Powstańcze relacje świadków
Od POZ do "Chrobrego"
Stanisław Pietras, |
Dzieciństwo i młodość
Urodziłem się 31 stycznia 1918 r. (właściwie 13 stycznia ale w wyciągach aktu wpisano datę chrztu i tak już zostało w dokumentach) w Jakuszowicach pow. Pińczów (obecnie pow. Kazimierza Wielka. Ojciec mój Kazimierz i matka Anna z domu Adamczyk pochodzili z tych okolic ale przed wybuchem I Wojny Światowej mieszkali w Zagłębiu Dąbrowskim (Będzin, Dąbrowa Górnicza) gdzie urodził się mój brat Janek i siostra Stanisława. Ojciec był hutnikiem w hucie żelaza. Matka poza prowadzeniem domu i wychowywaniem dzieci dorabiała krawiectwem. Po wybuchu wojny światowej, gdy przemysł stanął, osiedlili się w Jakuszowicach, gdzie zakupili niewielkie gospodarstwo rolne.
Jakuszowice są niewielką wioską (około 200 mieszkańców) położoną na wzniesieniu nad dolinami rzek Nidzica i Małoszówka. Jest to miejsce bardzo starego osadnictwa, położone na szlaku handlowym wschód-zachód na szlako handlowym prowadzącym z Krakowa do Wiślicy i Buska. Jesienią 1911 roku Andrzej Radziszewski z Jakuszowic, natrafił przy wydobywaniu piasku ze wzgórka niedaleko rzeczki Nidzicy, na głębokości ok. 6 m, na bogato wyposażony w przedmioty wykonane ze srebra i złota grób mężczyzny, pochowanego wraz z koniem. Wiadomość o odkryciu dotarła do władz rosyjskich w Kazimierzy Wielkiej, które urzędowo dały znać do Petersburga o odkryciu skarbu. Radziszewski w obawie przed utratą znaleziska, porozumiał się z miejscowym społecznikiem, lekarzem dr Antonim Dutkiewiczem, urzędnikiem cukrowni w Kazimierzy Wielkiej, który natychmiast przemycił przez granicę rosyjsko-austriacką zabytki do Krakowa. W latach 50-tych wraz z innymi zbiorami znalazł się on w nowo powołanym Muzeum Archeologicznym w Krakowie. W wyniku trwających od 1982 wykopalisk (m.in. na polu mojej siostry) odsłonięto nieopodal Jakuszowic osadę kultury przeworskiej, funkcjonującą w okresie od I w. p.n.e. do 1. połowy V w.
Podczas pobytu rodziców w Dąbrowie Górniczej ojciec był w jakiś sposób związany z Polską Partią Socjalistyczną. W czasie rewolucji 1905 r., brał udział w manifestacjach i starciach z carską policją i był nawet kontuzjowany. Związek z PPS wynikał prawdopodobnie z faktu, że starszy brat ojca był bardzo czynnym aktywistą w PPS. Po wojnie związał się prawdopodobnie z komunistami, gdyż w rodzinie uważany był za "persona non grata". Moja matka wykluczała wszelkie kontakty z bratem ojca a nawet wzmianki o nim.
Z pierwszych lat dziecinnych zachowałem tylko mgliste wspomnienia. Przejazdy kolorowych banderii konnych, parady chłopów w sukmanach (brązowych z zielonymi wypustkami) i przemarsze drużyn sokołów i strzelców. Były to przejawy radości i samoorganizacji społeczeństwa po odzyskaniu niepodległości. Innym zjawiskiem był powszechny pęd do nauki - uruchamianie szkół nawet tam, gdzie nie było odpowiednich warunków do ich utworzenia. Taką szkołę utworzono też w Jakuszowicach. Nauczycielka, pani Borowska, zamieszkała u nas a szkoła mieściła się w domu po przeciwnej stronie drogi. Lokal szkoły to jedna izba o powierzchni około 40 m2. Była to czteroklasówka - rownocześnie uczyły się w tej izbie dzieci od 7 do 14 lat. Pamiętam to dobrze, gdyż pani Borowska zabierała mnie ze sobą do szkoły (miałem wtedy 5-6 lat). (...) Do szkoły powszechnej uczęszczałem w Kazimierzy Wielkiej, gdzie ukończyłem 5 klas i zdałem do trzeciej lasy gimnazjum w Olkuszu.
Stanisław Pietras. Jakuszowice 1928 r
W szóstej klasie spotkało mnie niepowodzenie - z powodu nadmiernego zaangażowania się w harcerstwo i lekkoatletykę zawaliłem naukę i nie zdałem do siódmej klasy. Zrezygnowałem wówczas z repetowania i uczyłem się sam, aby zdać egzamin do 8-mej klasy.Nie było to proste gdyż potrzebna była zgoda zarówno kuratora jak i dyrektora gimnazjum. Brat zaproponował abym zdawał egzamin w gimnazjum prywatnym w Koluszkach gdzie dyrektorem był ojciec kolegi brata Kazimierz Moczarski (autor "Rozmów z katem"). Egzamin zdałem pomyślnie i w lutym 1937 r. uzyskałem świadectwo maturalne.
Stanisław Pietras. z bratem Janem, Warszawa 1935 r.
Po maturze pracowałem przez 6 tygodni w Junackich Hufcach Pracy. Akcja ta była zorganizowana po raz pierwszy dla maturzystów z różnych stron kraju pracowaliśmy na poligonie wojskowym w okolicy Brześcia nad Bugiem.W 1938 r, rozpocząłem studia na Wydziale Elektrycznym Politechniki Warszawskiej. W roku akademickim 1938/1939 byłem żołnierzem Legii Akademickiej przy 36 pp na Pradze. Komendantem był płk Tomaszewski. Ćwiczenia i wykłady odbywały się w dni wolne od zajęć akademickich (soboty, niedziele) na trenie koszar 36 pp. Wybuch wojny
Wybuch wojny 1 września 1939 r. zastał mnie u rodziców w Jakuszowicach. Po zbliżeniu się frontu wraz z grupą kolegów wyruszyliśmy na wschód starając się bezskutecznie o przydział do wojska. Po około miesięcznej wędrowce wróciłem do Jakuszowic. Klęskę kampanii wojennej przeżywaliśmy bardzo ciężko. Około połowy października 1939 pojechałem do Warszawy, aby ustalić co dzieje się z moim bratem. Podróż trwała kilka dni - transport był zdezorganizowany. W przerwie podróży w Częstochowie spotkałem 2 kolegów ze Lwowa, z którymi zaprzyjaźniłem się w czasie pobytu na obozie w Junackich Hufcach Pracy. Udawali się na Litwę zamierzając tą drogą dostać się do Wojska Polskiego we Francji (Faliński i Sekuła). W Warszawie nie zastałem brata. Po wezwaniu płk. Umiastowskiego wyruszył na wschód. Wrócił w październiku. Przejściowo znalazł się na terenie zajętym przez Sowietów, którzy później wycofali się po zmianie linii demarkacyjnej. Okupacja I początek konspiracji
Po powrocie włączyłem się do konspiracji "Racławic". W Pińczowskim głównym organizatorami "Racławic" byli moi koledzy Falęcki, Krawczyk, Wójcik. Przyjąłem wówczas pseudonim "Kobuz" i współdziałałem przy organizowaniu siatki konspiracyjnej, łączności i kolportażu. Po nawiązaniu kontaktów z "Racławicami" w Krakowie i w Kielcach dowoziłem stamtąd prasę konspiracyjną i przewoziłem pocztę. Mój starszy brat Janek mieszkał w Warszawie na Żoliborzu mialem więc możliwość zatrzymania się u niego i poprzez siatkę "Racławic" miałem kontakt z punktami rozdziału prasy konspiracyjnej w Warszawie. Praca konspiracyjna to początkowo prócz kolportażu, sabotaż wprowadzonych przez okupanta dostaw kontygentowych produktów rolnych, gromadzenie broni pozostałej po kampanii wojennej, uruchamianie "ruchomych bibliotek" z książkami które okupant wycofał z bibliotek i księgarni jako zakazanych. Przywiozłem m. in. kilkadziesiąt takich książek z Jędrzejowa.
Mieszkanie na Mickiewicza było dwupokojowe, ale było bardzo nowoczesne miało ponad 70 m2 powierzchnię obszerną kuchnię ze służbówką dużą łazienkę i osobno WC. Brat uznał, że jest dla nas zbyt duże i jeden pokój przekazał do dyspozycji RGO. Pewnego dnia zimą 1942 r. ktoś zadzwonił do mieszkania. Otworzyłem. W progu stała młoda panienka w pelisie i z mufką. Powiedziała, że nazywa się Halina Bielenin, skierowano ją tu z RGO i podobno jest wolny pokój w tym mieszkaniu. Tak poznałem moją przyszłą żonę. Halinka po maturze otrzymanej w 1939 r. w Stanisławowie (gdzie jej ojciec był wojewódzkim komendantem Straży Pożarnej) przyjechała z zamiarem rozpoczęcia studiów medycznych. Po wkroczeniu Niemców do Warszawy była wolontariuszką w szpitalu Ujazdowskim. W 1942 r. kończyła kurs PCK i odbywała praktykę w Szpitalu św. Rocha na Krakowskim Przedmieściu obok Uniwersytetu.
Pobyt na Pawiaku
W grudniu 1943 r., krótko przed godziną policyjną wracałem do domu, mając przy sobie cały plik gazetek konspiracyjnych w rulonie i Biuletyn Informacyjny w kieszeni. W pobliżu domu gazetki przekazałem koledze, do przeczytania i zwrotu następnego dnia. W bramie domu stała grupka cywilów, wyskoczyli z ciemności, chwycili za ręce i wciągnęli mnie do portierni domu Mickiewicza 34/36. Tu rewizja. Niemcom nie spodobały im się adresy do obozów koncentracyjnych, które miałem zanotowane (przeznaczone były, do przekazania na wieś dla zorganizowania dla więźniów przesyłek żywnościowych do obozu). Łapanka trwała przeszło godzinę. Zatrzymywali wszystkich, którzy wchodzili do domu, a szło dużo osób gdyż było to przed godziną policyjną - w grudniu 1943 roku była to godzina 18:00. Portiernia wypełniła się zatrzymanymi ale większość wypuszczono. Powstanie
W marcu 1944 r. wraz z czwórką kolegów z kompanii ukończyłem pomyślnie kurs podchorążych i objąłem dowództwo plutonu 1116 w 3. kompanii batalionu "Chrobry". Szóstka podchorążych dostała nominacje na kpr.pchor. "Wuwer" i "Sum" objęli sekcje. "Rogal" i "Czarnota" mianowani byli już wcześniej dowódcami drużyn.
Jako uzbrojenie posterunku w bramie przydzielony zostaje 1 pistolet i kilka granatów. Pozostaje też część plutonu "Pięty". Uzbrojone grupy obu plutonów wybiegają na ulicę. W rękach pistolety i granaty. Na ulicy pustka. Jesteśmy sami. Nagle rozlegają się okrzyki i brawa, otwierają się okna i z nich te owacje ludności. Jak w teatrze. Weszliśmy na scenę. Serce podchodzi pod gardło. Biegniemy, choć przecież nie potrzeba. Dobiegamy przez gruzy do ulicy Grzybowskiej. Tam stoi z grupą "Sosna". Pozdrawia nas i uśmiecha się mówi: - "Spokojnie chłopcy." Poleca obsadzić wylot ulicy Grzybowskiej na Żelazną i kino w budynku przyległym do Nordwache. Okazuje się, że browaru nie trzeba zdobywać. Strażnicy zostali już rozbrojeni przez pracowników browaru.
Na polecenie "Sosny" wyznaczam łącznika do Haberbusza dla ściągnięcia pozostawionych tam jeszcze luźnych posterunków i przeprowadzenia zwiadu. Wyrusza "Kawka". Zadanie jest trudne bo nie wiadomo jaka tam sytuacja a natarcie niemieckie trwa. "Sosna" poleca obserwować i meldować ruchy oddziałów niemieckich z kierunku Woli. Wchodzę z "Czarnotą" do kościoła św. Karola Boromeusza na Chłodnej aby przeprowadzić obserwację z wieży kościoła. Druga grupa z "Rogalem" wchodzi na dach jednego z wyższych budynków. W kościele dochodzi do scysji z księdzem, który zabrania wchodzić do kościoła z bronią. Zdziwienie i uśmiechy politowania. Czy w warunkach tej walki mają jakikolwiek sens tego rodzaju zastrzeżenia? Czy ksiądz liczy, że walka oszczędzi kościoły? Walka jest bezwzględna i nie oszczędza niczego. Później, tak jak w katedrze, walka toczyła się w środku kościołów, o kawałki murów kościoła. Po łagodnych perswazjach ksiądz nie kwestionuje już wejścia z bronią na wieżę po zobowiązaniu, że nie będą stamtąd oddawane strzały. Na Woli widać łuny pożarów. Od Woli wzdłuż Chłodnej idzie natarcie niemieckie. Posuwają się kolumienkami. W rejonie Towarowej czołgi. Po otrzymaniu meldunku "Sosna" kieruje ubezpieczenie z kompanii "Edwarda" w rejon Chłodna róg Żelaznej dla powstrzymania posuwania się Niemców dalej. Przed Żelazną Niemcy dostają ostrzał. Ostrzelani zatrzymują się. I rozpoczyna się regularna strzelanina, jednak bez widocznego naporu Niemców.
W dalszym ciągu obsadzamy placówkę w Ogrodzie Krasińskich a ponadto mam zadanie zorganizowania i obsadzenia stanowisk ogniowych w domu przylegającym do do ogrodu i Nalewek. Dom pusty. Lokatorzy przenieśli się poza linię frontu. Pierwsza czynność po wybraniu pokojów, w których urządzane będę stanowiska, to dokładne wybicie wszystkich szyb. Chodzi o to, aby w czasie bombardowania lotniczego czy artyleryjskiego nie narazić się na poranienie odłamkami szkła. To doświadczenie wyniesione z Woli. Czynność bicia szyb wykonywana jest z dziwną satysfakcją i zadowoleniem z niszczenia. Te kilka dni walk zaważyły już na psychice. W oknach budowa stanowisk z worków z piaskiem. Dla wygody do okien podsuwane są tapczany. Zajmując stanowisko można na nich wygodnie leżeć. W mieszkaniach pełne urządzenie. Meble, sprzęty codziennego użytku, odzież, biblioteka z dużą ilością książek. Te ostatnie wzbudzają zainteresowanie. Ponieważ panuje spokój chłopcy wyszukują interesujące ich książki i pogrążają się w czytaniu. Ktoś gra na pianinie. Dwa stanowiska nie wymagają, aby czuwał przy nich cały pluton. Wyznaczone są zmiany. Część chłopców udaje się w głąb Starego Miasta dla zasięgnięcia języka i skontaktowania się z innymi oddziałami. "Stasiek", "Szpulka", "Tom" i "Cygan" idą na polecenie dowództwa batalionu z grupą roboczą po odbiór prowiantu z magazynu powstańczego, który mieści się u Meinla na rogu Senatorskiej i Bielańskiej. Przy pobieraniu prowiantu powstaje scysja z magazynierem, który nie chce wydać wszystkich zapotrzebowanych przez baon artykułów, pomimo, że są na składzie. "Cygan" wyciąga pistolet i pod jego groźbą egzekwują zapotrzebowanie. Przy okazji "załatwiają na lewo" przydział kilku butelek koniaku francuskiego, na wyłączny użytek plutonu. W nocy pluton wysyła patrol zrzutowy w rejon Placu Krasińskich. Na placu płoną ogniska ułożone w krzyż. Wyznaczają rejon zrzutu dla samolotów. Mija kilka godzin bezskutecznego ślęczenia, gdyż tej nocy nie było w tym rejonie zrzutów.
