Powstańcze relacje świadków
Wspomnienia wojenne
Zapraszamy do zapoznania się ze wspomnieniami-refleksją Lesława Ludwiga pisanymi 42 lata po Powstaniu. Walczył w Śródmieściu Północ.
Po miesiącach spędzonych w niemieckiej niewoli wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Nigdy nie wrócił do Polski.
Maciej Janaszek-Seydlitz
Lesław Ludwig, |
Wspomnienie po 42 latach
Moje powstańcze dni w Kompanii por. "Lewara" i późniejsze, a widziane ponownie z oddali 42 lat przez strzelca-ochotnika.
Lesław K. Ludwig
Fale wspomnień, ich fragmenty wbiegają często w życie i przy różnych okazjach, jak rocznice, spotkania, czy inne echo z dawnych dni niosące poszept tego co byto. Był Sierpień 1944 roku - Powstanie Warszawskie.
Cofanie się zapisem do tych dni w 42 lata później może mieć zarzut niedomówień i braków w precyzji i ścisłości faktów. Pamięć jest zawodnym instrumentem, czas zaciera obrazy, szczegóły, nazwy, nazwiska, dni, godziny.
Mój ochotniczy meldunek będzie cierpiał na skutek tych mankamentów. Z Powstania i w świat wyniosłem kalendarzyk kieszonkowy na 1944 rok. Nanosiłem do niego krótkie notatki o doniosłościach dni biegnących. Powstaniowe zapiski są krótkie, co innego byto do roboty, jenieckie nabrały rozpędu.
Trzeba byto rejestrować wysyłanie i otrzymywanie listów z i do Polski i inne kapitalne problemy, jak na przykład, czy głodno było, czy chłodno i jak biegły dni do czasu, gdy przyszła wolność. No, ale pora wrócić do tematu, jednak ze wstępną dygresją:
Przed Powstaniem, we wrześniu 1939 roku "wąchałem już proch", mimo iż figurowałem oficjalnie za przedpoborowego. Udało mi się ochotniczo wmeldować do Batalionów Obrony Warszawy tworzonych przez prezydenta miasta Stefana Starzyńskiego.
Zostałem na 15 dni wojakiem (12-27.IX.39 ) z przydziałem do III batalionu 26 PP, któremu przypadła naonczas obrona Boernerowa, które współcześnie zwie się Bemowem.
Po tej imprezie powędrowałem do niewoli na blisko 9 miesięcy, by w 1940 roku w czerwcu powrócić do Warszawy. Czy powodem zwolnienia z niewoli byt fakt, że niezawodowi żołnierze z wrześniowej obrony Warszawy mieli być zgodnie z kapitulacją nie brani do niewoli, czy coś innego tu zaważyło, to stalagowe dokumenty, jeśli istnieją, mogłyby powiedzieć.
W każdym razie w 1940 roku zaurzędowałem w W-wie, a w rok później, z zaprzysiężeniem, wstąpiłem do AK, mając później raczej luźny tam związek organizacyjny, tak że na wybuch Powstania nie zostałem zmobilizowany i skutkiem tego ponownie i ochotniczo włączyłem się do akcji.
Godziny popołudniowe 1-go sierpnia zastały mnie w rejonie Placu Wareckiego. Po pracy ruszyłem na miasto w intencji rodzinno-aprowizacyjnej, ale bez rezultatu w tej dziedzinie.
Natomiast rezultatem oddalenia się od domu na ulicy Kopernika 26, a jednocześnie rozpoczęcia się działań powstańczych na mej powrotnej do domu trasie była moja decyzja "przenocowania" w "Ziemiańskiej" na ulicy Mazowieckiej. Tam po czarnej kawie i drzemce na siedząco wyjawił mi się imperatyw kategoryczny przyłączenia się czynnie do Powstania.
Tym sposobem w dniu 2-giego sierpnia zgłosiłem się do mieszczącego się obok na ul. Mazowieckiej oddziału - Kompanii por. Lewara i tam zostałem przyjęty po zreferowaniu mej przydatności wojskowej z września 39 roku.
