Powstańcze relacje świadków
Wojenne wspomnienia
Mieczysław Kluge, |
Zamiast wstępu
Współcześnie trudno jest ustalić w sposób jednoznaczny korzenie rodziny Kluge. Istnieje przypuszczenie, że w okresie zaboru pruskiego Polacy zamieszkujący tereny na zachód od Płocka byli wynaradawiani między innymi przez zmianę nazwiska polskiego na niemieckie. Tak więc pierwotne nazwisko np. Mądry, Mądrzecki itp. zmieniono na Kluge (po niemiecku Mądry). Być może nazwisko Kluge pochodzi od osadników niemieckich zasiedlających tereny pochodzenia mojej rodziny, o czym świadczyłyby wypowiedzi mojego dziadka Władysława Kluge, który uważał za swoich krewnych mieszkańców Gostynina i Dobrzykowa noszących obcojęzyczne nazwisko Kluge.
Śledząc historię tych terenów dowiadujemy się, że w 1793 r. do Gostynina wkroczyły wojska pruskie, cenne archiwum miejskie zostało przez najeźdźców wywiezione. W 1809 r. wielki pożar miasta spowodował rozległe zniszczenia. W trosce o podniesienie z upadku anektowanego miasta w 1824 r. przybyło do Gostynina 105 niemieckich sukienników (włókniarzy, tkaczy, farbiarzy) i innych rzemieślników wraz z rodzinami. Miasto ponownie zaczęło rozwijać się, a niemieccy osadnicy integrowali się z miejscową ludnością. Jest możliwe, że tak właśnie tworzyła się historia życia moich przodków. Także po prawej stronie Wisły w Kępie Karolińskiej jak i we wsi Cieśle oraz na innych obszarach Ziemi Płockiej mieszkają rodziny o nazwisku Kluge.
Moja rodzina
Dziadek mój Władysław Kluge (1869-1947) przyszedł na świat na Ziemi Płockiej (brak wiarygodnych dokumentów nie pozwala na wspomnienie o wcześniejszych członkach rodziny). Z zawodu był młynarzem, posiadał młyn parowy w Płocku oraz dwa wiatraki (w Cieślach i w Sierpcu), które działały na zasadzie ajencyjnej. W 1895 r. ożenił się z Józefą Cołnowską (?-1938), którą poznał w Warszawie i zamieszkał przy ul. Piwnej na Starym Mieście. Mieli czworo dzieci: Kazimierę (1896-?), Stanisława (1898-1980), Józefa (1900-1958), Marię (1905-1927). Stanisław był bankowcem, Józef miał wykształcenie ogrodnicze (ogrodnictwo zdobnicze), Maria zmarła w młodym wieku. Z uwagi na chorobę płuc córki, zgodnie z zaleceniem lekarzy, dziadkowie w 1926 r. przenieśli się na wieś Cieśle, otoczoną lasami sosnowymi i zasiedlili rodzinną działkę.
Mój ojciec Stanisław ukończył w latach 1915-1918 Studium Rachunkowości i Banków w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Dalsze studia przerwała I wojna światowa, której był uczestnikiem. Brał udział także w II wojnie światowej. Całe życie zawodowe związany był z pracą bankowca. W 1925 r. wziął ślub w Warszawie z Kazimierą Michalak.
Ojciec mojej mamy Kazimierz Michalak (1876-1944) miał czworo dzieci: Antoniego (1894- 1903), Kazimierę (1903-1992) - moją mamę - Stanisława (1905-1982) i Jadwigę (1911-1979). Ożenił się z moją babcią Józefą (1871-1944) z domu Araszkiewicz. Dziadek przed wojną był właścicielem trzech sklepów z materiałami chemicznymi w Warszawie. Okupanci niemieccy w 1939 r. zarekwirowali sklepy uważając, że sprzedawane substancje mogą służyć do wyrobu materiałów wybuchowych. W czasie okupacji utrzymywał rodzinę z handlu wyrobami tytoniowymi.