22 - 24 sierpnia.
Od rana czołg stojący na Długiej przy Arsenale strzela z działa w bramę Pasażu i w pustą salę przylegającą od strony uliczki Wyjazd do "sali obrabiarek". Odłamki pryskają po kwaterze. W wielki korytarz wstrzeliwuje się niemiecki karabin maszynowy. Zostajemy całkowicie odcięci jego ogniem w "sali obrabiarek". Próby przekucia betonowych ścian w celu wybicia wyjścia nie przynoszą rezultatu. Brak narzędzi, a zbrojony beton jest wyjątkowo solidny. Po pewnym czasie na skutek ostrzału z działa czołgowego zawaliła się ściana Pasażu od Wyjazdu. Zwały gruzu zasypują zdobyte na Stawkach działko, ale równocześnie tworzą w bramie Pasażu barykadę chroniącą przed ostrzałem niemieckiego kaemu.
W nocy z 30 na 31 sierpnia GS "Lis II" uczestniczy w próbie przebicia się załogi Starego Miasta do Śródmieścia. W oddziale dowodzonym przez por. "Mariana" naciera na stanowiska niemieckie Bielańska - Długa. O świcie natarcie zostało wstrzymane i żołnierze powrócili do Pasażu. Ich dawne stanowiska obsadzają żołnierze z plutonu "Konara". Ci co wrócili z nieudanej próby przebicia śpią w Sali Obrabiarek i piwnicach pod tą salą.
1-9 września
Z notatnika: Po przejściu ze Starówki przebywałem kilka dni w szpitalu na Drewnianej. Po oddaniu Powiśla przeszedłem na drugą stronę Alej i po kilkudniowych błąkaniach po dowództwach przydzielony zostałem jako ranny do plutonu ozdrowieńców.
Wracamy na linię uzupełniając obsadę stanowisk przy Brackiej, naprzeciwko obsadzonego przez Niemców gmachu Banku Gospodarstwa Krajowego. Ataki piechoty wychodzące od strony gmachu BGK przez szerokie Aleje Jerozolimskie, po zupełnie odkrytym terenie, bez wsparcia broni pancernej, nie miały żadnych szans powodzenia. i łatwo likwidowane - na jezdni pozostawały trupy Niemców. Pewnego dnia sowiecki kukuruźnik zrzucił bez spadochronu jakieś worki, które upadły na środku Alej. Nie można było ich podjąć. Nawiązaliśmy kontakt głosowy z Niemcami w BGK proponując chwilowe zawieszenie broni, żeby mogli zabrać swoich poległych z ulicy. Nastąpiło przerwanie ognia i spotkanie na odkrytej ulicy. Nasi parlamentariusze przyczepili linkę do leżących na ulicy worków i po zmroku udało się je ściągnąć. W workach były połamane wojskowe suchary.
28.9.44. Wczoraj wrócił do oddziału "Kawka" - ze szpitala Śniadeckich 17 Niewola, powrót do kraju
6.10.1944 r. 2-go nastąpiła kapitulacja. 5-go opuściliśmy stanowiska przy B.G.K. i złożyliśmy broń na Pl. Kercelego. Potem odmarsz do niewoli. Noc z 5-go na 6-go spędziliśmy w Ożarowie. Dziś t.j. 6-go jedziemy w kierunku Sochaczewa, 54-rech w wagonie towarowym. Z plutonu jadą ja, "Czarnota", "Rogal" i "Kawka". P.S Na dworcu w Skierniewicach, gdzie pociąg zatrzymał się na krótko, z tłumu podróżnych pozdrawiał nas "Szarota", który jako ranny wyszedł z ludnością cywilną i uchronił się przed obozem w Pruszkowie.
11.10.1944 r. o 12-stej 7-go przyjechaliśmy do obozu w Niemczech do Lamsdorf. Warunki, jak dotąd znośne. Dziś środa.
17.10.44. Lamsdorf znajduje się na Śląsku Opolskim - blisko dawnej naszej granicy. Dostaliśmy już numery t.zw. metryki śmierci i mamy zostać przewiezieni do różnych obozów. W obozie naszym są tylko podchorążowie i oficerowie. Inni są w obozie obok. Prawdopodobnie podchorążowie pojadą również do Oflagów. Oby jak najprędzej, bo tutaj trochę głodno...
Niemieckich strażników przekazał pod nadzór dotychczasowych jeńców. Jeden z Niemców miał tatuaż SS. Tego rozstrzelali na miejscu. Patrol popędził dalej. Tego samego dnia przejechały zmotoryzowane oddziały amerykańskie nie zatrzymując się i nie pozostawiając żadnej placówki. Lokalną władzę przejęli na jakiś czas byli jeńcy. Stanisław Pietras
Stanisław Pietras Copyright © 2024 Maciej Janaszek-Seydlitz. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Po rozpoczęciu studiów wstąpiłem do Koła Akademickiego Związku Młodej Wsi "Siew". Akademickie koło "Siewu" miało swój lokal w pobliżu Uniwersytetu. W lutym 1939 r. brałem udział w starciach między studentami a konną policją i Szkołą Policyjną z Golędzinowa. Zamieszki i protesty studenckie wybuchły z powodu wizyty w Warszawie hrabiego Ciano - ministra spraw zagranicznych rządu Mussoliniego. W okresie wakacji w lipcu i sierpniu 1939 r. odbyłem 6-tygodniowe ćwiczenia na poligonie w Grandziczach koło Grodna.
 Z domu akademickiego przy pl. Narutowicza (zarekwirowanego już przez Niemców) udało mi się wydostać moje rzeczy dzięki portierowi, który jeszcze tam pozostawał. Zatrzymałem się w biurach kartelu cukierniczego, gdzie pracował mój kolega. Pracował tam również Żyd, pan Hartman - prawnik pochodzący z pińczowskiego, gdzie mieszkał jego ojciec - felczer. Zaczęły się już prześladowania Żydów i Hartman postanowił przenieść się na tereny zajęte przez Sowietów. Chciał jednak przedtem pojechać do ojca do Kazimierzy Wielkiej i prosił mnie, abym mu pomógł w tej podróży. Podróż z Hartmanem była dla mnie i dla niego koszmarem. Trwała kilka dni z wielogodzinnymi przerwami. Do poczekalni kolejowych przychodzili niemieccy policjanci, żandarmi, jacyś volksdeutsche. Uważnie przyglądali się ludziom i rozpoznawszy w Hartmanie Żyda wyrzucali go z poczekalni na zewnątrz. Opiekowałem się jego bagażem i co jakiś czas wychodziłem na zewnątrz, aby go uspokoić i pocieszyć. Gdy zbliżał się czas odjazdu pociągu wołałem go i ukradkiem wskakiwał ze mną do pociągu. W oczekiwaniu na pociąg w Ząbkowicach znów Hartmana wyrzucono z peronu, ale ponieważ staliśmy razem jakiś volksdeutsch zaczął mówić, że wiozę żydowskie bagaże. Rzucili się na nie. Były dwie walizki. Otworzyli moją - na wierzchu leżał bochenek chleba na moim mundurze Legii Akademickiej. Chleb rzucili w grupę gapiów ale zaniechali dalszej rewizji. Wkrótce nadjechał pociąg i pojechaliśmy dalej. W dalszej drodze nie mieliśmy już przygód i dojechaliśmy do Kazimierzy Wielkiej. Nie wiem jakie były dalsze losy Hartmana.
W początku 1940 r. wyodrębniono z "Racławic" siatkę konspiracyjną POZ, której komendantem powiatowym został mój kolega pchor. (ppor.) Stanisław Wójcik. Wyodrębnienie POZ nie nastręczyło trudności, gdyż prace wojskowe prowadzono już wcześniej, a do POZ włączono praktycznie wszystkich członków "Racławic" zdolnych do służby woskowej. Powołaliśmy do życia grupy specjalne, których zadaniem było zwalczanie agentów i szerzącego się bandytyzmu a także ochrona zebrań. W pińczowskim utworzono pięć takich oddziałów wyodrębnionych z plutonów liniowych POZ.
Stanisław Pietras. Kraków 1940 r
Oprócz pracy wojskowej POZ organizowane były zebrania na których omawiano projekty deklaracji ideowej "Racławic" dotyczące organizacji państwa po wojnie. Tekst deklaracji był doskonalony w wyniku opinii zbieranych od aktywu terenowego. Jeden z projektów deklaracji zachowałem. W listopadzie 1941 r. uczestniczyłem w zebraniu zorganizowanym w zabudowaniach Franciszka Krawczyka w Pośmiechach. Było to, zbyt liczne zresztą jak na warunki konspiracyjne, spotkanie dowódców POZ i aktywu "Racławic". Na spotkanie to przyjechali szef Wydziału Organizacyjnego KG POZ Tadeusz Więckowski i ówczesny instruktor, a później przewodniczący Centralnego Komitetu "Racławic" Józefem Krasowskim. Delegaci centrali referowali kierunki prac cywilnych i wojskowych POZ oraz program ideowy "Racławic". Odbywające się wieczorem, po zmroku, dość liczne spotkanie ubezpieczał jeden z oddziałów dywersyjnych pińczowskiej komendy POZ.
W grudniu 1941 r. gestapo aresztowało kilka osób, m.in. jednego z moich bliskich kolegów Stanisława Siwika. Został on osadzony na Montelupich i tu prawdopodobnie został zamordowany przez gestapo. Byłem wówczas i jestem do dziś przekonany, że stało się to na skutek donosu. Po tych aresztowaniach podejrzany o donos Bolesław K. zniknął z okolicy. (Po ukazaniu się mojego opracowania o POZ w 1996 r. człowiek ten skontaktował się ze mną, miał obywatelstwo USA i dokumenty na zupełnie inne nazwisko. W archiwum obozu Auschwitz figuruje jako zmarły Stanisław W. którego imieniem i nazwiskiem Bolesław K. się posługiwał, zbliżona jest jego data urodzenia z datą urodzenia Bolesława K.).
Z uwagi na zagrożenie aresztowaniem przeprowadziłem się do Warszawy do brata. Mieszkaliśmy w tzw. "szklanym domu" przy ul. Mickiewicza 34/36. Budynek oddany do użytku w 1939 r. i należał do Polskiego Zakładu Ubezpieczeń Wzajemnych. Brat tam pracował i mieszkanie dostał już po klęsce wrześniowej, w październiku. Zostałem zatrudniony w P.Z.U.W. jako ajent ubezpieczeniowy (praktycznie było to zatrudnienie fikcyjne), a jeśli idzie o miejsca, których miałem pozyskiwać ubezpieczenia, było kilka autentycznych arbeitskart na prawdziwych formularzach z prawdziwymi pieczątkami i autentycznym podpisem niemieckiego Treuhändera, które umożliwiały względnie bezpieczne poruszanie się po całej Generalnej Guberni. Niemiecki dyrektor chodził w partyjnym mundurze NSDAP. Niewiele czasu poświęcał pracy. Często wyjeżdżał w teren w towarzystwie sekretarki i niektóre dokumenty, w tym druki dokumentów zatrudnienia, podpisywał in blanco. Podczas jednego z wyjazdów samochód zatrzymali partyzanci i umundurowanych Niemców - dyrektora i kierowcę - zastrzelili, zostawiając przy życiu sekretarkę. Po tym zdarzeniu znaczna ilość podpisanych i ostemplowanych druków była do dyspozycji konspiracji.
Po przyjeździe do Warszawy pełniłem funkcję łącznika CK "Racławic" i KG POZ. Jesienią 1942 r. funkcję prezesa "Racławic" i wkrótce po tym również funkcję przewodniczącego Społecznej Organizacji Samoobrony (SOS) objął Józef Krasowski, którego poznałem na zebraniu w Pośmiechach. Podczas rozmów stwierdził kiedyś, że SOS i KWC ma zbyt mało grup specjalnych do realizacji swych zadań. Miałem wówczas kontakt z por. Jerzym Dąbrowskim dowódcą i organizatorem batalionu ZPN. Dąbrowski mieszkał na Sadybie i zorganizował dwukompanijny batalion rekrutowany z pośród młodzieży z Sadyby, Czerniakowa, Wilanowa i okolic. Por. Dąbrowski powierzył mi dostarczanie prasy konspiracyjnej i jej rozprowadzanie w batalionie. Prasę otrzymywałem z centralnego kolportażu "Racławic"- POZ.
Komendant powiatu pińczowskiego POZ Stanisław Wójcik ("Brzoza") i Stanisław Pietras ("Kobuz") kurier z Warszawy. Marcinkowice 1942 r.
Wiosną 1943 roku por. Dąbrowski na zwołanej odprawie zakomunikował, że batalion zostanie w najbliższym czasie włączony do Armii Krajowej. W jedną z niedziel w czerwcu 1943 roku poszczególne plutony zostają rozstawione w kilkuosobowych grupach w różnych punktach Sadyby i Czerniakowa. Jeden z grupy jako znak rozpoznawczy miał w bocznej, zewnętrznej kieszeni zatkniętą gazetę. Przeglądu dokonał por. Dąbrowski z przedstawicielami AK. Przejęcie batalionu przez AK spaliło na panewce gdyż w kilka dni po przeglądzie nastąpiły liczne aresztowania na Sadybie. Gestapo zabiera por. Dąbrowskiego i jego syna Waldemara. Aresztowani zostają Mieczysław Neuman, Stanisław Świderski, Włodzimierz Hawrylinka i inni. Dąbrowscy zostali rozstrzelani w Palmirach 16 lipca 1943 r. Tego samego dnia na Pawiaku rozstrzelano Neumana i Świderskiego. Zawisła groźba dalszych aresztowań.
Pomimo aresztowań i obawy dalszych represji podjęliśmy w małym gronie próby nawiązania kontaktów i włączenia batalionu do walki podziemnej. Przez skomplikowane powiązania konspiracyjne udało mi się ustalić nazwisko i miejsce zamieszkania kpt. Ognicza z dowództwa ZPN. Mieszkał w Ursusie czy też w Piastowie koło Warszawy i był aspirantem straży ogniowej. Razem z dowódcą kompanii ppor. "Marianem" (Wardzyński) pojechaliśmy do Ognicza. Mieszkanie zastaliśmy zamknięte. Sąsiedzi niechętnie udzielają informacji. Nie wiedzą kiedy można go zastać, obrzucają nas podejrzliwymi spojrzeniami, sytuacja niejasna. Pozostaje jeszcze możliwość spotkania Ognicza w straży pożarnej. Ale i w straży zapytanie o Ognicza wywołuje widoczne zaniepokojenie. Odpowiedzi mgliste. Wreszcie jakiś strażak nabiera zaufania i mówi: "Co, panowie nie wiedzą o niczym? Przecież Ognicz został wczoraj zastrzelony przez Niemców." Okazało się, że poprzedniego dnia Ognicz przy próbie aresztowania przez granatową policję i żandarmów niemieckich porwał za broń i po krótkiej walce został zastrzelony. A więc okazało się, że aresztowania miały szerszy zasięg, sięgały i do dowództwa ZPN.