W tym chyba dniu pierwsze poczynania "bojowe" uskuteczniałem przy pomocy łopaty i kilofa, gdy robiliśmy przekop na drugą stronę Mazowieckiej. Przy tej okazji spotkałem tu mego młodszego brata, który jako łącznik z kompanii harcerskiej znalazł się tu w misji zaopatrzeniowej w broń i amunicję.
Chyba w tym samym dniu towarzyszyłem podchorążemu (ani stopnia ani pseudo, czy nazwiska nie pamiętam) z lkm na patrolu rozpoznawczym na ulicy Czackiego. Z dachu Banku Handlowego spoglądaliśmy na Plac Piłsudskiego, ale bez strzelania.
Na drugi dzień miał miejsce niefortunny wypad na plac Napoleona (Warecki) w intencji odmontowania tam szczekaczki na późniejszy nasz dywersyjny użytek. Niestety, na skutek obstrzału z Arbeitsamtu wspomniany uprzednio podchorąży został ranny i impreza nie doszła do skutku.
Natomiast bardziej bojowe, jeszcze z kwater kompanijnych na Mazowieckiej, było moje towarzyszenie szefowi komp. sierż. "Hef" w penetrowaniu ulicy Czackiego, gdzie bojowy ten sierżant, prócz misji rozpoznawczej, z pasją oddawał się polowaniu na Niemców, jeżeli ukazywali się w gmachu Policji czy w rejonie kościoła Św. Krzyża.
Były to wędrówki po piętrach i strychach parzystych domów przy ul. Czackiego, co, jak później się okazało, byto zwiastunem naszych przenosin na tą ulicę, gdzie do Banku Handlowego przeniósł się "Lewar", a dla naszego plutonu przypadły kwatery po drugiej stronie tej ulicy, z wglądem na kościół św. Krzyża.
Właśnie w Banku Handlowym miała miejsce dalsza rekrutacja do "Lewara", zaprzysiężenie ochotników, od czego zostałem zwolniony, by dwa razy po akowsku nie przysięgać. Tu w trakcie procesu kancelaryjno-rejestracyjnego otrzymałem legitymację AK Nr. 3837 stwierdzającą, iż jestem strzelcem z przysługującym mi pseudo "Karol II". Legitymację tą nadal trzymam w mych szpargałach emigracyjnych.
Pierwsze sierpniowe tygodnie na Czackiego miały charakter szkoleniowy, rekrutacyjny i zespalania się kompanii. Dla szeregowych był to okres zapoznawania się z bronią i osprzętem - steny, sidolki, granaty woreczkowe. Prócz tego służba biegła na czujkach czy innych posterunkach: wgląd w przedpole Komendy Policji i kościoła Św. Krzyża od strony ulicy Czackiego, posterunki w Banku Handlowym z wglądem na Traugutta i dalej, posterunek przy wylocie Traugutta na Plac Małachowskiego.
Wyczuwało się, iż kompania konsoliduje się bojowo mimo braku dostatecznej ilości sprzętu i stabilizuje się na przydzielonych jej pozycjach. Następowało też teraz wzajemne zżywanie się w ramach drużyn, czy plutonu, poznawaliśmy się wzajemnie, gdy Lewarowych nowicjuszy byto coraz więcej i wciąż nowi przybywali. Na przykład któregoś dnia, gdy bytem na stanowisku u zbiegu Świętokrzyskiej i Czackiego przybliżył się do mnie starszy pan, wyjaśniając iż jest majorem WP i pragnie doszlusować teraz do najbliższego oddziału. Wskazałem jemu Bank Handlowy jako miejsce realizacji jego zamiarów. Został przyjęty. Nie znając personaliów tego majora, nazwę go :później mjr X.