Lata do wybuchu II wojny światowej i okupacja niemiecka
Rodzice moi Kazimiera i Stanisław po ślubie zamieszkali w Warszawie przy ul. Browarnej 16 na Powiślu i to było miejsce mojego przyjścia na świat w 1927 r. Moje dzieciństwo upływało szczęśliwie. Pamiętam wakacje spędzane w Cieślach i w Kępie Polskiej, kąpiele w czystych wodach Wisły, wycieczki do lasu i na wydmy, gdzie był poligon wojskowy. Przyjazny dom dziadków w Cieślach był rajem mojego dzieciństwa.
W latach 1934-1939 uczyłem się w Szkole Ćwiczeń im. Stanisława Konarskiego w Warszawie i tam ukończyłem V klasę. Pamiętam kondukt pogrzebowy Marszałka Józefa Piłsudskiego, w maju 1935 r., przemieszczający się Krakowskim Przedmieściem, który zrobił na mnie ogromne wrażenie, zwłaszcza przemarsz żołnierzy z udziałem delegacji zagranicznych, Kasztankę Wodza i Jego trumnę przykrytą sztandarem na lawecie.
1 września 1939 r. w związku z wybuchem wojny nauka w szkole powszechnej została przerwana, wznowiono ją w listopadzie. Rozpoczął się koszmar dni okupacyjnych, brak środków do życia i wody, którą przynosiłem z bardzo zanieczyszczonej Wisły. Nasze pożywienie w pierwszych dniach okupacji to głównie ciasto piernikowe dostarczane przez ciocię pracującą w sklepie Wedla przy ul. Szpitalnej. Dziadek dostarczył nam kilka beczułek ogórków konserwowych i to było nasze główne pożywienie do chwili wprowadzenia przez okupanta kartek żywnościowych. Ciężkie czasy okupacji niemieckiej przebiegały w ponurym nastroju: brak prądu na co dzień, godzina policyjna, represje, łapanki i zsyłki do obozów koncentracyjnych oraz ogłaszane na plakatach nazwiska rozstrzelanych Polaków. Ojciec pracował w niemieckim banku, ja pomagałem stając wcześnie rano w kolejce po papierosy, które później wymienialiśmy na żywność. Nieco optymizmu wnosiły akcje odwetowe np. zamach na kata Warszawy Kutscherę 1 lutego 1944 r.
Po ukończeniu siedmioklasowej szkoły powszechnej w 1942 r. rozpocząłem naukę w II Miejskiej Szkole Handlowej (byłe Gimnazjum Kupieckie im. St. Szczepanowskiego). W listopadzie 1942 r. dzięki pomocy profesora Floriana Wardasa - nauczyciela historii na tajnych kompletach kursu Gimnazjum Ogólnokształcącego - nawiązałem kontakt z konspiracyjną organizacją harcerską i wstąpiłem w szeregi "Zawiszaków" w 41 Warszawskim Szczepie Harcerskim im. gen. Władysława Sikorskiego (przedwojenna 77 DH). Tam odbyłem podstawowe szkolenie zuchowe. Miejscem konspiracyjnych spotkań tego zastępu (zastępowy dh Jerzy Duczkowski) były budynki szkół powszechnych przy ul. Karowej 4 i Sewerynów 6, budynki Zakładu Księży Salezjanów przy ul. Lipowej 14 (Zakład Wychowawczy im. Ks. Siemca) oraz siedziba szkoły handlowej przy ul. Starej 6.