Podjęta została następna próba przez nawiązanie kontaktu z dowódcą kompanii na Sadybie kpt. "Jaszczurem". Doszło do rozmowy w jego mieszkaniu, ale kapitan "Jaszczur" zażądał przedstawienia spisu batalionu z podaniem nazwisk i adresów. Prawdopodobnie potrzebne mu to było dla zorientowania się w realnej liczebności, jak i dla stwierdzenia, czy do batalionu ZPN nie należą równocześnie ludzie z jego jednostki. Warunek ten jest nie do przyjęcia. Przeczy ogólnym zasadom konspiracji, a jest szczególnie niebezpieczny wobec dokonanych aresztowań. Rozmowy zostają przerwane.
W okresie, gdy kompania była zdezorganizowana po aresztowaniach i nie została jeszcze włączona do AK zorganizowałem, rekrutowany z żołnierzy kompanii, wydzielony oddział specjalny do dyspozycji bezpośredniej SOS i KWC. Zadaniem grupy było pełnienie funkcji osłonowych zebrań konspiracyjnych, ochrona przewozu prasy, materiałów konspiracyjnych i broni, akcje mające na celu zdobycie środków potrzebnych na walkę podziemną, wykonywanie wyroków wydawanych przez zespół sądowy. Bezpośrednim dowódcą grupy specjalnej był plut. Zygmunt Piekart, typowy chłopak czerniakowski, rezolutny, śmiały i zadziorny, obdarzony zdolnościami przywódcy i cieszący się dużym mirem wśród kolegów, w walce konspiracyjnej czynny od 1940 roku. W skład grupy wchodzili: "Pietrek" (Stefan Milewski), "Cygan" (Antoni Młyński), "Willy" (Ryszard Prokopiak), "Sokół" (Jan Flaszenberg), "Góral" (Henryk Paluchow), "Jabłoński" (Ryszard Sołtyński).
Broń grupy specjalnej gromadzona była różnymi sposobami. Jednym ze źródeł był zakup, dokonywany czasem w całkiem nieoczekiwanych miejscach. Jeden z pistoletów kupowałem w melinie mieszczącej się w wypalonych domach róg Senatorskiej i Miodowej, gdzie uruchomiona była nielegalna wytwórnia spirytusu. Wytwórnia mieściła się w podziemiach budynku i imponowała swymi rozmiarami i rozmachem. Kolumna destylacyjna sięgała wypalonego drugiego piętra. Podziemia były rzęsiście oświetlone, przy czym prąd czerpany był wprost z linii bez liczników i to nie tylko do oświetlenia ale i do produkcji. Produkcja była butelkowana w butelki z urzędowymi nalepkami monopolu spirytusowego i podobno większość szła na eksport do Niemiec. W podwórzach tych wypalonych budynków działy się zresztą jeszcze inne rzeczy - garażowano tam szereg samochodów, które wykorzystywane były do różnych zadań podziemia konspiracyjnego.
Broń wydawana była tylko na akcje, a po akcji przekazywana była łączniczce, która przewoziła ją do punktu przechowywania. Łączniczką oddziału specjalnego, która ponosiła wielkie ryzyko przy przewożeniu meldunków, prasy konspiracyjnej i broni, była "Zyna" (Stanisława Kobiałka). Broń przechowywana była początkowo u "Jana" (Jan Wachowicz z legalizacji POZ - AK) w mieszkaniu przy Al. Niepodległości róg Filtrowej. Kryjówka na broń była bardzo pomysłowa. Umieszczona pod podłogą, z której wyjęto kilka klepek, połączono je razem a następnie ponownie wmontowano w podłogę wraz z urządzeniem umożliwiającym otwieranie skrytki za naciśnięciem sprężyny przez szparę między klepkami. Ponieważ mieszkanie to było intensywnie wykorzystywane m.in. do działalności legalizacyjnej i nie było rozsądne zbyt często korzystać z tego adresu, po pewnym czasie broń przeniosłem i przechowywałem ją u siebie w budynku PZUW przy ul. Mickiewicza 34/36. W momencie wybuchu Powstania Warszawskiego pistolety zasiliły szczupłe zasoby mojego plutonu.
W sierpniu 1943 roku za pośrednictwem "Tadeusza" (Tadeusz Więckowski - szef organizacyjny KG POZ i członek CK "Racławic") nawiązałem kontakt z dowódcą IV Rejonu AK mjr "Zagończykiem" i ustaliłem z por. "Wilczkiem" spotkanie z "Tadeuszem" i "Zagończykiem" nad jeziorkiem czerniakowskim. Delegatami kompanii na tym spotkaniu byli "Marian", "Czarnota", "Rogal" i ja. W konsekwencji nastąpiło wcielenie kompanii czerniakowskiej do batalionu "Chrobry", w IV Rejonie AK Obwód Śródmieście. Ponieważ, po aresztowaniach, kontakty z kompanią wilanowską zostały zerwane do batalionu "Chrobry" weszli tylko pojedynczy żołnierze z tej kompanii.
Pierwszą odprawę dowódców plutonów i drużyn "Sosna" zorganizował w budce dróżnika kolejki wilanowskiej przy ulicy Czerniakowskiej. Odprawa zaczęła się w napiętej atmosferze. Niektórzy chłopcy odnosili się do nowego kontaktu z nieufnością. Po niedawnych aresztowaniach obawiali się, że może to być niemiecka prowokacja zwłaszcza, że takie przypadki się zdarzały. To też na odprawę niektórzy poprzychodzili z bronią, nastawieni na ewentualną strzelaninę w razie zagrożenia. Ciężką atmosferę odprawy podnosiło miejsce zbiórki - budka na odkrytym terenie, więc w razie obławy Niemców, wycofanie byłoby trudne. Postawa "Sosny" rozładowała atmosferę. Jego spokój, zdecydowanie, opanowanie i energia stwarzyły poczucie bezpieczeństwa, pewności i zaufania. Energicznie i sprawnie przeprowadził odprawę, ustalił zasady i formy konspiracyjnych kontaktów, plan i formy szkolenia. W spotkaniu uczestniczy "Wierny" (chor. Mieczysław Kalinowski), który przyszedł razem z "Sosną".
"Sosna" przed 1939 rokiem był kapitanem artylerii. Cały swój czas poświęcał pracy konspiracyjnej. W okresie włączenia kompanii czerniakowskiej do batalionu "Chrobry" nie miał widocznie miarodajnych dla władz hitlerowskich dokumentów, względnie z innych powodów potrzebował nowych dokumentów. W okupowanej Warszawie brak arbeitskarty z "wroną" i to dokumentu z instytucji uznawanej przez Niemców za Kriegswichtig, groził w razie wylegitymowania, łapanki lub obławy - Pawiakiem, obozem koncentracyjnym, a w dalszej kolejności rozstrzelaniem lub zamęczeniem przez gestapo. Przez kontakty mojego brata Janka "Sosna" zaangażowany został fikcyjnie, jako ajent ubezpieczeniowy PZUW. Powierzono mu pozyskiwanie ubezpieczeń w województwie lubelskim.
Niedługo po włączeniu kompanii do baonu "Chrobry" odszedł jej dowódca ppor. "Marian", który zmienił wówczas stan cywilny i miejsce zamieszkania. Dowództwo po nim objął chorąży "Wierny" - Mieczysław Kalinowski, przed wojną starszy sierżant, który żołnierski zawód rozpoczął na podstawie sfałszowanego zezwolenia rodziców w roku 1920, zawodowy wojskowy o doświadczeniu wojennym.
Kiedy poznaliśmy się nieco lepiej z Halinką moja konspiracyjna działalność przestała być stopniowo tajemnicą. Zaczęło się od prasy podziemnej. Następnie, kiedy zorientowałem się, że ma ona w Warszawie dość liczną rodzinę, spytałem o możliwość udostępnienia któregoś z mieszkań do konspiracyjnych kontaktów i ewentualnego zamontowania skrytek. Próby Halinki załatwienia tej sprawy spotkały się z odmową, co bardzo ją rozczarowało. Potem, już po wojnie okazało się, że wszystkie te mieszkania były już przez konspirację wykorzystane, nieraz nawet zbyt intensywnie.
Halinka była wolontariuszką w Szpitalu św. Rocha na oddziale męskim chirurgicznym. Opatrywała rany, opiekowała się pacjentami i była obecna podczas operacji i zabiegów. We wrześniu 1943 r. została zaprzysiężona przez "Wiernego" i prowadziła szkolenie sanitariuszek mojego plutonu. Szkolenie dotyczyło niesienia pierwszej pomocy rannym a także skompletowania noszy, leków, opatrunków, bandaży itp. W skład grupy szkolonych sanitariuszek wchodziły: "Żydówka", "Kos", "Zyna", "Orchidea", "Niunia", "Wera", "Pups" i "Jędrek".
Do wspólnego mieszkania i współpracy w konspiracji dołączyło się prawdziwe mocne uczucie. Czwartego czerwca 1944 roku wzięliśmy z Halinką ślub w kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu.
Stanisław i Halina Pietras, czerwiec 1944 r.
Oddział specjalny zorganizowany przed włączeniem kompanii do AK działał nadal. Nie pomogły jednak środki ostrożności. Po jednej z akcji jej uczestnicy zaatakowani zostali przez żandarmerię niemiecką. Oddział wycofywał się ostrzeliwując żandarmów. Ocaleli wszyscy poza dowódcą, który został ranny i ujęty przez Niemców. Osadzony na Pawiaku był wożony na długotrwałe śledztwa w Alei Szucha. Poddany torturom nie wydał nikogo. Czerwone płachty z komunikatem o rozstrzelaniu "zakładników, bandytów i komunistów" podpisane przez dowódcę SS i policji poinformowały, że Zygmunt Piekart został rozstrzelany 19 stycznia 1944 roku. Oddział specjalny powstał przed włączeniem kompanii do AK, o jego istnieniu nie wiedzieli i nie zostali poinformowani ani dowódca kompanii ani dowódca batalionu. Po ujęciu przez Niemców Zygmunta Piekarta oddział funkcjonował pod moim bezpośrednim dowództwem do grudnia 1943 roku.
Zatrzymano dwie osoby, mnie i jeszcze jednego młodego człowieka, studenta. Po zakończeniu łapanki załadowali nas do samochodu ciężarowego z eskortą trzech żandarmów. Na Pawiak przyjechały w tym czasie i inne ciężarówki, głównie z łapanki na Żoliborzu. Okazało się później, że był to odwet za rozbicie przez oddział podziemia samochodu ciężarowego z żandarmami na Krakowskim Przedmieściu.
Na Pawiaku druga rewizja, w czasie której nie wykryto gazetki, którą miałem schowaną w kieszonce w spodniach. Po rewizji, w czasie której zabrano dokumenty i wszystkie rzeczy osobiste - do celi. W celi zebrano 23 osoby, wszystkie z łapanki na Żoliborzu. Gazetkę udało mi się zniszczyć dopiero w celi i to w ukryciu przed współwięźniami gdyż nie wiadomo było czy nie kryje się wśród nich prowokator. Na drugi dzień przesłuchanie przez gestapowców z Alei Szucha - kolejno wywoływane są nazwiska na przesłuchanie. Z 23 osób przesłuchanych zostało tego dnia 18. Na ogół nie znaleziono przy nich żadnych dowodów winy. Tylko jeden młody chłopiec miał los z góry przesądzony gdyż złapano go z bronią. On też był najbardziej przez gestapo zmaltretowany. Do celi strażnicy przywlekli go za ręce i nogi nieprzytomnego. Gdy doprowadziliśmy go do przytomności powiedział: "chociażby mnie skurwysyny zabili to i tak nic im nie powiem". Całe ciało miał czarne od pobicia. Prosił o zawiadomienie matki o jego śmierci, bo przecież wiadomo było, że już nie wyjdzie. Zresztą nie tylko on nie wyszedł. Grupę pięciu, którzy nie zostali przesłuchani tego dnia przeniesiono do innej celi. Pozostałych osiemnastu następnego dnia rozstrzelano w gruzach getta.
Pobyt na Pawiaku był makabrycznym przeżyciem i trzeba podziwiać opanowanie psychiczne tych, którzy potrafili tam przetrwać przez kilka lat. W ciągu dnia odbywała się stała wędrówka wokół celi gdyż siedzieć nie było wolno, a i nie było na czym bo łóżka trzeba było na dzień składać na ścianę. Spacerujący wzdłuż korytarza więziennego strażnik (byli to na ogół Ukraińcy) zaglądał co jakiś czas do celi przez judasza i sprawdzał czy regulamin jest przestrzegany. Całe szczęście, że przy podglądaniu przez judasza słychać było szmer jaki powstawał przy przesuwaniu zasłony zakrywającej otwór. To pozwalało na ukrycie odstępstw od regulaminu. Okna w celi zakratowane, ale bez szyb (zima). Trzy razy dziennie nędzny posiłek. Dwa razy dziennie tzw. apel - wyglądało to w ten sposób, że na moment otwarcie drzwi celi, cała grupa musiała ustawić się w szeregu na baczność. Apel przyjmował gestapowiec w obecności strażnika dyżurnego. To sprawdzanie stanu dla stwierdzenia czy nikt nie uciekł. Po apelu następowała tzw. obórka - takim słowem strażnik więzienny wzywał do udania się do ubikacji, która mieściła się na końcu korytarza więziennego. Po otwarciu celi i okrzyku strażnika "obórka" należało biegiem pędzić do ubikacji, tam załatwić potrzebę i biegiem wracać do celi. Na to wszystko przeznaczony był czas 1 do 2 minut. Pierwszego dnia na okrzyk "obórka" nikt się nie ruszył, bo nie wiadomo było o co chodzi. Dopiero krzyk i bicie przez strażników i wskazywanie kierunku biegu wyjaśniły sprawę, ale tego dnia nie było już możliwości załatwienia potrzeby. Potem każdy już się przygotowywał i biegł przez korytarz ze spodniami w garści, żeby zdążyć. Sprawa była istotna gdyż w innym przypadku potrzeby trzeba było załatwiać do stojącego w celi niezakrytego kubła. Szykany były zresztą różne zależnie od fantazji oprawcy. Na dziedzińcu więziennym, gdzie więźniowie chodzili z kotłami po obiad jeden z gestapowców zabawiał się szczuciem więźniów psem. Może go w ten sposób tresował. Gestapowiec stawał na środku dziedzińca ze szpicrutą i krzyczał "herum laufen" (biegać dookoła) i spuszczał psa ze smyczy. Wilczur pędził za więźniami i kogo dopędził tego pogryzł i poszarpał, a gestapowiec podpierał się pod boki i zaśmiewał.