Z mych rówieśników strzeleckich tego okresu pamiętam .fragmentarycznie "Gapę" (ochotnika - nazwisko wywiało mi z pamięci, choć byliśmy razem przez wszystkie powstaniowe dni, a nawet pierwszy okres jeniecki). Dalej był młody chłopak (pseuda i nazwiska nie pamiętam), którego po latach ujrzałem w Nowym Jorku w 1954 roku na dorocznym obchodzie zwanym Paradą Pułaskiego. na której występował w defiladzie większy kontyngent akowców przybyłych z okolicznych stanów USA. Poznaliśmy się po twarzach, by w prędkich słowach wspomnieć powstaniowe dni u '"Lewara" i później zapaść w byt czy niebyt emigracyjny.
Bardziej realistycznie rysuje mi się "Bałtyk" - Bolesław Rzepko. Bytem z nim przez cały okres powstania, niewoli i pierwszego okresu po uwolnieniu w Niemczech. Powrócił on do Polski chyba w 1945 roku lub na początku 1946 r. Z nim kojarzy mi się "Sokół", jego kolega, poległ 6-go września.
Po tej dygresji do dni sierpniowych wracam. O relaksowym przydarzeniu z tych dni mówi mi teraz wyciągnięta ze szpargałów przepustka, na której stempel mówi, iż wydała ją: 3 KOMP. VIII ZGRP. Rej I, OBW 3, OKR WARSZAWA, a która upoważnia Ludwig Lesława w dniu 10.VIII do 'przejścia z mp w kierunku ul. Kopernika 26, co zaiste uczyniłem dla spotkania się z rodziną.
Tymczasem przybliżały się dni akcji. Z "Gapą" i ze wspomnianym wyżej bezimiennym kolegą ćwiczyliśmy zaprzyjaźnianie się ze stenami, zyskując przy tej okazji miano peemistów.
Wieczorem 22 sierpnia przypadła mi nocna służba, właśnie z pm przy piwnicach wypalonego domu przy zbiegu Traugutta i Krakowskiego Przedmieścia. Posterunek ten i pm'a zdałem o wschodzie prawie słońca w dniu 23-go, otrzymując żałosne zlecenie by iść na drzemkę i odpoczynek, gdy akurat rozpoczynało się nasze natarcie przez kościół Św. Krzyża na Komendę Policji. Relację z tej akcji przekazał mi później, na drugi dzień "Gapa", któremu przydarzyło się większe bojowe szczęście - strzelał z pm'u.
Dla mnie los w tym dniu przedzielił inne przypadłości. Po krótkiej drzemce, wyposażony w granat woreczkowy otrzymałem zadanie czuwania i wglądu na ulicę Traugutta, którą mogliby nacierać Niemcy od Krakowskiego Przedmieścia.
Był to dom obok K.K.O., a myśmy byli na piętrze. W narożniku pokoju była wybita dziura z widokiem na bieg Traugutta do Krakowskiego Przedmieścia. Tam był zlokalizowany piat na powitanie czołgów niemieckich. I zaiste czołg wtoczył się na Traugutta, wypuszczając Goliata. I tu obsługujący piata chłopak nawalił, miast oddać strzał czekał, gdy Goliat czekać nie chciał i wybuchnął z tym fatalnym rezultatem, iż podmuchem nawiał w oczy i je poranił pyłem tynkowym i okruchami z dziury w narożniku, unieszkodliwiając tym naszego, czy przydzielonego nam piatownika. Mi natomiast kawał powały spadł na głowę, dziobiąc mnie czymś nieszkodliwie w czaszkę i powodując, iż z pozycji bojowej znalazłem się nagle w pozycji leżącej pod przykryciem tynku i kurzawy, ale jeszcze z granatem w ręku, co musiało zaiste wyglądać kompromitująco, szczególnie gdy zacząłem się z tej mizeryi wygrzebywać.
Na szczęście nadbiegli ratownicy, czy sanitariusze i przeprowadzili chłopca od piata przez ul. Czackiego do punktu opatrunkowego w Banku Handlowym, gdzie i ja poczłapałem jako obraz nędzy i rozpaczy. Spotkana tu sanitariuszka okazała się moją koleżanką ze Szkoły Głównej Handlowej i zaaplikowała mi z dobroci serca, czy potrzeby zastrzyk przeciw tężcowy, zalecając chwilowy relaks na szpitalnym krzesełku i sugerując spożycie wiśniowych wspaniałych konfitur. co z umiarem, ale bezoporowo uczyniłem mimo szumu w głowinie.