Zastęp "Zawiszaków" 41 Warszawskiego Szczepu Harcerskiego im . gen. Władysława Sikorskiego; drugi od lewej Mieczysław Kluge ps. Karol"
Na tym etapie uczestniczyłem głównie w zajęciach z zakresu pierwszej pomocy medycznej. Po okresie próbnym - w marcu 1943 r. - złożyłem przyrzeczenie harcerskie na uroczystej zbiórce w lokalu szkoły przy ul. Starej 6. Przyrzeczenie odebrał dh Andrzej Zejdler ps. "Babinicz". Od marca 1943 r. do marca następnego roku brałem udział w działalności konspiracyjnej w ramach akcji "Wawer". Do moich obowiązków należało m.in.: doręczanie zawiadomień osobom, którym groziło aresztowanie ze strony okupanta, kolportaż prasy podziemnej i "cegiełek" na fundusz działalności podziemnej, przenoszenie paczek konspiracyjnych (m.in. na Sadybę i Mokotów), obserwacja obiektów niemieckich oraz werbowanie młodszych kolegów do Szarych Szeregów. Zadania te dla chłopaka były trudne i niebezpieczne, szczególnie zawiadamianie osób będących na liście do aresztowania, których reakcje były różne. Jedni dziękowali serdecznie, drudzy nie wierzyli i wyrzucali informatora za drzwi, co w efekcie nie raz powodowało ich wywiezienie do obozów koncentracyjnych.
W marcu 1944 r. w związku z przydziałem do "Bojowych Szkół" ponowiłem ślubowanie - przysięgę harcerską - na odprawie zastępów w podziemiach Katedry św. Jana na Starym Mieście. Był to tzw. Katechizm "M" tj. dekalog żołnierza Polski Walczącej, rozpoczynający się zdaniem: "Jestem żołnierzem Polski Walczącej z barbarzyńskim najeźdźcą...". Przysięgę odbierał druh harcmistrz Andrzej Kurczyński ps. "Andrzej Kotowski".
W okresie od marca do lipca 1944 r. oprócz kontynuowania działań z poprzedniego okresu uczestniczyłem w ramach "Bojowych Szkół" w szkoleniach, które odbywały się głównie na Sadybie w pobliżu Jeziorka Czerniakowskiego, a dotyczyły zasad działania karabinu, broni krótkiej, granatów, orientacji w terenie i specyfiki walki w mieście. Oprócz działań teoretycznych uczestniczyłem również w zajęciach praktycznych w terenie w lasach nadarzyńskich (koło Podkowy Leśnej), przygotowujących do pełnienia funkcji zastępowego.
Powstanie Warszawskie
W dniu wybuchu Powstania w godzinach przedpołudniowych moje mieszkanie odwiedził łącznik. Nie zastawszy mnie w domu powiedział, że wróci po moim powrocie z pracy. Wracając do domu ulicą Oboźną usłyszałem kanonadę z broni maszynowej. Na niektórych placówkach rozpoczęto już działania powstańcze. Łącznik z Szarych Szeregów nie pojawił się powtórnie, a ja zostałem pozbawiony możliwości udziału w rozpoczętych działaniach powstańczych w gronie harcerzy. Nie mając kontaktu ze swoim zastępem szukałem na własną rękę możliwości włączenia się do akcji przeciwko okupantowi.
W dniu 2 sierpnia dzięki pomocy kolegi konspiracyjnego Anatoliusza Gołębiowskiego ps. "Toni" skontaktowałem się z dowódcą 1142 plutonu 4 kompanii VIII Zgrupowania AK na Powiślu ppor. Alfredem Stawierskim ps. "Miotacz". Jeszcze tego samego dnia zostałem włączony w skład tego plutonu i zacząłem pełnić obowiązki w stopniu strzelca. Do moich zadań w pierwszej połowie sierpnia 1944 r. należało: praca przy przekopie pod ul. Karową, służba obserwacyjna w budynku siedziby plutonu (róg ul. Topiel i Oboźnej) polegająca na obserwacji terenu Uniwersytetu między jego zabudowaniami a ul. Browarną i składaniu meldunków o działalności jednostek wroga oraz meldowanie o liczbie nalotów i samolotów bombardujących Stare Miasto, służba obserwacyjna na placówkach powstańczych przy ul. Browarnej 4 i 12, transportowanie zaopatrzenia dla 4 kompanii z magazynów przy ul. Hożej, dostarczanie meldunków do siedziby dowództwa 4 kompanii (dowódca kpt. Marian Malinowski ps. "Pobóg").