W piątce zatrzymanej w czasie obławy na Żoliborzu poza mną byli: student zatrzymany w tej samej bramie, mistrz fryzjerski z żoliborskiego zakładu "Żoli", Andrzej Gołaszewski - pośrednik w sprzedaży nieruchomości i jeszcze jeden towarzysz niedoli. Nasza piątka miała duże szczęście, gdyż po kilku dniach została wypuszczona w dziwny zresztą i nieoczekiwany sposób. Któregoś dnia wieczorem strażnik poprowadził więźniów na przesłuchanie przez gestapo. Wyglądało ono w ten sposób, że każdemu zadano parę pytań na ogół dotyczących legalności ausweisu i arbeitskarty, a ponadto kilka uderzeń pięścią lub szpicrutą. Potem oddano dokumenty i wyprowadzono na dziedziniec. Chyba na rozstrzelanie? - Przez głowę przebiegają błyskawiczne myśli. Na dziedziniec podjeżdża samochód ciężarowy. "Wsiadać!", samochód rusza i wyjeżdża przez bramę Pawiaka. Z tyłu w budzie z więźniami usiadł tylko jeden Niemiec i to z Wermachtu. Gdy samochód ruszył wyciąga paczkę papierosów i częstuje wszystkich. Co za niespodziewany, przyjazny gest. Samochód wyjeżdża z getta, jedzie w kierunku Śródmieścia. Czy już próbować uciekać? Towarowa. Tramwaje, samochody, przechodnie, zwykły ruch jak przed godziną policyjną. Samochód zatrzymuje się. Z szoferki wyskakuje Niemiec i mówi - "Aussteigen" (wysiadać). W jednej chwili w budzie nie było już nikogo. Każdy w inną stro1nę. Każdy w inną bramę (wypuszczenie tej grupy więźniów nastąpiło najpewniej na skutek łapówki, ale szczegóły nie są znane. Po zatrzymaniu samochodu Niemiec jadący z więźniami powiedział głośno "- No
(tu wymienił jakieś nazwisko) ... jak cię jeszcze raz złapiemy, to już ci ojciec nie pomoże".)
Nadszedł lipiec 1944 roku. Przez Warszawę przeciągały na zachód rozbite na froncie wschodnim wojska hitlerowskie. Szły zdezorganizowane, rozbite oddziały, szli pojedynczy żołnierze, może dezerterzy, wynędzniali, oberwani, zupełne przeciwieństwo butnych i zdyscyplinowanych oddziałów, które maszerowały niedawno na wschód.
W połowie lipca 1944 roku nastąpiła pierwsza mobilizacja. Zmobilizowani zostali dowódcy plutonów, aby w wyznaczonym punkcie kontaktowym oczekiwać na rozkaz ściągnięcia plutonów do miejsc wyznaczonych działań bojowych. Punktem zbornym dowództwa trzeciej kompanii było mieszkanie pchor. "Pięty" przy ul. Ciepłej. Mobilizacja trwała 24 godziny po czym została odwołana.
27 lipca zarządzona została pełna koncentracja oddziałów. Miejscem koncentracji 3. kompanii było mieszkanie "Wiernego" przy ul. Próżnej 8. Koncentracja przebiegła sprawnie. W ciągu około 2 godzin od momentu zawiadomienia dowódców plutonów o alarmie na Próżnej zameldował się prawie pełny stan obu plutonów. Zaczyna się wydobywanie broni i rozdawanie jej na plutony. I okazuje się, że stan uzbrojenia jest fatalny. Na kompanię przydział wynosi tylko 8 pistoletów krótkich różnych marek i kilkanaście granatów, a kompania liczy przecież około 100 ludzi. Są jeszcze 2 pistolety maszynowe, ale te zakopane są na podwórzu i odkopać je można dopiero w nocy. Śmiesznie małe uzbrojenie dla dwu plutonów i na wykonanie wyznaczonego zadania bojowego.
"Sosna" informuje, że na przydział dodatkowej broni z magazynów nie należy liczyć. Kompania nie orientuje się początkowo w sytuacji z bronią i sądzi, że dalsze zaopatrzenie nastąpi. Na razie zapoznaje się z tą bronią, która jest, zwłaszcza, że są to nowe typy, nieznane. Ponadto trzeba czyścić broń a z tym sporo roboty, gdyż dla zabezpieczenia pistoletów przed korozją zalano je stearyną. W rozgwarze i podnieceniu minęła godzina, dwie, a dalsze rozkazy nie nadchodzą. Żołnierze zabrali się ochoczo do czyszczenia broni. W pewnym momencie beztroski nastój przerywa dzwonek, po którym uchyla drzwi żona "Wiernego". Okazało się, że to jakiś nieznajomy, a mocno podejrzany mężczyzna pyta o jej męża, spoglądając pilnie zdumionym i nieco przestraszonym wzrokiem do wnętrza mieszkania. Otrzymawszy oczywiście odpowiedź: - "Nie ma go w domu" szybko się oddalił. "Wierny" decyduje się przenieść kompanię w inne miejsce. W rozproszeniu, po kilka osób kompania przenosi się do lokalu RGO przy ul. Granicznej 12, gdzie żona "Wiernego" prowadzi kuchnię RGO. Po południu koncentracja została odwołana. Na koncentracji pozostają tylko dowódcy plutonów - ja i pchor "Pięta" dowódca plutonu 1115. Wracamy do mieszkania "Wiernego", przeglądamy jeszcze broń i doprowadzamy ją do porządku. Broń przekazana zostaje łączniczkom, które przenoszą ją do ustalonej skrytki. Wieczorem czeka nas zadanie odkopania 2 pistoletów maszynowych.
Na podwórzu przekopujemy teren wzdłuż i w szerz ale bezskutecznie. "Wierny" jest skonsternowany. Przy tak małych zasobach 2 pistolety automatyczne mają duże znaczenie. Kopanie trwa długo w nocy. Wreszcie pomęczeni przestajemy kopać. Wydaje się to zresztą beznadziejne, gdyż w miejscu ustalonego schowka i wokół niego wykopany jest olbrzymi dół i nie jest możliwe, aby broń zakopana była jeszcze głębiej. Wracajmy do mieszkania i rozważamy sytuację. Informuję "Wiernego", że z własnego mieszkania przyniosę następnego dnia jeszcze 5 sztuk broni krótkiej (pistolety dla grupy specjalnej, o której istnieniu w kompanii "Wierny" nie wiedział). "Wierny" postanawia, że trzeba uzupełnić broń przez zdobycie jej na Niemcach, przez rozbrojenie żołnierzy niemieckich. Stawia jednak warunek, że rozbrojenie odbędzie się bezkrwawo, bez wywoływania strzelaniny, która mogłaby wywołać przedwczesny wybuch powstania. Może zatem wchodzić w rachubę tylko rozbrajanie pojedynczych Niemców na ulicach o małym ruchu. Na akcję mają wyruszyć 2 patrole po 4 ludzi. Następnego dnia alarmuję "Czarnotę" i "Rogala" i organizują 2 patrole. Patrole krążą po różnych ulicach przez szereg godzin ale bezskutecznie. W tym czasie, dwa dni przed powstaniem, pojedynczy Niemcy nie chodzili już po ulicach. Czujność Niemców była zaostrzona i nie było już maruderów wycofujących się ze wschodu. Wieczorem odbieram od patroli broń i udaję się do "Wiernego". Tu okazuje się, że patrole zorganizowane przez "Piętę" również bezskutecznie wędrowały przez szereg godzin po mieście.
Pogotowie alarmowe trwa. W niedzielę z "Wiernym" i "Pięta" kontynuujemy prace ziemne w dalszym poszukiwaniu pistoletów automatycznych. Tym razem uzbrojeni w łopaty przekopujemy murawę pomiędzy Próżną a Królewską. (Pistolety były zapakowane w drewnianą skrzynkę, którą dla zabezpieczenia przed przesiąknięciem wody do wnętrza oblano dość grubą powłoką smoły. Miejsce, w którym pistolety zostały zakopane oznaczono w sposób najbardziej dokładny. Był to rów przeciwlotniczy, a nad nim krzew bzu, pod którym ulokowano skrzynkę.)
Słoneczna niedziela, mieszkańcy wylegli na trawnik wygrzewać się w słońcu i z zaciekawieniem obserwują prowadzone prace ziemne. Co jakiś czas pytają jaki jest cel tych robót. - "Schron przeciwlotniczy" - pada odpowiedź - bo przecież zbliża się front". Poszukiwania bezskuteczne. Trudno, trzeba będzie wejść do walki z tą bronią, która jest. A więc na całą kompanię 12 pistoletów. Do tego 3 wiaderka granatów, których transport z ulicy Zimnej na teren koncentracji batalionu odbyć ma się tuż przed godziną "W". Zadanie: zdobycie umocnionych pozycji niemieckich, najeżonych zasiekami z drutu kolczastego, bronionych przez betonowe bunkry, wyposażonych w doskonałą broń ręczną i maszynową... Trochę to inaczej wygląda niż w planach.
Mija noc i nadchodzi 1 sierpnia.
Około godziny 11-tej przed południem do "Wiernego" nadchodzi rozkaz o godzinie "W" i mobilizacji. Koncentracja oddziału w rejonie browaru Haberbusza przy ulicy Grzybowskiej. Zadanie: o godzinie 15-tej opanować browar Haberbusza, który jest miejscem koncentracji batalionu. Opanowanie browaru ma nastąpić bez strzelaniny, gdyż wybuch powstania przewidziany jest dopiero na godzinę 17. Po opanowaniu browaru, o godzinie 17-tej zaatakować Nordwache tj. siedzibę żandarmerii niemieckiej przy rogu ulicy Chłodnej i Żelaznej. Zadanie pierwotne zostało więc zmienione, zamiast szkoły Wermachtu przy ul. Okopowej - Nordwache.
Pojechałem do domu po pistolety dla plutonu. Pożegnałem brata i Halinkę, która ze względu na ciążę nie została zmobilizowana. Powiedziałem, że dziś zacznie się powstanie, które potrwa najwyżej kilka dni więc wkrótce się zobaczymy. Zostawiłem im mały pistolet kaliber 5 mm, który do akcji powstańczej raczej się nie nadawał, ale mógł się im przydać do samoobrony. W skrytce o której wiedziałem tylko ja, zostawiłem "na wszelki wypadek" parabellum z dodatkowym magazynkiem i pojechałem na Sadybę zarządzić koncentrację.
"Wierny" w tym czasie robi w rejonie koncentracji niezbędne przygotowania. Zabezpiecza dostawę granatów, butelek z benzyną przeciwko czołgom, przeniesienie broni.
Do godziny 13-tej sprawdzam przebieg mobilizacji i wracam na miejsce koncentracji. Po drodze przygoda. Tramwaj zatrzymuje się na Czerniakowskiej, gdzieś w rejonie Zarządu Dróg Wodnych, gdyż w odległości kilkudziesięciu metrów rozlega się strzelanina. Na pustej ulicy widać silny patrol żandarmerii niemieckiej, który ostrzeliwuje niewiadomy cel. Pasażerowie tramwaju rozbiegają się do bram. Zostaje tylko motorniczy, ja i jakiś pasażer z dużą paczką. Kładę się na podłodze, gdyż kule zaczynają gwizdać koło tramwaju. Młody człowiek rozrywa opakowanie paczki i wyciąga pistolet maszynowy, ja również wyciągam broń. A więc obaj jedziemy na koncentrację. Strzelanina trochę ucicha. - "Panie mechaniku, jedziemy, musimy dostać się do Śródmieścia." Motorniczy uruchamia tramwaj. Wóz rusza z pełną szybkością. Na przystanku, przy którym stoi niemiecki patrol, motorniczy przyhamowuje pozorując zatrzymanie a następnie przestawia tramwaj na pełny bieg. Tramwaj mknie przez przystanek na pełnej szybkości. Strzały nie padają. Motorniczy pyta: - "Gdzie panowie chcą dojechać?" - "Na Królewską". Bez zatrzymywania się na przystankach tramwaj dojeżdża na Królewską przy placu Grzybowskim. Mija prawie opustoszałe ulice. Mały ruch pojazdów i przechodniów. Wśród tych ostatnich zwracają uwagę młodzi ludzie spieszący gdzieś z zawiniątkami, teczkami, chlebakami.
Od godziny 14-tej pluton zaczyna gromadzić się w rejonie Haberbusza. Pogodny dzień. Jedni siadają przed wystawami sklepowymi, inni spacerują wzdłuż ulicy lub grupkami skupiają się w bramach. "Sosna" obserwuje koncentrację przez okno mieszkania położonego na pierwszym piętrze budynku, po drugiej stronie wejścia do browaru. Koncentracja przebiega spokojnie i na ogół sprawnie, ale gorzej niż 27 lipca. Nie wszyscy zostali zawiadomieni. Nie wszyscy byli w domu. A czasu było stosunkowo mało, zwłaszcza, że z Sadyby, Czerniakowa i Sielec odległość duża a komunikacja nienormalna. Z plutonu 1116 mającego stan 1 + 33 (bez sanitariuszek i łączniczek) na koncentrację przyszli: "Czarnota" (Reginald Lewicki), "Rogal" (Zbigniew Rusinowicz), "Dąb" (Tadeusz Trzewik), "Szarota" (Ryszard Jankowski), "Willy" (Ryszard Prokopiak), "Góral" -"Eskadra" (Henryk Paluchow), "Pietrek" (Stefan Milewski), "Kawka" (Władysław Wiśniewski), "Sokół" (Jan Flaszenberg), "Jabłoński" (Ryszard Sołtyński), "Tom" (Zdzisław Tomczyński), "Ochotnik" (Zygmunt Murzynowski), "Cygan" (Antoni Młyński), "Flacha" (Stanisław Flaszenberg), "Rudy" (Kazimierz Mroczkowski), "Przepiórka" (Perkowski), "Kowal" (Kazimierz Lenarczyk), "Wrona" (Eugeniusz Świderski), "Stanisław" (Roman Wardecki), "Cygaro" (Leszek Wardecki), "Kogus" (Tadeusz Urbański), "Sobociński", "Jastrząb", "Trzaskowski", "Wierzba", "Wiśniewski". Ponadto na koncentrację przyszli z kolegami i zostali włączeni do plutonu: "Stasiek-Barykada" (Stanisław Bugajski), "Bajkop" (Zbigniew Stankiewicz), "Bez" (Mieczysław Prokopiak), "Edwin" (Edward Laudański). Ogółem stan plutonu na koncentracji wyniósł więc 1 + 30.
Zbliża się godzina 15 wyznaczona na zajęcie browaru. Otwieram teczkę w której przyniosłem pistolety. Wołam "Czarnotę" i "Rogala" do bramy i przydzielam broń - po 3 pistolety na drużynę, bo poza pięcioma, które przyniosłem ze sobą, z zapasów kompanii otrzymałem tylko 2. Informuję, że będzie jeszcze kilkanaście granatów i butelki z benzyną, które wkrótce przyniosą. Chłopcy szumią. To kpiny! Z czym mamy walczyć? Stasiek Bugajski wymyśla "Czarnocie" i "Rogalowi", z którymi przyszedł na koncentrację. - "Co to za wojsko bez broni? Z tymi kilkoma zabawkami chcecie iść na Niemców? Gdybym wiedział, to przyłączyłbym się do innego oddziału." Uspokajam. To tylko na razie, później będzie więcej broni. Liczę na to, że może jednak przydzielą coś jeszcze z magazynów batalionu. W plutonie "Pięty" sprawa nie przedstawia się lepiej.