Zapewne trzepnięcie mnie sufitem w głowę spowodowało w niej mętlik, bo nie mogę sobie teraz wyłowić z pamięci dalszego biegu tego dnia. Najprawdopodobniej wróciłem późnym wieczorem na kwaterę gdzie "Gapa" relacjonował przebieg walk w kościele Św. Krzyża, a euforia zwycięstwa też nas krzepiła.
Z notatek sierpniowych w mym kalendarzyku dostrzegam, iż 24 sierpnia byłem na przepustce w domu na ul. Kopernika, ale chyba nie ze względów rekonwalescencyjnych, a sentymentalnych i rodzinnych - imieniny Matki 25.VIII.
Z biegu końcowych dni sierpnia nie mogę sobie uświadomić jaki przebieg miał moja służba u "Lewara", natomiast notatki mówią mi, że w dniach 27, 28 i 30 bywałem przepustkowo w domu po parę godzin, mając w tym ostatnim dniu przyjemność tam spotkać mego młodszego, okrutnie śmierdzącego, rannego na Starówce brata, po jego przejściu kanałami do Śródmieścia.
Pod datą 28 odnotowałem, że nasza kompania, czy jej część była w odwodzie przed przystąpieniem do dalszej akcji, która miała za zadanie uderzenie w kierunku na Ogród Saski przez Traugutta i Królewską dla odciążenia czy pomocy dla przebijających się ze Starówki Oddziałów, a w późniejszej fazie była połączona jako współdziałanie przy natarciu na Uniwersytet.
Moje zapiski z tego okresu mają następujące brzmienie:
31.VIII. - polowanie i dywersja, 2 dziurki,
1.IX. - przepustka, w domu, wypoczynek,
2. IX. - wypad na Traugutta, granaty i dziury,
3-5.IX - brak zapisów,
6.IX. - Czackiego 19, cudem wychodzę cały, przejście przez Al. Jerozolimskie, Marszałkowska 77.
We wspomnieniowym mym ujęciu obraz tego byłby następujący:
31. VIII. Dywersja wyraziła się w obrzucaniu granatami woreczkowymi z rejonu Banku Handlowego gruzów po drugiej stronie ul. Traugutta, gdzie w głębi miały być stanowiska niemieckie ciągnące się do Królewskiej.
Polowanie realizowane z domów przyległych do Banku Handlowego miało za zadanie rozpoznanie i ostrzelanie dostrzeżonych stanowisk niemieckich za ul. Traugutta a w kierunku na Królewską i Pl. Małachowskiego. W imprezie tej uczestniczyło kilku z nas.
Ja dostałem KB, jakiś podchorąży z pomocnikami miał lkm, czy rkm i on oddał pierwsze strzały, niestety tak niefortunnie, że przy początkowej serii został kopnięty odrzutem do tyłu i w konsekwencji musiał zrezygnować z dalszego strzelania, wycofując się dla naprawy broni.
Mnie pozwolono pozostać jeszcze z KB na miejscu, co dało mi szansę postrzelenia jakiegoś Niemiaszka, który po frajersku wbiegł w moje pole widzenia. Niestety nie padł on trupem. a przekuśtykał za gruzy, stając się niewidocznym dla mnie. W rezultacie tego popadłem pod niemiecki obstrzał, a odpryski muru od kul spowodowały dwa zadraśnięcia skóry. Nie widząc szans zadziałania czegoś więcej, spłynąłem do Banku Handlowego.
1.IX. Zapisałem jako relaksowy dzień choć zaczynał się w naszym rejonie coraz intensywniejszy obstrzał i moździerzowy i z granatników oraz naloty Sztukasów.
2.IX. W tym dniu grupka nas, chyba w sile drużyny, po przeskoku przez ul. Traugutta usiłowała dokonać natarcia na stanowiska niemieckie w domach na zapleczu ul. Królewskiej, jakie rozpoznawaliśmy dwa dni wcześniej. Tu. dostaliśmy się pod silny obstrzał broni maszynowej przygważdżający nas w gruzach i zganiający do jakieś przypadkowo dostrzeżonej piwnicy pod zwalonym domem. Stąd raczej niechlubnie wróciliśmy z powrotem do Banku Handlowego.