W drugiej połowie sierpnia zostałem odkomenderowany do dyspozycji oficera operacyjnego 1142 plutonu por. Henryka Walczaka ps. "Wilk", wówczas stacjonowałem na placówce przy ul. Cichej róg Zajęczej. Do moich obowiązków w tym okresie należało: pełnienie służby wartowniczej w siedzibie dowódcy 4 kompanii (ul. Topiel 2/4), pełnienie służby obserwacyjnej na barykadach przy ul. Topiel róg Zajęczej i Tamka róg Cichej, a także na placówce przy ul. Dobrej 1/3 (obserwowanie wiaduktu kolejowego linii średnicowej i wiaduktu mostu Poniatowskiego) oraz pilnowanie jeńców niemieckich odgruzowujących dolny odcinek ul. Tamka.
Jak wyglądał mój zwykły powstańczy dzień? Opiszę jeden z dni, w którym zajmowałem się transportowaniem zaopatrzenia dla 4 kompanii.
Dyżurny budzi nas dziś o piątej rano z rozkazem zameldowania się u dowódcy por. Alfreda Stawierskiego ps. "Miotacz" za pół godziny. Narzekamy - że też porucznik nie pośpi dłużej, bo nam też przydałby się dłuższy sen. Stajemy o wyznaczonej godzinie przed dowódcą. Jest nas dwunastu, a z mojej drużyny trzech: Staszek Gościcki ps. "Gunio", Tolek Gołębiowski ps. "Toni" i ja, ps. "Karol". Pada komenda "baczność!", dowódca odczytuje rozkaz: udajecie się na ul. Hożą, do zakładów mleczarskich "Społem", gdzie mieści się magazyn żywnościowy. Tam pobieracie zaopatrzenie, każdy otrzyma worek-plecak, w który załadujecie po kilkanaście kilogramów produktów: cukier, kaszę, mąkę, i dodaje z humorem: w razie uszkodzenia worka zatkajcie dziurę własnym palcem, aby nie uronić ani grama z niesionego towaru. Jest to przecież zaopatrzenie dla was i waszych kolegów walczących na Powiślu.
Resztki snu pryskają - ale frajda, przechodzimy na drugą stronę al. Jerozolimskich (w czasie Powstania nazywanych alejami Sikorskiego) jedynym przejściem łączącym północną i południową część miasta! Taka wyprawa stanowi dla nas element przygody po monotonnych codziennych dyżurach na placówkach rozmieszczonych wzdłuż ul. Browarnej i jeszcze bardziej nużącej służbie wartowniczej. Po jakimś czasie dochodzimy do domu przy al. Jerozolimskich 22 (według ówczesnej numeracji). Podwórko domu stanowi swoistą poczekalnię, w której kłębi się tłum ludzi. Żołnierze kierowani są do przejścia poza kolejnością. Wchodzimy do bramy stanowiącej bezpośredni odcinek przylegający do przejścia w poprzek ulicy.
Przed nami jeszcze kilkunastu powstańców z innych ugrupowań. Czekamy, nagle rozlega się świdrujący w uszach gwizd i tuż po nim wybuch granatu moździerzowego. Powstaje potworny tumult, krzyki, jęki i krwawa "jatka". Wybuch nastąpił tuż przed wejściem z podwórka do bramy. Zbita gromada ludzka zasłoniła swymi ciałami nasza grupę, ta żywa tarcza stanowi teraz bezład rannych i zabitych ludzi. Prawie tuż obok mnie dziewczyna z rozerwaną odłamkiem krtanią, krwiste bąble oddechu pękają z ziejącej rany. Jej przerażony i błagalny wzrok - to obraz, którego nigdy nie wymażę z mojej pamięci. Ktoś woła lekarza, inny głośno wzywa pomocy boskiej, wydaje się jednak, że w tych warunkach wszelka pomoc jest beznadziejna. "Gunio", warszawski łobuziak, który niejednemu rozkwasił nos, nie wytrzymuje napięcia - chwytają go gwałtowne torsje. Na widok tej masakry mnie też mdli i robi się ciemno przed oczami. "Przechodzić, szybko, szybko!" - pada komenda. Przebiegamy mocno pochyleni przez niską barykadę, w którą ze świstem uderzają pociski z kaemu. Już po drugiej stronie gwałtowne bicie serca powraca do normy. Szczęśliwie żaden z nas nie został ranny.
