajkach no i picie wódki. Na szczęście w naszej wsi nie było żadnych ekscesów, o jakich słyszało się później po wkroczeniu Armii Czerwonej na inne tereny. W tym czasie naszym gospodarzom ocieliła się krowa, a druga chorowała i straciliśmy możliwość kupowania od nich mleka. Po wieczornym udoju po mleko chodziłem na koniec wsi ja, ponieważ rodzice uznali, że tak będzie najbezpieczniej.
         Mama bała się pijanych żołnierzy (miała 43 lata) , ciotka liczyła sobie wtedy 25 lat i była atrakcyjną dziewczyną, ojciec natomiast mógł przy swojej aparycji, ubraniu i nie spracowanych rękach uchodzić za burżuja. Było to także niebezpieczne, ponieważ Armia Czerwona nienawidziła burżujów. Rodzice nauczyli mnie co mam mówić po rosyjsku, gdy patrol żołnierzy zawoła:
         - "Stoj, kuda idziosz?".
         Pewnego dnia przybiegli do mnie znajomi chłopcy ze wsi i powiedzieli, że na pobliskiej szosie żołnierze sowieccy rozjechali czołgami oddział jeńców niemieckich, namawiali żeby z nimi pójść i to makabryczne "widowisko"- jeśli było prawdziwe - zobaczyć, nie miałem na to ochoty i nie poszedłem.
         17 stycznia zameldował się u pułkownika żołnierz z depeszą, że Warszawa została oswobodzona. Cieszyliśmy się, że po powstaniowej tułaczce będziemy mogli wrócić do naszego domu. Nie było to jednak w najbliższym czasie możliwe. Wojna trwała nadal, a linie kolejowe były w większości uszkodzone. Ojciec nie jeździł do Radomia, ponieważ szosa była przepełniona pojazdami wojskowymi, a drogi polne były niebezpieczne. Zaczął działalność ogólnolekarską na terenie naszej wsi i sąsiednich, choć zapewne nie był do tego typu pracy przygotowany. Mieliśmy więc co jeść i nie powodziło nam się jak na czas wojny źle.
         Nadchodziła wiosna, przy okazji jakiejś wizyty w pobliskiej wsi ojciec dowiedział się, że kursują już pociągi do Warszawy, ale tylko towarowe. Mama z ciotką spakowały niezbędne rzeczy i wkrótce pojechały. Był już maj, później czerwiec, a my z ojcem wciąż nie wiedzieliśmy co się z nimi dzieje. Pewnego dnia zauważyłem, że ojciec wygląda źle, jest apatyczny, stracił dawne poczucie humoru, niewiele jadł, często męczył go kaszel. Wtedy też częściej przesiadywał w domu i opowiadał mi o różnych wydarzeniach ze swojego życia, kiedy wspominał przeszłość, odzyskiwał jakby humor, czasem nawet śpiewał mi legionowe piosenki.
         Opowiadał mi, jak w 1920 roku w czasie wojny z bolszewikami, po trzecim roku medycyny, znalazł się w wojsku i został przydzielony do plutonu sanitarnego w charakterze felczera - widocznie uznano, że ma już dostateczną wiedzę medyczną. Niewiele pozostało w mojej pamięci z tego co dowiedziałem się o wydarzeniach tej wojny, stanowiły dla mnie wówczas "prehistorię". Nadszedł lipiec, byliśmy bardzo zaniepokojeni brakiem wiadomości od mamy, choć wiadomo było, że poczta prawie nie funkcjonowała, a o łączności telefonicznej nie było mowy. Pomimo to spodziewaliśmy się, że jakąś drogą wiadomość od mamy w końcu nadejdzie. Pewnego dnia ojciec wrócił ze wsi i powiedział, że musimy się przygotować do wyjazdu do Warszawy, gdyż źle się czuje i musi zrobić badania.



Mirosław Tadeusz Śmiłowicz

opracowanie:Maciej Janaszek-Seydlitz



      Mirosław Tadeusz Śmiłowicz
ur. 10.07.1934 w Warszawie





Copyright © 2015 SPPW1944. Wszelkie prawa zastrzeżone.