Jest za kilka minut godzina 15-ta, gdy przed bramę browaru zajeżdża niemiecki samochód ciężarowy. W nim kilku żandarmów. Na samochodzie zamontowany na obrotnicy karabin maszynowy. "Wierny" udaje się do "Sosny" i pyta czy atakować samochód z żandarmami. "Sosna" zakazuje. Przecież godzina "W" wyznaczona na 17-tą. Browar ma być zajęty bez wywoływania strzelaniny. Zaczekać aż odjadą. "Wierny" przedstawia jak wygląda sytuacja z bronią. Jest okazja do zdobycia karabinu maszynowego i kilku pistoletów maszynowych. Ale "Sosna" nie zmienia decyzji. Tymczasem łącznik przynosi granaty. Niesie je w wiadrze przykryte gazetą. Przechodzi tuż koło samochodu niemieckiego i gapi się na siedzących na nim żandarmów. Chłopcy drżą z podniecenia. Jeśli żandarmi zwrócą uwagę na niosącego granaty i będą chcieli go zatrzymać to zaatakowanie żandarmów będzie konieczne i akcja się rozpocznie. Ale Niemcy nie zwracają uwagi na niosącego granaty.
Przychodzi rozkaz od "Sosny", aby kompanię odprowadzić z przed browaru na ulicę Wronią, gdyż koncentracja staje się zbyt widoczna. W niewielkiej odległości od siebie zgrupowanych jest przecież kilkudziesięciu młodych ludzi i to zwraca uwagę. Z "Wiernym" i "Piętą" udajemy się na Wronią i ustalamy, że kompania zajmie budynek Wronia 47 róg Łuckiej. Sprowadzamy kompanię do budynku. Zajmujemy kilka mieszkań i rozlokowujemy w nich oddziały. Mieszkańcom zaskoczonym najściem tłumaczymy, że to tylko na bardzo krótki okres. Zresztą mieszkańcy nie kwestionują potrzeby i nie dopytują się po co ta zbiórka w ich mieszkaniach. Rozdzielone zostają biało-czerwone opaski z nadrukowanym na nich orłem i numerami plutonów 1115 i 1116. W budynku rozstawia się ubezpieczenia. W bramie posterunek z pistoletami i granatami. Drugi posterunek na podwórzu, z którego jest przejście do dalszych posesji. "Wierny" udaje się do kwatery "Sosny". W różnych punktach miasta słychać od czasu do czasu strzelaninę. Ulice prawie opustoszałe. Przemykają pospiesznie przechodnie i szybko znikają w bramach.
Kilka minut przed godziną 17-tą przychodzi "Wierny". - "Założyć opaski. Rozpoczynamy akcję." Zaczyna grupa z bronią. Pozostali zatrzymują się w budynku, wystawiają ubezpieczenia i przez łącznika w browarze oczekują na dalsze rozkazy. Na Wroniej dowództwo nad pozostającą grupą 20 osób obejmuje "Rogal".
2 sierpnia do browaru docierają trzy nasze sanitariuszki: "Wera", "Kos" i "Żydówka". Radosne powitanie. Opowiadają o przeżyciach przy przedzieraniu się przez ogarnięte powstaniem miasto. Teraz już wspólnie będą dzielić dolę i niedolę plutonu. Stan plutonu powiększa się o "Szpulkę" (Piotr Zajlich), który skierowany został do plutonu przez "Wiernego". Przyszedł z własnym pistoletem. Był to jego pistolet służbowy - podczas okupacji "Szpulka" pracował w Kripo i był tam "wtyczką" kontrwywiadu POZ a następnie AK.
Stanowiska plutonu: kino "Czary" przy Nordwache i zadanie niedopuszczenia do przedarcia się Niemców na drugą stronę Chłodnej i w kierunku browaru. Posterunek przy Krochmalnej i Żelaznej obsadza grupa z innej kompanii. Uzbrojona też nie lepiej. Jakiś oddział obsadza też dom przy Żelaznej naprzeciw Nordwache ale nie widać stamtąd żadnej akcji. Nic zresztą dziwnego, gdyż żandarmi w nocy urządzili stanowiska pod arkadami budynku i pod silnym ostrzałem trzymają zarówno ulicę jak i sąsiednie budynki. Koło południa Żelazną do Nordwache podjeżdża samochód osobowy z kilku Niemcami. Granat i kilka strzałów likwidują samochód i jego załogę. Przybywa zdobycznej broni. Broń przejmuje grupa przy Krochmalnej. Akcja obserwowana jest przez Nordwache, która w tym czasie wszczyna gwałtowną strzelaninę, na pewno podziałała na żandarmów deprymująco i musiała wzbudzić przesadne pojęcie o naszych siłach. Pozostała część plutonu kwateruje w browarze i używana jest do różnych zadań. Grupa uzbrojona w butelki z benzyną obsadza domy przy ulicy Chłodnej i Towarowej. "Szpulka" i "Kawka" trzymają posterunek obserwacyjno-alarmowy na rogu Łuckiej i Towarowej. "Szarota", "Eskadra" i "Bez" idą w głąb Woli na patrol. Na Wolskiej koło fabryki Franaszka rozbrajają posterunek granatowej policji, zabierając dwa karabiny i trochę amunicji. Rozbrajają również posterunek fabryczny i zabierają dwa Visy. Nieuzbrojona grupa przyłącza się do oddziału, który atakuje w kierunku zakładów Philipsa licząc na to, że w czasie akcji uda się zdobyć broń. "Willy", "Cygan" i "Pietrek" biorą udział w wypadzie na dworzec towarowy. Zagarnięto tam magazyny z żywnością (przede wszystkim było dużo cukru w kostkach), benzynę i samochody.
W nocy część plutonu obsadza nadal kino "Czary", a druga część trzyma posterunek przy barykadzie Krochmalna - Wronia. Stoją tu "Rogal", "Szarota", "Stasiek", "Czarnota", "Pietrek" i inni. Uzbrojenie: pistolety, granaty, butelki z benzyną. Na jedną ze zmian "Rogal" dostał nawet pistolet maszynowy Sten. Nie przyznaje się, że ma go po raz pierwszy w ręku i tylko w teorii potrafi się z nim obchodzić. Późno w nocy z Woli wychodzi natarcie czołgów. Bez piechoty. Przypuszczalnie zadaniem ich było dotarcie do Nordwache i wyzwolenie jej załogi. Jeden z czołgów wjeżdża na barykadę przy Krochmalnej. Szamoce się w nagromadzonych na barykadzie wozach, skrzynkach i żelastwie. Lecą butelki z benzyną, ale zamiast czołgu zapalają barykadę. Barykada płonie, a czołg wycofuje się na ulicę Wolską. Potem do rana spokój. A wokół strzelanina i łuny pożarów.
Od podwórza kina "Czary" wychodzi dachami domów natarcie na Nordwache. "Stasiek", który początkowo tak pesymistycznie był nastrojony do całej akcji ze względu na brak broni, rozgrzał się walką. Obładowany butelkami z benzyną wchodzi na dach budynku Nordwache i przez komin wrzuca butelki aby wykurzyć Niemców ogniem. Skutek z tego niewielki. Ale to tylko początek. Dołącza do niego grupa z kompanii "Edwarda". Wita ich wściekły ogień pistoletów maszynowych i wybuchy granatów. Po wystrzeleniu amunicji i wyrzuceniu granatów zmuszeni są wycofać się, bo pozostali prawie bezbronni.
3 sierpnia od rana pada deszcz. Kolejno wzdłuż Towarowej, Wolskiej i Żelaznej nacierają kolumny czołgów. Bez piechoty. Trwa to kilka godzin. Żelazne potwory suną z chrzęstem gąsienic, strzelają z dział i biją we wszystkich kierunkach z karabinów maszynowych. Celem tych rajdów jest prawdopodobnie zamiar dotarcia do otoczonych placówek niemieckich w Nordwache, na Waliców, przy Ogrodowej i umożliwienie wycofania się tych oddziałów pod osłoną ognia czołgów. Wszystkie siły batalionu i innych jednostek powstańczych zgrupowanych w tym rejonie zmobilizowane zostały do odparcia tych ataków. Na parterach i w oknach piwnic i suteryn strzelcy - dla powstrzymania ogniem prób wyjścia załóg z czołgów lub dołączenia do nich jednostek otoczonych. Na piętrach grenadierzy z granatami i butelkami z benzyną.
Cały pluton 1116 rzucony do walki z czołgami. Czołgi, które suną Towarową mają ułatwione poruszanie się, gdyż nie wszędzie wzniesiono barykady odcinające obszar zajęty przez powstańców od Niemców. Ponadto niektóre barykady wykonane są niefachowo i nie stanowią dostatecznej przeszkody dla czołgów. Dopiero później nauczyli się powstańcy budować skuteczne barykady. Czołgi atakujące z Wolskiej pędzą przed sobą polską ludność, którą Niemcy użyli jako osłonę przed powstańczymi strzałami i zmusili do rozbierania barykad powstańczych. Czołgi dojeżdżają do barykady przy Wroniej i ludność pędzona przed czołgami zaczyna rozbierać barykadę. Ze strony powstańców nie padają strzały. Po rozebraniu barykady czołgi wtaczają się na Chłodną. Lecą butelki z benzyną. Z każdego okna, z każdego domu. Ludność pędzona przed czołgami jako żywa zasłona rozbiega się do bram, ale część pozostaje przy czołgach co utrudnia akcję. Akcję utrudnia również padający deszcz ale butelki i granaty wciąż lecą i wreszcie czołgi płoną. Jeden, drugi, trzeci. Hurra! Ale pomimo, że na zewnątrz pali się benzyna czołgi nie przestają posuwać się naprzód. Klapy pozamykane. Skręcają w ulicę Towarową i odjeżdżają w kierunku Alej Jerozolimskich. Żaden nie został zniszczony ani unieruchomiony. Czołgi atakujące Żelazną od Alej Jerozolimskich docierają do Nordwache. Benzyna i granaty nie pomagają. Benzyna nie chce się palić. Może nieskoordynowane są rzuty granatów z butelkami. Ponadto pada deszcz. "Soroka" (Stefan Gazda) z plutonu "Pięty" chwyta jakieś szmaty, zapala je i rzuca na oblane benzyną na czołgi. Wreszcie benzyna zaczyna się palić. Czołgi dojeżdżają płonąc do Nordwache i nie zatrzymując się skręcają w Chłodną. Za chwilę benzyna przestaje się palić i czołgi uchodzą na Wolską. Ale załoga Nordwache nie została oswobodzona. Nie próbowali opuścić budynku gdy czołgi przejeżdżały tuż koło niego.
Wcześniej na ostanie piętro Nordwache przez otwór wybity na ostatnim piętrze sąsiedniej kamienicy przedostali się żołnierze 4. kompanii, opanowała to piętro i atakuje w dół granatami. W pierwszej grupie, która tam weszła jest również "Szpulka".
Zbliża się wieczór. Przybiega łącznik od "Sosny" i przynosi rozkaz, aby pluton 1116 udał się na ulicę Krochmalną i zameldował u kapitana "Kamienia", który organizuje czołowe natarcie na Nordwache. Przy rogu Krochmalnej i Żelaznej gromadzi się cały pluton. Niektórzy tylko z granatami. Przychodzi "Wierny". "Kamień" wyjaśnia zadanie: to ma być decydujące natarcie. Pluton zaatakuje Nordwache od frontu, wypadając z domu na Żelaznej położonego naprzeciwko Nordwache. Wprost na bunkier z karabinem maszynowym i na bramę. Unieszkodliwić bunkier, granatami rozbić bramę i wedrzeć się do środka. Równolegle ma iść natarcie od góry. Podaje swoje m.p., w którym należy zameldować wykonanie zadania.
Pluton stoi w szeregu przy narożniku Żelaznej i czeka na rozpoczęcie uderzenia. Najpierw przeskok Żelaznej, potem dojście domami i atak. Wzdłuż Żelaznej, z bunkra oddalonego o kilkadziesiąt metrów siecze bez przerwy karabin maszynowy. Ale o tym nikt nie mówi. Stoję przy samym narożniku. Będę skakał pierwszy. - "Ja chyba przeskoczę, bo się nie zorientują, ale co będzie z tymi co pobiegną za mną?" - Podchodzi do mnie "Wierny" i mówi ściszonym głosem, tak aby inni nie słyszeli: - "Co ten wariat "Kamień" ma za pomysły? Po co przeskakiwać pod bezpośrednim ogniem i już przy dojściu na pozycję ponosić straty, kiedy można dojść bez strat przeskakując przy Grzybowskiej? Większa odległość od bunkra i załamanie ulicy pozwolą na przeskoczenie przez Żelazną bez strat." Ale rozkaz, nawet głupi, trzeba wykonać. Kpt. "Kamień" już ma dać rozkaz do rozpoczęcia akcji gdy od strony Haberbusza nadchodzi szybkim krokiem mjr. "Sosna". Podchodzi do "Kamienia" i coś energicznie klaruje. Następnie daje plutonowi rozkaz: - "Za mną" i kieruje oddział do browaru, a stamtąd Grzybowską do Żelaznej. - "Tu przeskoczycie Żelazną i dojdziecie na pozycję uderzeniową". Rozsądny dowódca nie naraża niepotrzebnie ludzi. Zapada już zmrok. Pluton przeskakuje przez Żelazną. Bez strat. Dochodzimy ulicą Waliców do Krochmalnej. Nordwache w tym czasie milczy. Nawet z bunkra nie strzela karabin maszynowy. Ostatnie przygotowania. Za chwilę ruszy natarcie na bunkier i na bramę. I nagle kataklizm. Następuje straszliwy wybuch. Huk. Łomot walących się ścian i stropów. Od pyłu ciemno. Jęki rannych. Powietrze przesycone gorącym, duszącym pyłem. Z Chłodnej posypało się kilka rykoszetów. Co się stało? Wybuch miny? "Szarota" ma złamaną rękę. Kilku kontuzjowanych od walących się murów. Ale poważniejszych strat nie ma. Przed Nordwache wybucha strzelanina. Kurz powoli opada. Z bramy widać, że z budynku wyskakują żandarmi i strzelając bezładnie biegną do Chłodnej w kierunku Ogrodowej. Pluton wpada na jezdnię i rwie w kierunku Nordwache. Wyskakują też i inne oddziały otaczające Nordwache. Wpadają do budynku. Ktoś rzuca granat. Ktoś strzela. Zamieszanie. Migają zielone mundury żandarmów. - "Hände hoch!" - Poddają się. Podnoszą ręce do góry. Rzucają broń. Słychać strzelaninę na górnych piętrach. To grupa szturmowa atakująca z góry wdarła się w głąb budynku. "Cygan" wpada do bunkra, wyciąga zeń karabin maszynowy. Taśmę przewiesza przez szyję, jak naszyjnik. Nordwache zdobyta. Akcja zakończyła się jednym rannym z naszej strony ("Szarota") i kilkoma trupami żandarmów. Kilkunastu żandarmów poszło do niewoli. Zdobyliśmy karabin maszynowy i kilkanaście karabinów oraz pistoletów maszynowych. Broń nie pozostała zresztą w rękach oddziałów atakujących Nordwache. Czekał przecież na broń cały batalion, którego uzbrojenie przedstawiało się podobnie jak w plutonie 1116.
Po ataku na Nordwache okazało się, że przyczyna wybuchu, który tak oszołomił i zdezorganizował natarcie, była następująca: w pobliżu przy ulicy Waliców róg Chłodnej oblegany był budynek zajmowany przez szkołę Wermachtu. Niemcy wycofali się z niego, zostawiając silne ładunki wybuchowe. W momencie natarcia na Nordwache, budynek wyleciał w powietrze. A załoga Nordwache przyjęła prawdopodobnie wybuch za atak na ich obiekt, tym bardziej, że wcześniej na ostatnie piętro Nordwachy wdarł się oddział atakujący przez otwór z sąsiedniego budynku. Stąd paniczna ucieczka żandarmów...