Między domami, podwórkami, przez dziury przebite w piwnicach, docieramy wreszcie do magazynów żywnościowych. Tam każdy z nas dostaje swój ładunek, ja dźwigam słodki ciężar - 17 kg cukru. Droga powrotna z ciężkim plecako-workiem stanowi nie lada problem. Często, aby przejść przez wąskie przekopy i dziury w murze, trzeba było zdjąć worek i nieść go przytulonego do piersi. Powrotne przejście przez al. Jerozolimskie staje się znowu koszmarem. W bramie i na podwórku zaschnięte kałuże krwi.
Okazało się, że nie był to jedyny wybuch, który przeżyliśmy, kolejne zbierały dalsze żniwo śmierci. Nastrój naszej gromadki minorowy, pełen bólu i zwątpienia, droga powrotna to droga przez mękę fizyczną i psychiczną. Niesione wory niemiłosiernie uciskają ramiona. Zapada wieczór, kiedy zbliżamy się do naszej placówki przy ul. Oboźnej róg Topiel. Zmęczeni pozbywamy się ciężaru. Krótkie słowa podziękowania od dowódcy. Przede mną cztery godziny odpoczynku i snu, a potem nocny dyżur obserwacyjny na najwyższym piętrze budynku obszaru uniwersytetu i przyległych terenów. Tak skończył się zwykły powstańczy dzień, a rozpoczęła się zwykła powstańcza noc.
W dniu 27 sierpnia 1944 r. w zbombardowanym kościele św. Teresy od Dzieciątka Jezus przy ul. Tamka zginęła moja 62-letnia babcia Józefa Michalak. Jej śmierć odbiła się wyraźnie na zdrowiu mojej mamy, przebywającej wówczas w gmachu Elektrowni Miejskiej po drugiej stronie ulicy. W sytuacji zagrożenia życia mamy i konieczności opieki nad nią, zwróciłem się do dowódcy z prośbą o udzielenie mi urlopu. Zgodę taką uzyskałem wraz z informacją, że mój macierzysty pluton będzie wkrótce przedzierał się do Śródmieścia i tam mam szukać dalszego kontaktu. W dniu 5 września, w czasie silnych nalotów nieprzyjaciela, podczas przechodzenia przez ulicę Dobrą w kierunku ul. Solec, mama moja została ranna, co uniemożliwiło mi powrót do mojego plutonu. W tym czasie mój ojciec Stanisław Kluge ps. "Stasio", dowódca 4 plutonu "Baszty" walczył na Mokotowie.
Niewola
6 września 1944 r. ja wraz z chora i ranną mamą zostaliśmy zmuszeni do opuszczenia Powiśla w kolumnie cywilnych warszawiaków, trasą wiodąca ulicami Dobrą i Bednarską przez Ogród Saski do Wolskiej i zostaliśmy zapędzeni do kościoła Św. Wojciecha gdzie po obrabowaniu nas przez wroga z nielicznych rzeczy osobistych, przebywaliśmy przez dwie doby. 8 września przepędzono nas pieszo na Dworzec Zachodni, skąd zostaliśmy przewiezieni do obozu w Pruszkowie (Dulag 121). W dniu 10 września wywieziono nas do obozu we Wrocławiu, a po kolejnych dwóch dobach dotarliśmy do Berlina.
W Berlinie zostaliśmy rozdzieleni i pracowaliśmy w obozach pracy przymusowej Falkensee-Spandau i Rummelsburg (Gemeinschaftslager Rummelsburg, Berlin-Friedrichsfelde). W tym czasie pracowałem przy naprawie uszkodzonych wskutek nalotów alianckich torów kolejowych, mama zaś w bagażowni dworcowej Lehrer Bahnhof. Pewnego dnia zauważyłem na peronie tego dworca moją mamę pchającą wózek bagażowy. Na moją prośbę majster Mizera, Ślązak, zgodził się na moje niezwykłe spotkanie z mamą. Udało nam się uzyskać zgodę na pobyt we wspólnym obozie.