3-5.IX. Brak zapisu w tych dniach świadczy o tym, że byty to ciężkie dni i pod intensyfikującym się obstrzałem i wśród goryczy niepowodzeń i strat poniesionych. Rozeszła się wiadomość, że por. "Lewar" został ciężko ranny i jest w szpitalu po drugiej stronie Nowego Światu w rejonie ul. Kopernika, że kompania nasza poniosła w ostatnich natarciach duże straty, tracąc tym siłę bojową, że Bank Handlowy, nasza baza, zostaje objęty przez inny oddział, a my mamy być wycofani na przegrupowanie. Zaś pieczę, czy dowodzenie nad nami przejmuje major X, którego wspomniałem już uprzednio w obecnym zapisie.
6.IX. W tym dniu, w moim pojęciu, reprezentowaliśmy grupę niedobitków, którym przypadła nowa kwatera na ul. Czackiego Nr.19. Ilu nas było, nie pamiętam, kilkunastu. Działanie nasze nazwałbym służbą na tyłach w oczekiwaniu na odejście do odwodów.
Z pamięci wyłaniają mi się tu koledzy: "Gapa", "Bałtyk", "Sokół". Ten ostatni zwolnił mnie w pewnej chwili ze stanowiska, które nazwałbym obserwacyjno-kontemplacyjnym. Zszedłem wtedy do piwnicy na drzemkę, a w kilka minut później w dom nasz rąbnęła bomba, rozpruwając go w części. Moja leżanka przesunęła się nagle w miejsce, gdzie przed chwilą była jeszcze ściana.
Z zamętem w głowie przebiegłem do sąsiedniego pomieszczenia, z którego dobiegały krzyki i jęki. Tu dostrzegłem "Bałtyka" w pozycji półleżąco-siedzącej. Parę cegieł spadło mu na głowę, a większa ich ilość przysypała chłopaka powyżej kolan.
Najpierw skoczyłem do pobliskiego punktu sanitarnego z okrzykiem o pomoc, później zająłem się odgruzowaniem "Bałtyka", któremu zresztą nic poważnego się nie stało. Tym niemniej miał on później niesłuszne wyobrażenie, że uratowałem jemu życie.
Po odgruzowaniu się i odkurzeniu major X wziął nas w swoją niedobitkową pieczę. W międzyczasie dowiedziałem się, że "Sokół" zginął od tej fatalnej bomby.
Nocą tego (chyba) dnia przekroczyliśmy Al. Jerozolimskie, lądując na leże przy ul. Marszałkowskiej 77.
Następny mój wrześniowy zapis uwidacznia 7.IX. spowiedź, a 8.IX. Komunia Św. Widocznie była ku temu okazja, a ponadto ucieczka od śmierci też; stwarzała ochotę rozrachunku z Panem Bogiem.
Dalszych wrześniowych zapisów mój kalendarzyk widocznie nie chciał przyjmować. Stąd też musi nastąpić próba odtworzenia tych dni z dziurawej mej pamięci.
Pierwszych kilka dni na nowej kwaterze w Śródmieściu Południe miałoby relaksowy charakter, gdyby nie natłok myśli i świadomość wszędzie i wokół dostrzeganych cierpień i tragedii, od których nie można było odwracać oczu.
Wydaje mi się, że w życiu człowieka są okresy, gdy świadomość się podświadomie wyłącza, by nie dostrzegać tego co szarpie, rwie, boli.
Pamięć wtedy wymazuje obrazy, zaciera myśli, by rozpacz nie wypaczała drogi po której powinno się iść, by echo doznań bolesnych czy tragicznych nie zniekształcało późniejszego życia. Stan taki nazwałbym samoobroną wewnętrzną. I chyba taki stan charakteryzował moje dni w Śródmieściu Południe.