Noc. Do dowództwa batalionu przychodzą co jakiś czas gońcy z meldunkami. Nadchodzą z akcji i odchodzą na posterunki jakieś oddziały i grupy robocze. Pracuje rusznikarnia. Zajeżdżają samochody. Zgłaszają się cywile z różnymi sprawami - ochotnicy do oddziałów, mieszkańcy z jakimiś życzeniami, informacjami... W pewnym momencie wbiega mały chłopiec, zdenerwowany, podniecony i bezładnie informuje: - "Panowie w piwnicy naszego domu przy Ogrodowej schowali się Niemcy. Bardzo się boją. Chodźcie ich rozbroić i zabrać do niewoli." Pluton podrywa się ze snu. Gdzie ten budynek? Jaki adres? Chłopiec mówi, że poprowadzi. "Wierny" poleca mi zabrać kilku ludzi i udać się z chłopcem. W bramie wskazanego przez chłopca budynku napotykamy grupę zgromadzonych mieszkańców, którzy podają bliższe szczegóły. Wczesnym wieczorem nadbiegła od ulicy Chłodnej grupa żandarmów i ukryła się w piwnicach, które miały charakter przemysłowy, a wyposażone były w światło elektryczne i terakotowe posadzki. Z rozmów z mieszkańcami wynika, że wspominali o poddaniu się. Z bronią gotową do strzału wchodzimy do piwnic wzywając żandarmów do poddania się. Okazuje się, że broń już odłożyli. Stoją z rękami podniesionymi do góry. Żandarmów jest ponad dwudziestu. Chłopcy rzucają się przede wszystkim na broń: karabiny, granaty, amunicja, hełmy, pasy z amunicją. Każdy zabiera po 2 karabiny - to dla tych z plutonu co jeszcze nie mają broni. Nadchodzi także drugi oddział powstańców z baonu "Chrobry". Zabiera resztę broni i z polecenia "Sosny" eskortuje żandarmów do browaru, gdzie w baraku urządzony został obóz jeniecki. Po powrocie do kwatery radość. Teraz jest już dużo broni. Do dotychczasowej przybyło 20 karabinów, kilkanaście pistoletów, kilkadziesiąt granatów i 1 pistolet maszynowy, który "Sosna" przydzielił dla plutonu w zamian za zabrany zdobyczny karabin maszynowy. No i nasze filipinki. Te ostatnie nie cieszą się powodzeniem. Bo robią dużo huku ale skutek prawie żaden. Ponadto łatwo się odbezpieczają i są wypadki poranień w skutek przypadkowych wybuchów. Teraz prawie wszyscy w plutonie mają już broń. Niektórzy nawet i karabin i pistolet. Ważną zdobyczą są też hełmy. Wygląda się w nich bojowo, no i pewne zabezpieczenie głowy. Ale łatwo o omyłkę i postrzelenie przez własne oddziały. Trzeba zatem zrobić jakieś znaki rozpoznawcze. Szybko znajduje się farba i na żandarmskich hełmach wykwitają biało-czerwone otoki lub proporczyki.
4 sierpnia "Wierny" wyznacza dwa zadania dla plutonu. Mały patrol w sile 1 + 3 ma udać się do Śródmieścia. Dotrzeć do Marszałkowskiej w okolice Dworca Głównego i sprawdzić jak przedstawia się tam sytuacja. Złożyć meldunek "Sośnie". Reszta plutonu jako patrol rozpoznawczy wyruszy na daleką Wolę dla ustalenia położenia stanowisk niemieckich w tym rejonie. Na miejscu ma pozostać tylko kilkuosobowa grupa z zadaniem utworzenia, przy pomocy ludności cywilnej, stanowisk ogniowych w narożniku Wroniej i Grzybowskiej.
Prowadzę patrol do Śródmieścia. Idą ze mną "Tom", "Góral" i "Cygan". Idziemy Wronią do placu Kazimierza, do Żelaznej przy skrzyżowaniu ze Złotą. Rejon opustoszały. Nie widać ani oddziałów powstańczych ani ludności cywilnej. Na pustych ulicach dużo gruzu i szkła z rozbitych szyb. To prawdopodobnie rezultat akcji czołgów. Wzdłuż niektórych ulic trzaskają serie pocisków z broni maszynowej. Te ulice trzeba szybko przeskoczyć. W różnych punktach rozrywają się pociski artyleryjskie i granatników. Lotem koszącym nadlatują nad miasto samoloty i ogniem ciężkich karabinów maszynowych sieją po mieście. Przechodzimy do Złotej bez przygód. Na Złotej za Żelazną widać życie i ruch. Barykady. Zewsząd otaczają nas ciekawscy. Zazdrość i podziw budzi uzbrojenie. Niemieckie hełmy, karabiny, pistolety, niemieckie handgranaty zatknięte za pasem. Takich tu jeszcze nie widzieli. Tu posterunki powstańcze wyposażone są na ogół tylko w krótką broń, filipinki i butelki z benzyną. Zresztą tylko nieliczni. Powtarzają się pytania - "Skąd wy? Jaka sytuacja na Woli? Może sprzedacie karabin albo granat?". Na Złotej zatrzymujemy się na krótko u wujostwa Halinki. Wuj Zygmunt informuje nas o tym jak przebiegały tutaj pierwsze dni powstania i o rozmieszczeniu pozycji niemieckich. Przechodzimy ze Złotej podwórzami na Chmielną w okolice Dworca Głównego. W domach przy Chmielnej posterunki powstańcze - z kierunkiem na Dworzec Główny i tory linii średnicowej. Na jednym z takich posterunków mały chłopiec z pistoletem kaliber 5 mm. Nawet nie ma granatu. Na innych posterunkach nie lepiej. Patrzą z podziwem i zazdrością na patrol. Ciągle powtarzają się propozycje kupna broni. Po spenetrowaniu rejonu i zebraniu informacji o pozycjach powstańców i Niemców wracamy do Haberbusza.
Patrol na Wolę prowadzi "Czarnota". Po minięciu posterunków wchodzą na ziemię niczyją. Idą w kierunku szpitala na Dworskiej. Przy Płockiej kończą się domy i zaczyna otwarta przestrzeń. Reniek zatrzymuje oddział. Zastanawia się jak poprowadzić dalej rozpoznanie. Jako szpica rusza do przodu "Edwin". Przez odkryty teren przeskakuje kilkadziesiąt metrów do bloków mieszkalnych. Wpada na klatkę schodową. Pustaka i cisza. Mieszkania pootwierane, porozbijane szafy, porozrzucane przedmioty, nieład. "Edwin" kieruje się na strych. Przez dymnik obserwuje teren. Wtem na strychu "Edwin" słyszy jakiś szmer. Niemcy? Odwraca się gwałtownie. Z mroku wypełza mała postać - to mały chłopiec. Mówi do "Edwina" - "Proszę pana, pan się nie bał tu przyjść?" Okazuje się, że jest to syn robotnika z Woli. Uciekł z terenów, na które wchodzili już Niemcy i schował się na strychu, gdyż teren został otoczony. Przesiedział na strychu 24 godziny. Nie orientował się, że Niemcy zmienili w tym czasie stanowiska. Tak przyłączył się do plutonu i pozostał w nim do końca "Mały Maniuś". Był to 12-13 letni chłopiec. Fizycznie słabo rozwinięty, ale pomimo dziecięcego wieku miał jakąś dorosłą twarz i doświadczenie dorosłego człowieka. Warszawski łobuziak i cwaniak, odważny, zaczepny. Przylgnął do plutonu, a szczególnie przywiązał się do "Edwina", którego bardzo lubił i chodził z nim na wszystkie wypady i patrole. Mówił: - "Z panem nie zginę."
Tego dnia stan plutonu powiększył się o jeszcze jednego żołnierza. Ochotniczo dołączył do plutonu "Krok" (Jan Kurdwanowski). Od pierwszego dnia powstania był w jakimś oddziale ale w plutonie 1116 spotkał kolegów i tu ustalił ostatecznie swój przydział w powstaniu. Miał zresztą później z tego powodu trochę kłopotów, gdyż na Starym Mieście został odkryty przez poprzedniego dowódcę i zagrożony sądem wojennym za samowolne opuszczenie oddziału. Wszystko skończyło się jednak dobrze.
Gdy oddział z "Czarnotą" wrócił z rozpoznania grupa "Rogala" zbudowała już stanowiska przy Grzybowskiej i Wroniej. Jedno stanowisko w narożnej stolarni drewnianej, skąd był doskonały wgląd w ulicę Wronią aż do Wolskiej. A z tego kierunku spodziewany był atak niemiecki. Stanowisko ogniowe zabezpieczono workami z piaskiem. Zgromadzono przy nim zapasy butelek z benzyną dla odparcia ataku czołgów. Na oko wyglądało to wszystko solidnie, ale w praktyce, jak się to zresztą później okazało, wystarczyło kilka pocisków z Tygrysa, aby całe to umocnienie poszło w drzazgi. Drugie stanowisko na przeciwnym narożniku, na balkonie drugiego piętra. To ubezpieczenie ewentualnego ataku z kierunku Alej Jerozolimskich.
Pluton obsadza również odcinek Grzybowskiej od Towarowej do Wroniej, z zadaniem wysyłania patroli bojowych na Towarową i utrudniania ruchu Niemców wzdłuż tej ulicy. Na stanowiskach przy Grzybowskiej i Wroniej spokój. Niemcy tu nie atakują. Dokuczają tylko nękające naloty oraz ogień artylerii i granatników. Samoloty buszują bezkarnie. Rzucają bomby zapalające i z lotu nurkowego biją ogniem karabinów maszynowych. Coraz więcej pożarów. Patrole wysunięte na Towarową i placówka ulokowana w palącym się i częściowo zburzonym domu przy ulicy Towarowej jest bez przerwy w kontakcie z nieprzyjacielem. Niemieckie kolumny pancerne bez przerwy próbują się przebić w kierunku Wolskiej. Z chrzęstem gąsienic posuwają się czołgi, za nimi samochody i piechota. Patrol ("Stasiek", "Willy", "Cygan", "Pietrek", "Edwin") obrzuca czołgi granatami i butelkami z benzyną. Otwiera ogień do piechoty. Kolumna wycofuje się na bezpieczną odległość i stamtąd otwiera ogień z dział czołgowych i karabinów maszynowych. Ale nie wyrządzają strat. Te kilka dni walk dały już trochę doświadczeń. Wiadomo, że po wycofaniu natarcia Niemcy rozpoczną koncentryczny ogień na punkty oporu. To też obsada wycofuje się pozostawiając tylko posterunek obserwacyjny. Wraca dopiero na sygnał, że rozpoczyna się nowe natarcie.
Wieczorem posterunki inspekcjonuje "Wierny". Na noc dodatkowe zadanie dla plutonu. Patrolowanie Krochmalnej i Wolskiej w kierunku Młynarskiej. Dla zabezpieczenia przed przenikaniem z tych kierunków oddziałów niemieckich. Bo, pomimo, że przy ulicy Wolskiej róg Młynarskiej jest barykada powstańcza, a rejon Wolska - Młynarska - Leszno i dalej obsadzony jest przez oddziały "Radosława", to zarówno w tym rejonie jaki zresztą na całej Woli trudno jest mówić o jakimś ustabilizowanym froncie. Front jest w stałym ruchu i trwa wzajemne przenikanie się oddziałów powstańczych i niemieckich. Zbyt wielki obszar walki na szczupłe siły powstańcze...
Na Wolską idę z patrolem ("Pietrek", "Kawka", "Cygan" i "Tom"). Docieramy do domu, który nie ma żadnego zabezpieczenia od strony niemieckiej. Trzeba zabarykadować przejścia do oficyn, gdyż dalszy teren kontrolowany jest przez Niemców. Zabezpieczyć wybite przez pociski artyleryjskie otwory w murze i urządzić stanowiska ogniowe. Odnajdujemy komendanta OPL i polecamy mu wykonać to zadanie przy pomocy mieszkańców domu. Wracamy za dwie godziny po spatrolowaniu innego terenu. Po powrocie okazuje się, że żadne zabezpieczenia nie zostały wykonane. Komendanta OPL nie można znaleźć. Mieszkańcy domu wystraszeni i nieufni. Nie wiadomo, czy za chwilę nie wtargną tu Niemcy. Przez niezabezpieczone przejścia bez przerwy przechodzą uchodźcy z terenów Woli zajętych przez Niemców opowiadają makabryczne historie o rzezi i mordach dokonywanych przez hitlerowców na ludności cywilnej... Wreszcie ktoś z mieszkańców informuje, że komendant OPL to przecież szpicel hitlerowski, nic więc dziwnego, że nie poczynił żadnych starań aby wykonać umocnienia. Po poszukiwaniach "komendant OPL" znajduje się. "Pokaż dokumenty!" - Kennkartę ma wystawioną jako Polak, ale rewizja w mieszkaniu wykazuje, że niewątpliwie jest szpiclem niemieckim. Jakieś zaświadczenie wydane przez gestapo a polecające go opiece wszelkich władz niemieckich. Inne papiery świadczące o współpracy i wreszcie ukryty mundur hitlerowski. Szpicla eskortują "Kawka" i "Pietrek" do Haberbusza, do dowództwa. Niech tam go przesłuchają.
5 sierpnia, stanowiska bez zmian i działalność patrolowa w kierunku cmentarza żydowskiego na Woli. Główne zadanie: odpieranie ataków niemieckich z kierunku Alej Jerozolimskich oraz Dworska - Kolejowa. Ale natarcie niemieckie ruszyło z innego rejonu - wzdłuż Wolskiej, Leszna i Żytniej. Padła barykada na Wolskiej przy Młynarskiej. Do rozebrania barykady popędzili Niemcy przed czołgami ludność cywilną. Prawe skrzydło batalionu "Chrobry" znalazło się na linii niemieckiego natarcia z okolicy Placu Kercelego na barykadę Wronia-Chłodna i na skrzyżowanie Wolskiej z Towarową.
Na stanowiskach plutonu cisza. Trwają tylko bez przerwy ataki lotnicze. Bomby i ogień z ciężkich karabinów maszynowych biją po stanowiskach. Bunkier w stolarni, gdzie mieści się jedno ze stanowisk cały chodzi od wybuchów. Przez dach pocięty pociskami lotniczych karabinów maszynowych widać niebo.
Wobec stałego napięcia i oczekiwania w każdej chwili niemieckiego ataku nie ma czasu na posiłki. Zwłaszcza, że na posterunku nie ma zmian, a kuchnia z Haberbusza nie jest w stanie roznieść posiłków na wszystkie posterunki. Zaopatrzenie organizuje "Szarota", ma złamaną rękę i nie może brać udziału w walkach, ale nie zrywa kontaktu z plutonem, lecz bez przerwy przebywa na jakimś stanowisku. Wspólnie z "Flachą" organizują dostawę obiadu z kuchni.