W dniu 18 marca 1945 r. w czasie silnego nalotu amerykańskiego obóz został spalony. Podczas tego nalotu doznałem poważnego uszkodzenia wzroku (porażenie nerwu wzrokowego) na skutek pobliskiego wybuchu bomby fosforowej. Jako niezdolny do dalszej pracy zostałem skierowany do tzw. "obozu chorych" w Gross Ziethen koło Berlina. Tam też dostała się moja skrajnie wyczerpana i chora mama. Z obozu tego każdego dnia odprawiana była duża grupa więźniów (Polaków, Rosjan, Ukraińców i Białorusinów) na tzw. "leczenie sanatoryjne"; jak się później okazało, "sanatorium" to nosiło nazwę Sachsenhausen-Oranienburg. Od niechybnej śmierci w komorze gazowej uratowała nas ofensywa wojsk radzieckich, które wyzwoliły obóz w Gross Ziethen w dniu 27 kwietnia 1945 r. Przy najbliższej okazji wyruszyłem wraz z mamą i grupą współtowarzyszy obozowych do Polski. Po drodze widziałem dziesiątki zabitych ludzi leżących w rowach, przez wiele kilometrów towarzyszył nam trudny do zniesienia zapach rozkładających się ciał. W dniu 8 maja dotarliśmy do Poznania, kończąc trudną wędrówkę do Ojczyzny.
Dzieje powojenne
Po powrocie do kraju zamieszkałem wraz z rodzicami z konieczności w Zabłotni koło Grodziska Mazowieckiego (mieszkanie w Warszawie zostało spalone), gdzie mój ojciec był buchalterem majątku państwowego podległego Państwowym Zakładom Hodowli Roślin. Wznowiłem naukę w Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącym w Grodzisku Mazowieckim i tam w maju 1949 r. uzyskałem świadectwo dojrzałości. Mieczysław Kluge
Jesienią tego roku rozpocząłem studia geograficzne na Uniwersytecie Warszawskim. W 1952 r. uzyskałem dyplom I stopnia i zostałem zakwalifikowany na II stopień studiów na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, na specjalizację z zakresu geografii fizycznej. W 1954 r. po przedstawieniu pracy pt. "Zapylenie atmosfery w Lublinie (na podstawie obserwacji przeprowadzonych w roku 1953)" oraz po złożeniu egzaminu dyplomowego uzyskałem stopień magistra w zakresie geografii fizycznej na Wydziale Biologii i Nauk o Ziemi UMCS.
Jesienią tego roku rozpocząłem pracę w powstałym w 1953 r. Instytucie Geografii Polskiej Akademii Nauk (od 1974 r. Instytut Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania PAN) w Zakładzie Klimatologii na stanowisku asystenta, a następnie starszego asystenta. W 1965 r. przedstawiłem pracę doktorską pt. "Osłabienie bezpośredniego promieniowania słonecznego w Górnośląskim Okręgu Przemysłowym", wykonaną pod kierunkiem prof. Janusza Paszyńskiego i otrzymałem stopień naukowy doktora nauk przyrodniczych i stanowisko adiunkta.
W okresie swej pracy w Instytucie Geografii zajmowałem się głównie zagadnieniami z zakresu badań klimatu lokalnego na wielu modelowych obszarach kraju, zanieczyszczeniem pyłowym powietrza i akustyką w wybranych miastach, wpływem zanieczyszczenia atmosfery na osłabienie promieniowania słonecznego oraz regionalizacją środowiska w aspekcie wymiany energii między atmosferą a podłożem. Uczestniczyłem w wielu badaniach terenowych, a także w konferencjach naukowych wygłaszając referaty tak w kraju, jak i za granicą (Bułgaria, Litwa, Rumunia, Słowacja, Rosja). W czasie pracy w Instytucie w latach 1968-1972 byłem kierownikiem Działu Planowania i Współpracy Naukowej z Zagranicą, łącząc tę funkcję z pracą naukową w Zakładzie Klimatologii.