Czy było tych dni 7, czy 10, więcej czy mniej, tego już nie pamiętam. Jedyną użyteczną czynnością tego okresu była jakaś służbowa misja aprowizacyjna. Przenoszenie z jakichś składów worków chyba z jęczmieniem, z którego powstawała zupa plujka.
Było też jakieś spotkanie w szpitalu ze znajomym dla wywiedzenia się o losach Powiśla i zostawionej tam rodziny. A Powiśle w rejonie Kopernika-Tamki, padło wszak w początku września.
Chyba koło l5-go września niedobitki Lewarowe powróciły w części do Śródmieścia Północ z przeznaczeniem przydziałowym do jakichś innych oddziałów. Naszej paczce kilku Lewarowców, "Bałtyk", "Gapa", ja i inni przypadł przydział i kwatery gdzieś w rejonie zbiegu ulic Złota, Zgoda, Jasna. Przynależeliśmy do jakowychś saperów z Powiśla, których dowódcą był porucznik z jakimś egzotycznym pseudo "Mimoza", albo "Marabut".
Tu muszę się przyznać, że okres tych wrześniowych dni całkowicie wymazał się z mojej pamięci poza paroma fragmentami. Nie pamiętam ulic, domów, ich numerów, nie pamiętam twarzy nowo wtedy poznawanych ludzi. Po powrotowym przejściu z przewodnikiem przez Aleje Jerozolimskie, szukał on, po nocy, kwatery oddziału porucznika "M". Pseudo zaczynające się na taką literę wydawało mi się jakoś egzotyczne. Gdy później starałem się, w jenieckich już i późniejszych czasach odtworzyć pełne brzmienie porucznikowego pseudonimu, wycedziłem z pamięci niepewnej "Mimozę", stosunkowo niedawno wyłonił mi się z tejże pamięci "Marabut". Jak było w rzeczywistości nie mogę twierdzić z przekonaniem. W każdym razie byt to swój chłop i mimo napływu do jego oddziału nowych ludzi, o wszystkich troszczył się jednakowo.
Nie przeżywaliśmy we wrześniu żadnych akcji bojowych. Szły wtedy dni rutyny wyczekiwaniowej i na przetrwanie. Oddział miał przydzieloną placówkę z czujkami na Chmielnej. Po drugiej stronie czasem pokazywali się Niemcy. ale na naszym odcinku nie dochodziło jakoś do akcji bojowych. Czasem należało tu wypatrywać gołębiarzy.
Z innych czynności, poza placówką, pamiętam pilnowanie jeńców niemieckich zatrudnianych przy rozbrajaniu niewypałów. W tym resorcie,. choć w innej sytuacji popełniłem raz kompromitującą gafę. Któregoś dnia przyszło nam przetrzymywać w rejonie naszych kwater niemieckiego jeńca, przy którym miał czuwać na zmianę wartownik. Gdy przyszła moja kolejka, niemiaszek siedział na krześle, chrupiąc od czasu do czasu cukier w kostkach. Ja siedziałem nieopodal, nie wdając się w konwersację, ale wysłuchując jego jenieckich mamrotań czy wypowiedzi. W pewnym momencie oczy mi się niewinnie zamknęły i popadłem w drzemkę, z której łagodnie obudził mnie jeniec, zgłaszając pragnienie pójścia za potrzebą naturalną, co zresztą wnet mógł uczynić. Wkrótce przyszła zmiana wartownika, a ja do dnia dzisiejszego zataiłem mój grzech służbowy.
Inny mój grzech z tego okresu miał charakter szabru, Odszukałem przy ul. Sienkiewicza czy Boduena grób przyjaciela, który poległ w natarciu na Pocztę Główną. Zapragnęło mi się jakoś upamiętnić, czy uwidocznić moment jego zgaszonego życia. Temu może służyć płomień świecy, symbol zniczu. Pamiętałem, że przy kościele na ul. Moniuszki był ongiś kiosk z dewocjonaliami. Poszedłem tam szukać świecy, czy innej lampki. Kiosk był rozbity, świecę wyszabrowałem i ze skruchą zaniosłem do kaplicy powstaniowej mieszczącej się w jakimś okolicznym domu. Tam świecę zapaliłem poszeptując parę słów modlitewnych.