Przed południem wyrusza znów patrol w kierunku szpitala dla rozpoznania pozycji i ruchów wojsk niemieckich w tym rejonie. Idą: "Stasiek", "Krok", "Eskadra", "Willy", "Edwin". Z "Edwinem" oczywiście Maniuś. Docierają do samego szpitala całkowicie opuszczonego. W pewnej odległości za szpitalem niemieckie stanowiska, ale nie widać żadnego ruchu ani objawów, które świadczyłyby o zamiarze organizowania z tego kierunku natarcia. W szpitalu fasują bieliznę dla siebie i dla plutonu. A warto było już ją zmienić bo od 1 sierpnia są w tej samej dzień i noc. Ponadto znajdują porzucone przez Niemców pasy, hełmy, a Maniuś ma nawet bagnet. Na dziecięcą główkę zakłada hełm. Zapina pas z bagnetem, który sięga mu prawie do ziemi. Teraz jest uzbrojony. W tym rynsztunku, uzupełnionym później panterką, będzie chodził do końca. Patrol wraca do bazy, ale odskakuje "Edwin", a z nim Maniuś. Przekradają się w kierunku Wolskiej, zbadać jaka tam sytuacja. Idą po terenie kontrolowanym już przez Niemców. Maniuś jako szpica. Malutki, sprytnie przemyka się naprzód. Bystro obserwuje teren przed sobą i potem ręką daje znać "Edwinowi", że można posuwać się dalej. Takie wypady za linie niemieckie powtarzali potem kilkakrotnie. A zawsze "Mały Maniuś" szedł odważnie naprzód jako szpica. W rejon ulicy Wolskiej dotarli w momencie, gdy Niemcy sforsowali barykady przy Młynarskiej i rozbierała je ludność cywilna. Poobserwowali teren i siły niemieckie w tym rejonie i powrócili z meldunkiem do oddziału.
Po południu pluton tkwi na stanowiskach Grzybowska - Wronia z zadaniem patrolowania w kierunku Wolska - Towarowa, skąd wobec zajęcia przez Niemców skrzyżowania Wolskiej z Towarową spodziewane jest natarcie niemieckie. Przed zmierzchem z patrolem w składzie "Bajkop", "Czarnota", "Rogal", "Stasiek" docieram w pobliże skrzyżowania Wolska - Towarowa i zajmuję stanowisko obserwacyjne na poddaszu budynku. Od Młynarskiej biją działa czołgowe. Wzdłuż Wolskiej posuwa się piechota niemiecka. Przy skrzyżowaniu z placem Kercelego zajmuje stanowisko niemiecki ckm. Otwieramy ogień na stanowisko ckm i piechotę. "Stasiek" po raz pierwszy w życiu strzela z karabinu, dotychczas strzelał tylko z wiatrówek na jarmarcznych strzelnicach, ale teraz jego strzelecki debiut jest świetny - za każdym razem celnie trafia. Skuteczne strzały likwidują stanowisko ckm. Padają trupy w niemieckiej piechocie. Natarcie niemieckie utyka. Wracamy na poprzednie stanowiska.
Do rana sytuacja na pozycjach nie ulega zmianie. Ale ta noc głęboko utkwiła w pamięci i odbiła się na psychice zarówno powstańców jak i ludności. Cała Wola to jedno morze płomieni. Przez pozycje przemykają się pojedynczo i grupami uciekinierzy z terenów zajętych przez Niemców. Toboły z dobytkiem. Płaczące dzieci na ręku. W oczach przerażenie. Niemcy kontynuują krwawą rzeź ludności cywilnej. Gromadzą na podwórzach domów mężczyzn, kobiety i dzieci i rozstrzeliwują bez litości wszystkich, podpalają domy i żywcem palą ich mieszkańców. Kto próbuje wyjść z ognia czeka go kula. Widok morza ognia, widok nieszczęśliwych na wpół obłąkanych ludzi, opowiadania o krwawej rzezi - to wszystko działa deprymująco, załamuje psychicznie. Budzi się niepokój czy decyzja walki była słuszna. Czy takie ofiary są konieczne? Czy to wszystko ma sens? I jakieś poczucie winy za to wszystko co się dzieje. Brakuje amunicji. Ze zdobytej na Niemcach pozostało po kilka sztuk na karabin. Domagania się o przydział bezskuteczne. Wieczorem na Grzybowską do Haberbusza spływa oddział kpt "Hala", który walczył gdzieś w rejonie Wolskiej. Rozognieni niedawną walką. Dużo rannych, a wśród nich kpt "Hal" z obwiązaną głową.
6 sierpnia rano pluton zostaje ściągnięty ze stanowisk i skierowany w rejon browaru Haberbusza. Odprawa u "Sosny", który zawiadamia o reorganizacji kompanii. Do batalionu zgłosiła się duża ilość oficerów, którzy nie dotarli do swoich oddziałów, nie mieli przydziału lub też nie byli w czasie okupacji w organizacji podziemnej. Zbiórka w dwuszeregu na terenie Haberbusza. "Sosna" zawiadamia, że pluton "Pięty" przechodzi do 1. kompanii por "Edwarda". W to miejsce stworzony zostaje nowy pluton. Do kompanii kieruje 3 oficerów, są to por "Lis" oraz ppor "Marian" i ppor "Tadzik". Początkowo nie bardzo wiadomo w jakim charakterze przychodzą, bo "Sosna" nie stawia sprawy dość jasno. Chce wzmocnić "fachową" obsadę kompanii oficerami wyszkolonymi przed wojną. Kierował praktycznie "Lisa" na dowódcę kompanii a "Tadzika" i "Mariana" na d-ców plutonów. Ale nie stawiał sprawy jasno, gdyż nie chciał zrażać dotychczasowych dowódców, którzy przyszli z kompanią z konspiracji. Obawiał się również jakiejś "dywersji" np. odejścia kompanii do innego batalionu. Nie wiadomo z czym chłopcy z Czerniakowa mogą wyskoczyć... Wytworzyła się więc sytuacja, że kompania i pluton miały podwójną obsadą dowódców. "Nowi" nie mieszali się zresztą na razie do spraw plutonu i chwilowo wszystko pozostało po staremu. Mówiło się tylko, że "Wierny" ma przejść na inną funkcję w batalionie. Jakoby kwatermistrza. Do kompanii włączona została grupa żołnierzy z oddziałów bojowych PPS. W rejon browaru nadeszły wycofane z walki oddziały Armii Ludowej. Od rana trwają falowe naloty niemieckie. Bomby zapalające i burzące. Ogień z broni pokładowej. Czołgi atakują barykady bijąc w nie ogniem z dział. Atakuje piechota. Natarcia nie robią postępów, ale nacisk jest coraz większy. W browarze wybucha pożar. Płoną magazyny. Padają bomby niemieckie na barak z jeńcami niemieckimi. Ginie w nim kilkudziesięciu jeńców. Amunicji brak. Zapasów nie ma ani w batalionie, ani nie można liczyć na dostawę z dowództwa odcinka.
"Sosna" zarządza odprawę batalionu. Po jednym z nalotów zbiórka na podwórzu browaru. "Sosna" przedstawia ciężką sytuację. Zawiadamia, że podjęta została decyzja wyjścia uzbrojonych oddziałów z miasta dla prowadzenia walki partyzanckiej w terenie. Ci, co nie czują się na siłach ponosić trudów walki partyzanckiej mają pozostać na miejscu i powrócić do miejsc zamieszkania lub w inny sposób zabezpieczyć się. Do lasu mogą pójść tylko ci co posiadają broń. Kierunek marszu i przebicia Stare Miasto, Dworzec Gdański, Żoliborz, Kampinos. Razem z "Chrobrym" wychodzą oddziały "Radosława". Następuje odprawa plutonu. Dyskusje. Narady. Wymyślania. Wszyscy chcą iść na przebicie do Kampinosu. Wreszcie po perswazjach i namysłach ustala się lista tych co mają pozostać w mieście. Są to: "Dąb", "Flacha", "Kowal", "Wiśniewski", "Cygaro", "Stanisław", "Kogus", "Sobociński", "Jastrząb", "Trzaskowski", "Rudy", "Przepiórka", "Wierzba", "Wrona". Razem 14. Na przebicie ma iść 1 + 19, w tym jeden ranny "Szarota", który nie chce rozstać się z oddziałem i 3 sanitariuszki. Wszyscy mają broń - 18 karabinów zdobytych na Niemcach, 2 pistolety maszynowe, kilkanaście pistoletów krótkich i trochę granatów. Niestety amunicji bardzo niewiele ale "Sosna" obiecał pewne uzupełnienie. Z plutonem idą sanitariuszki. Pozostający zatrzymują 2 karabiny, 3 pistolety i trochę granatów. Zamierzają przebić się na Czerniaków do swych rodzin. W konsekwencji wypadków tylko część z tej grupy próbowała przebicia się na Czerniaków. Dwóch poległo 7 sierpnia na Brackiej.
Po przeprowadzonej reorganizacji część plutonu udaje się na stanowiska przy ulicy Wroniej i Chłodnej, gdzie obroną dowodzi por. "Lis". Zostaje on tam ranny i przekazuje dowództwo por. "Tadzikowi", z tym, że praktycznie pozostaje nadal przy kompanii. Przy Wroniej i Chłodnej z "Lisem" pozostali: "Kawka", "Willy", "Pietrek", "Góral", "Cygan" i "Bez". Pozostała część plutonu wycofuje się wraz z batalionem Krochmalną, przez Plac Mirowski do gmachu sądów na Lesznie. Tu fasunek butów wojskowych. Przydadzą się w partyzantce. Nota bene buty rozdaje moja znajoma, Ola Kędzierska z RPPS. Potem obiad.
Po południu grupa z "Czarnotą" i "Rogalem" otrzymuje rozkaz objęcia pozycji skrzyżowanie Wroniej i Łuckiej. Bez przerwy trwają naloty i bez przerwy wychodzą natarcia niemieckie wzdłuż Wolskiej i Chłodnej. Za czołgami, które ogniem z dział niszczą barykady, posuwa się kolumnami piechota. Rażona ogniem broni powstańczej wycofuje się aby za kilkanaście minut ponownie atakować.
W nocy kwaterujemy w sześciopiętrowej kamienicy przy ul. Krochmalnej pomiędzy Żelazną a Waliców. Późnym wieczorem dociera ściągnięta tu grupa ze stanowiska Wronia - Chłodna. Na pozycji pozostaje tylko obsada stanowiska Wronia - Łucka, która zostaje zdjęta dopiero rano 7 sierpnia.
7 sierpnia rano batalion kontynuuje wycofywanie się na Stare Miasto - Grzybowską, Ciepłą, Białą. Utrzymywany jest jeszcze kontakt z grupą, która ma pozostać w mieście. Jeszcze trwają dyskusje. Przy rogu Chłodnej i Białej postój. Pluton ubezpiecza wycofywanie się jako straż tylna. "Wierny" idzie zawiadomić żonę o decyzji wyjścia z miasta. Prowadziła ona w ramach akcji Wojskowej Służby Kobiet punkt sanitarny dla jednostki wojskowej, która nie zdradzała dostatecznego zainteresowania samarytańską placówką i nie powiadomiła punktu o zmianie swoich stanowisk. Gdyby nie wiadomość od "Wiernego" punkt tego jeszcze ranka znalazłby się w strefie działań niemieckich.
Jedyna grupowa fotografia żołnierzy 1116 plutonu wykonana podczas Powstania Warszawskiego. 7 sierpnia 1944 r. Kapelan batalionu ks. mjr Henryk Cybulski "Czesław" udziela absolucji in articulo mortis żołnierzom plutonu 1116 przed planowanym przebiciem na Żoliborz. Stoją na drugim planie od lewej: Jan Kurdwanowski "Krok" (wystaje tylko część głowy), kpr. pchor. Stanisław Pietras "Kobuz", strz. Edward Laudański "Edwin", strz. Władysław Wiśniewski "Kawka", za nim zasłonięty strz. Antoni Młyński "Cygan", strz. Stefan Milewski "Pietrek", kpr. Ryszard Prokopiak "Willy", strz. Anna Rusinowicz "Wera". Na pierwszym planie od lewej tyłem NN i kapelan. Fot. wachm. pchor. Zygmunt Sowiński "Ostoja".
Opublikowane dotąd relacje z przebiegu tych walk podają zwykle, że oddziały "Sosny" wycofały się na Stare Miasto pod silnym naporem Niemców. Tak nie było. Wycofanie przeprowadzane było bardzo powoli i wynikało z decyzji wyjścia z miasta, a nie ze szczególnie silnych ataków niemieckich. Atak jaki Niemcy przeprowadzili wzdłuż Chłodnej 6 sierpnia został odparty, a Niemcy ponieśli znaczne straty. Równocześnie z oddziałami "Sosny" w kierunku Kampinosu zaczęły również ruch oddziały "Radosława". Dopiero późniejsze decyzje przesądziły o innym przebiegu walk tych oddziałów.
Na Białej ponowna odprawa "Sosny". Potwierdza decyzję przebicia się do Kampinosu i konieczność opuszczenia oddziałów przez tych co nie mają broni. Wyznaczona już uprzednio grupa odchodzi definitywnie od plutonu. Pozostali rozkładają się obozowiskiem na Białej. Rozmyślają co przyniesie przyszłość. Dlaczego zatrzymało się natarcie wojsk radzieckich? Czy jest z nimi porozumienie? Na jak długo pójdą do lasu? Pomimo, że decyzja już podjęta, atmosfera jest podminowana. Padają gorzkie słowa pod adresem dowództwa. Szczególnie bolesna jest sytuacja ludności, żywcem palonej w domach, mordowanej, wysyłanej jako żywe barykady przed czołgami. I jej nastawienie do powstańców zmieniło się od pierwszych dni. Na Twardej przy odchodzeniu z Woli były przypadki jawnego, głośnego złorzeczenia powstańcom. Był przypadek rzucenia na wycofujący się oddział palącej belki z domu. Wytwarza się w każdym jakieś poczucie winy za to co się dzieje. Zwłaszcza, że sam pluton nie poniósł strat. Tylko "Szarota" i lekko ranny "Cygan". Nie powrócił jeszcze "Kawka" wysłany do Haberbusza, a przecież Niemcy odcinają już dojście.
Ale smętne nastroje i złe dyskusje przecina rozkaz dalszego marszu - Ogrodowa, Solna, Leszno, Arsenał na Długiej. Tu krótki postój pod arkadami. Potem Ogród Krasińskich. Kwatery na I piętrze w szkole przy Barokowej. Pluton rozkłada się na trawnikach ogrodu. Słoneczna pogoda. Spokój. Inny świat. Tylko z dala, z Woli, widoczne dymy, łuny pożarów i odgłosy strzelaniny przypominają o sytuacji. Błogi odpoczynek przerywa nalot bombowy Dornierów i wybuchy zrzucanych przez nie bomb. Ale to nic groźnego w porównaniu z warunkami na Woli. Zresztą byle do wieczora. W nocy batalion ma przebijać się do Kampinosu. Zbiórka plutonu. Ksiądz udziela ogólnej absolucji in articulo mortis przed nocną walką o przebicie drogi do Kampinosu. Humory dobre. Ogólne odprężenie. Od Haberbusza wraca "Kawka". Zdrów i cały. Radość z powrotu, zwłaszcza, że przyniósł ze sobą sporą ilość boczku i trochę wódki. "Rogal" i "Czarnota" uczą sanitariuszki obchodzenia się z bronią. Czyszczenie broni. "Stasiek" zapomniał rozładować swego Colta i przy czyszczeniu niechcący pada strzał. Kula utkwiła o kilka centymetrów od głowy "Pietrka".