W latach 1983-1987 pracowałem w Instytucie Kształtowania Środowiska (instytut resortowy Ministerstwa Ochrony Środowiska), na stanowisku adiunkta. W 1985 r. otrzymałem nominację na kierownika Zakładu Przyrodniczych Podstaw Planowania Przestrzennego. Przez kolejne 5 lat tj. do końca 1992 r. byłem ekspertem od zagadnień klimatycznych i ochrony środowiska w tym Instytucie. Z ramienia IKŚ uczestniczyłem w szeregu konferencji naukowych, wygłaszając referaty w kraju i za granicą (Austria, Azerbejdżan, Szwajcaria, Węgry, Rosja).
Mój dorobek naukowy obejmuje łącznie ponad 50 prac opublikowanych (w IGiPZ PAN i w IKŚ) oraz drugie tyle opracowań niepublikowanych, głównie ekspertyz.
W zakresie działalności dydaktycznej prowadziłem wykłady z meteorologii i klimatologii dla studentów geografii w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Gdańsku (1967) oraz wykłady z klimatologii w Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie (1980 i 1984). Byłem także współorganizatorem letnich praktyk studentów Uniwersytetu Warszawskiego i Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu na Stacji Badawczej IG PAN w Wojcieszowie Górnym w Sudetach (1960- 1965). Przez kilka lat prowadziłem lekcje geografii w trzech warszawskich liceach dla pracujących, cywilnych i wojskowych.
W latach 1955-1981 należałem do Polskiego Towarzystwa Geograficznego, Polskiego Towarzystwa Geofizycznego, Związku Nauczycielstwa Polskiego i NSZZ "Solidarność", pełniąc w tych organizacjach różne funkcje.
Będąc na studiach w Lublinie ożeniłem się w 1954 r. z Wandą Krawczyk (1924-2009), geograf zatrudnioną w IG PAN w Pracowni Kartograficznej. Mam syna Przemysława, doktora nauk medycznych (histopatolog), synową także doktor nauk medycznych (chirurg), wnuczkę Katarzynę magister sztuki (grafik) i wnuka Bogusława, doktora nauk matematycznych w zakresie informatyki.
W styczniu 1988 r. przeszedłem na emeryturę kombatancką i w ramach działalności społecznej pełniłem różne funkcje w organizacjach kombatanckich: w Harcerskim Kręgu Seniorów ZHP "Powiśle" (sekretarz w latach 1986-1987), w Zarządzie Klubu Środowiskowego Grupy Bojowej "Krybar" (sekretarz w latach 1981-1982), od 2005 r. jestem członkiem Zarządu.
Przez 10 lat (2004-2014) byłem redaktorem wewnętrznych "Komunikatów Informacyjnych" Zarządu Środowiska "Krybar". Komunikaty ukazywały się trzy razy w roku, z okazji Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku, Świąt Wielkanocnych oraz w rocznice Powstania Warszawskiego. W komunikatach poza okolicznościowymi informacjami znalazły się także wiersze autorstwa moich koleżanek i kolegów oraz moje, z których kilka zamieściłem poniżej.
Za udział w Szarych Szeregach i w Powstaniu Warszawskim zostałem wyróżniony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Warszawskim Krzyżem Powstańczym, Krzyżem Armii Krajowej, Krzyżem Partyzanckim, Medalem za Warszawę 1939-1945, Krzyżem "Za Zasługi dla ZHP" z Rozetą z Mieczami, Medalem za Zasługi dla Uniwersytetu Warszawskiego, Krzyżem i Dyplomem Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych, Medalem Związku Powstańców Warszawskich, Odznaką pamiątkową "Syn Pułku", Odznaką 36 pp Legii Akademickiej, Odznaką Weterana Walk o Niepodległość i odznaką pamiątkową "Akcji Burza". W 2000 r. otrzymałem stopień podporucznika Wojska Polskiego, a w 2002 r. stopień porucznika.
opracowanie: Piotr Śmiłowicz
redakcja: Maciej Janaszek-Seydlitz
Copyright © 2018 SPPW 1944. Wszelkie prawa zastrzeżone.