Nie będę tu szerzej wspominał wzruszeń gastronomicznych tego okresu. Na śniadanie bywała zupa plujka, czasem zjawiały się suchary kiepskiej edycji, a zrzucane przez rosyjskiego Kukuryźnika. Przydarzyła się raz zupa z mięsem podejrzanego pochodzenia, czy był to kot, czy pies, nikt tego nie weryfikował.
Tak przechodził wrzesień. W październiku zaczęły się pokazywać ponownie moje zapiski w kalendarzyku. Te mówią, że 2.X. na placówce na Chmielnej odszukał mnie mój młodszy brat. Ustalała się wtedy perspektywa kapitulacji i pójścia do niewoli. Zdecydowaliśmy z bratem, że na tą imprezę pójdziemy razem, t. j. będziemy się razem trzymać.
Następny zapis, w środę 4.X. mówi "sprzątanie do defilady", co w praktyce wyrażało się w jakimś ochędożeniu naszych postaci i poczynieniu przygotowań na jeniecką dolę.
"Gapa" żegnał się z właścicielką naszych dotychczasowych kwater. Tu i ówdzie łezka kapnęła. Ja wyprosiłem dla siebie blaszane pudełko z napisem "Tea, E.W.I.G.. sp. akc. Warszawa, Leszno 10", wiedząc z jenieckiego doświadczenia w 1939 roku, że taki "mebel" jest użyteczny dla przechowywania nici, igieł, czy innych osobistych, cennych przedmiot6w o niedużym rozmiarze. Chyba wycyganiłem przy tej okazji jakieś igły i nici. Spoglądając teraz na te pudełeczko, ślę zawsze niezapamiętanej ofiarodawczyni abstrakcyjną podziękę.
Czwartkowy zapis - 5.X. - brzmi "Wyjście - Ożarów", co oznacza, iż po ceremoniałach zbiórkowych i przed wymarszowych ruszyliśmy Alejami Jerozolimskimi, by przy Placu Narutowicza zdać broń i powędrować dalej szosą do Ożarowa.
W piątek - 6.X. - był Ożarów z jego urokiem.
Sobotni zapis - 7.X. - głosi "List przez: RGO do Płocka, o 16-tej załadowanie do pociągu."
List adresowany do ciotki w Płocku, gdy rodzinny adres warszawski wypadł już z obiegu, doszedł. Chcieliśmy pośrednią drogą sygnalizować matce, że żyjemy i jedziemy do Niemiec na niewolę.
W poniedziałek - 9.X. - przygarnął nas barak Nr.37 Stalagu XI w Fallinbostel. Później numer barakowy zmienił się na 39 B, a ja zostałem zanumerowany jako jeniec Nr.140724.
Później potoczyły się dalsze jenieckie dni, przynoszące przenosiny do Stalagu VI J w Dorsten. a 24.X.44. tu z Lewarowców pozostał "Gapa", natomiast ja z grupą około 150 akowców zostaliśmy skierowani na komenderówkę do Krefeldu nad Renem. Z Lewarowców pozostał ze mną "Bałtyk", który na jeniecką wędrówkę połączył się ze swym bratem Józefem Rzepko.
Komenderówkowe, akowskie więzi zespalały nas jakoś przez kilka miesięcy pobytu w Krefeldzie, gdzie goniono nas do pracy, później też i w marcowym 1945 roku marszu ewakuacyjnym i gdy w maju tego roku nastała dla nas wolność problematyczna, przynosząca zarówno powroty do Polski, jak i rozjeżdżanie się w świat.
Na tym chyba należy zakończyć strzelecko-ochotniczy, powstaniowy zapis odtwarzany w 42 lata później przez:
ongiś "Karol II"
Springfield, Massachusetts,
28 październik 1986 roku
redakcja: Maciej Janaszek-Seydlitz
Copyright © 2024 Maciej Janaszek-Seydlitz. Wszelkie prawa zastrzeżone.