Po krótkim odpoczynku w Ogrodzie Krasińskich "Sosna" zbiera dowódców kompanii, plutonów i drużyn i prowadzi na rozpoznanie terenu dla wyznaczonych zadań na przebicie się i omówienie szczegółów akcji. Prowadzi grupę do budynku urzędu celnego przy ulicy Inflanckiej. Z pomieszczeń na piętrze widać jak na dłoni teren, przez który ma iść przebicie. Dworzec Gdański, tory linii kolejowej. Widać niemieckie posterunki, zresztą nieliczne. Po torach jeździ lokomotywa z jednym wagonem. To pancerka. "Sosna" wyznacza zadania, odcinki i kierunki natarcia, miejsce koncentracji na Żoliborzu. Natarcie ma wyjść wieczorem, o zmroku. Perspektywa powodzenia jest duża. Batalion liczy około 300 dobrze uzbrojonych żołnierzy. Wszyscy mają broń. Jest stosunkowo duża ilość broni maszynowej, kilka karabinów maszynowych, kilkanaście pistoletów maszynowych, ponad 100 karabinów zwykłych, pistolety, granaty. To nie to uzbrojenie co na początku powstania. Humory dobre. Natarcie powinno się udać. A potem perspektywa swobodnej przestrzeni, Kampinos, wyjście z piekła, które rozpętało się w mieście.
Ale radość z przewidywanego przebicia trwała krótko. Po powrocie z rozpoznania "Sosna" zostaje wezwany do dowództwa AK, które ulokowało się w szkole przy Barokowej. Po dłuższym tam pobycie powraca. Zwołuje ponowną odprawę i zawiadamia, że z rozkazu dowództwa AK pozostajemy na Starym Mieście i tu będziemy walczyć... Wyznaczenie kwater. Wyznaczenie posterunków. Pluton ma na razie jeden posterunek. Wzgórek na skraju Ogrodu Krasińskich z kierunkiem na Getto, które leży wprawdzie w zasięgu działań powstańczych ale praktycznie stanowi ziemię niczyją. Rozległy rejon, odkryty, bo po powstaniu żydowskim domy zostały poburzone, uniemożliwia ścisłe obsadzenie. Gdzieś z rejonu kościoła św. Augustyna bije na pozycje w Ogrodzie Krasińskich ogień granatników i artylerii oraz rzadkie, idące górą serie broni maszynowej.
8 sierpnia. Front od Woli przysunął się do Starego Miasta. Spłynęły z Woli oddziały "Radosława" i inne. Pomimo jednak tego, że pluton znalazł się znowu na linii walk, samopoczucie znacznie lepsze. Tam na Woli był długi front, osadzony cienką linią oddziałów powstańczych, szerokie place, otwarte przestrzenie, brak barykad i ciągle nieskrystalizowany front, przerywany atakami czołgów grasujących na terenie zajętym przez powstańców. Tu duże zgrupowanie nieźle uzbrojonych oddziałów. Wąskie ulice, poprzecinane licznymi i już fachowo budowanymi barykadami.
9 sierpnia. Stanowiska bez zmian. Z "Czarnotą" i grupą około 10 ludzi zostaję skierowany do kpt. "Nałęcza" na stanowiska w ratuszu przy placu Teatralnym. Spodziewany jest atak niemiecki na te pozycje. W ratuszu zabarykadowane wszystkie wyjścia na plac Teatralny. W oknach i wyłomach muru strzelnice. Po drugiej stronie placu w Teatrze Wielkim stanowiska niemieckie. Przez plac przesuwają się z kierunku Woli czołgi i wjeżdżają w ulicę Focha. Jeden z nich zatrzymuje się przed gmachem Teatru Wielkiego. Obraca lufę na ratusz i tak stoi. Nie strzela. Widocznie ubezpiecza przemarsz kolumny. Załoga ratusza bezsilnie patrzy na czołgi. Na obrzucenie butelkami z benzyną za duża odległość, a żadnej broni przeciwpancernej nie ma. Wypad na plac nie ma szans powodzenia, gdyż liczne gniazda karabinów maszynowych zlikwidują atakującą grupę. Po południu mój oddział zostaje odwołany z ratusza.
W tym czasie "Stasiek" z grupą kilku ludzi powędrował na Stawki do magazynów Społem. Stamtąd bez przerwy ciągną grupy ludności cywilnej obładowane wszelkim dobrem. Chłopcy przynoszą worek konserw mięsnych i panterki dla całego plutonu. Od tej pory cały pluton umundurowany jest jednolicie w ochronne wiatrówki niemieckie, takież spodnie no i hełmy. W takich ubiorach nie różnimy się od żołnierzy niemieckich, przez to łatwo narazić się na kulę powstańczą, zwłaszcza w nocy. Bo w dzień widać biało-czerwone opaski na rękach, a na hełmach biało-czerwone proporczyki. Kwatera kompanii przenosi się ze szkoły na Barokowej do Pasażu Simonsa. Pluton zajmuje miejsce na parterze budynku w "sali obrabiarek", organizuje jakieś łóżka żelazne, materace, pościel. Pasaż - wielopiętrowy budynek o żelbetonowej konstrukcji sprawia solidne wrażenie bezpieczeństwa. Obszerne o mocnych stropach piwnice. Nic nie wskazuje na to, że ten solidny budynek będzie grobem kilkuset ludzi.
10-11 sierpnia. Stanowiska bez zmian. Skraj Ogrodu Krasińskich, dom przy Nalewkach. Na ogół spokojnie. Z rzadka następuje wymiana strzałów ze stanowiskami niemieckimi w Gettcie. Przez cały dzień trwa nękający ogień granatników. Ponad to, po raz pierwszy zaczęła nas ostrzeliwać nowa, nie używana dotąd w powstaniu broń. To miotacze min, nazwane krowami, ze względu na odgłos wydawany przy odpalaniu podobny do ryku krowy. Broń o dużej sile burzącej, przy czym niektóre pociski wypełnione materiałem zapalającym, który niezależnie od wywoływania pożaru, powodował w znacznym promieniu poparzenia. Od tej pory bez przerwy spotykało się powstańców mocno poparzonych, pobandażowanych lub nasmarowanych jakimiś lekami. Robiło to makabryczne wrażenie. Rozbita zostaje szkoła przy Barokowej co powoduje ostateczne przeniesienie kwater batalionu do Pasażu i do Arsenału.
10 sierpnia wieczorem, czy też może rano 11 sierpnia, Niemcy wyparli nasze oddziały z magazynów na Stawkach. Dowództwo zdecydowało odbicie Stawek. Stanowiły one zarówno pozycję strategiczną, jak i co ważniejsze, źródło zaopatrzenia w żywność, medykamenty, odzież i inne. Zemściło się tu zresztą niezrozumienie sytuacji i warunków tej walki. W okresie, gdy Stawki zostały opanowane przez powstańców, ludność ze Starego Miasta ciągnęła tam, aby zaopatrzyć się w żywność. Lecz teren był pilnowany przez żandarmerię, która nic nie pozwalała zabierać. Nie przeniesiono również zapasów w bezpieczniejszy rejon. A Stawki były przecież na linii i w każdej chwili były zagrożone...
Odbicia Stawek mają dokonać oddziały "Sosny" i "Radosława". Idzie cała kompania "Wiernego" i inne oddziały. Prowadzą oddział "Sosna", "Wierny", "Marian" i "Tadzik". "Wierny" jest nadal w nieokreślonej sytuacji co do jego funkcji*. Dojście na pozycję wypadową z Ogrodu Krasińskich - Bonifraterską i Muranowską do remizy tramwajowej, w której stoją oddziały zgrupowania "Leśnik". To już linia. Koło remizy krótki postój. Wzdłuż ulicy zaczyna się gęsty ostrzał z granatników. "Wierny" daje rozkaz zejścia z ulicy do bram domów. Ale sam nie ustrzegł się. O kilka kroków od niego rozrywa się na jezdni pocisk z granatnika i ciężko rani "Wiernego w rękę i ramię. Prowizoryczny opatrunek i "Wierny" odchodzi do szpitala. Ranny zostaje również plut. "Bez". Dostaje odłamek pocisku w plecy. Zdejmuje panterkę, koszulę i wzywa kręcącą się w pobliżu sanitariuszkę do wyjęcia dużego odłamka, który tkwi w łopatce. Ale sanitariuszka jakoś niezręcznie zabiera się do tego, nie może sobie poradzić. "Bez" mówi - "Do dupy z taką robotą". Wyjmuje z kieszeni scyzoryk podaje "Rogalowi" i prosi o wydłubanie odłamka. Odłamek był wprawdzie dość duży i tkwił głęboko, ale po podważeniu wyskoczył. Potem bandaż. Dostaję rozkaz dalszego marszu i "Bez" idzie dalej z plutonem. Dochodzimy do skarpy przy ogródkach działkowych położonych wzdłuż torów kolejowych Dworca Gdańskiego. Tu stoi "Sosna" i wskazuje kierunek natarcia. Pluton 1116 z ppor. "Marianem" naciera na prawym skrzydle przez ogródki działkowe. Pomiędzy skarpą torów kolejowych a wzniesieniem terenu po drugiej stronie ogródków, czołem do magazynów na Stawkach. "Sosna" na punkcie wypadowym zatrzymuje sanitariuszki i "Małego Maniusia", który z tego powodu omal się nie popłakał.
Natarcie rusza. Prawe skrzydło prowadzi "Rogal", lewe ja z "Czarnotą". Tyraliera posuwa się skokami naprzód. Nad ogródkami rozrywają się szrapnele, bije ogniem pociąg pancerny przesuwający się to w przód to w tył po torach od Dworca Gdańskiego do Stawek. Szrapnele nie idą jednak gęsto, a pociski broni maszynowej i ręcznej idą górą, bijąc w mury Urzędu Celnego i innych zabudowań. Bez strzału posuwamy się skokami naprzód. Teren jest korzystny, gdyż krzewy i roślinność na ogródkach działkowych utrudniają Niemcom widoczność. Ogródki ładnie utrzymane. Jest okazja do zaopatrzenia się w witaminy. Toteż chłopcy ładują po kieszeniach pomidory i owoce. Napięcie, które towarzyszyło wyruszeniu z punktu wypadowego spada. Po przebiegnięciu pewnego odcinka okazuje się, że wszystko idzie gładko, ogień niemiecki jest niegroźny. Pluton idzie bez strat już 100-200 metrów. Ale sielanka się kończy. Zbliżamy się do płotu zamykającego teren działek. Za płotem równa jak stół łączka na przestrzeni około 100 m. a za nią ogrodzenia magazynów na Stawkach i niemieckie stanowiska ogniowe. Kończy się zasłona z krzewów, które nie zabezpieczały wprawdzie przed ogniem ale stwarzały złudzenie bezpieczeństwa. Trzeba atakować przez całkowicie odsłoniętą przestrzeń. Po kolejnym skoku zatrzymuję się w odległości kilku metrów od płotu. Rozglądam się w prawo i lewo. Czy pluton idzie? Koło mnie zapada po skoku "Bez". To stary wojak, jeszcze z I wojny światowej. Pomimo, że w randze plutonowego, nie chce przyjąć w oddziale żadnej funkcji. Przyszedł na koncentrację ze swoim kuzynem i chce występować jako wolontariusz. Mówi do mnie - "No i co teraz zrobisz? Czapa." - i uśmiecha się ironicznie. Przełamuję chwilowe zatrzymanie natarcia. Podrywam się do biegu, jednym susem przesadzam ogrodzenie i przez łąkę pędzę do małego zabudowania położonego z lewej strony na skarpie w odległości ponad 100 metrów od działek i kilkanaście metrów od ogrodzenia magazynów. Równocześnie podrywa się "Bez", "Czarnota" i całe lewe skrzydło natarcia. Po chwili cała lewa strona tyraliery zgrupowała się w obrębie zabudowania. Bez strat. Ze Stawek nie padł w czasie tego morderczego biegu żaden strzał. Zaskoczenie? Czy może inna przyczyna? Moment oddechu i rozluźnienia i dalszy skok do ogrodzenia magazynów, pod mur. Parę metrów w prawo i mur się kończy a zaczyna drewniane ogrodzenie. Przez wyłamaną w ogrodzeniu deskę pierwszy wpada na teren magazynów "Willy", strzelając z biodra z pistoletu maszynowego. Za nim reszta grupy.
Równocześnie z drugiej strony magazynów wpada atakujący z drugiej strony pluton z "Szoferem". W głębi magazynów, przy rampie kolejowej widać SS-manów i działko z ciągnikiem. Ciągnik pracuje, warczy motor. Oba plutony nacierają z dwóch kierunków. Z okrzykami "hurra" biegną w kierunku grupy Niemców strzelając w biegu. SS-mani bez strzału i próby obrony uciekają. Zostawiają działo. Chłopcy dopadają działa i po chwili ktoś z grupy "Szofera" odjeżdża z nim w kierunku naszych linii.
Tymczasem druga strona tyraliery z "Rogalem" dotarła do skarpy położonej wzdłuż torów prowadzących do Dworca Gdańskiego. Ich zadaniem było zabezpieczenie prawego skrzydła przed ewentualnym atakiem niemieckim od strony Dworca Gdańskiego. Wchodzą na skarpę i jak na dłoni widzą przesuwający się po torach pociąg pancerny. Porusza się to w przód to w tył i od czasu do czasu strzela seriami karabinów maszynowych po ogródkach działkowych. Bije również z działka. Pomiędzy torami w odległości ponad 100 metrów widać nastawnię kolejową, a w niej Niemców. W pewnym momencie z okna na piętrze nastawni wychyla się Niemiec i daje jakieś sygnały rękami - albo obsadzie pancerki albo wycofującym się ze Stawek Niemcom. "Cygan" składa się do strzału. "Rogal" każe mu oprzeć karabin na swoim ramieniu i dobrze celować. Pada strzał i Niemiec wali się w tył. Za chwilę powtarza się sytuacja z drugim. Chłopcy obserwują teren i korzystając z okazji uzupełniają zaopatrzenie w pomidory z działek.
Łączniczka odwołuje grupę "Rogala" w rejon magazynów i cały pluton bez strat, w dobrych humorach, z zaopatrzeniem w pomidory i konserwy z magazynów, powraca do Pasażu Simonsa. Tam już przez ten czas doprowadzone zostało działko i jest szykowane do użycia. Tego dnia kompania otrzymała nazwę "Lis" od nowego dowódcy. Plutony zostały nazwane grupami szturmowymi "Lis I" i "Lis II". Pluton 1116 nazywa się teraz "Lis II". Jako znak rozpoznawczy plutonu wykonane zostały opaski z napisem "GS Lis II". Dowódcą obsługi działka zostaje "Jur" i po skompletowaniu załogi oddaje próbny strzał na Pawiak obsadzony przez Niemców. Stałe stanowiska plutonu pozostają bez zmian: Ogród Krasińskich i domek przy Nalewkach. Kwatery w Pasażu Simonsa.
Po południu grupa chłopców brała udział w zlikwidowaniu gołębiarza. Tak nazywani byli pojedynczy Niemcy, którzy ukryli się w rejonie zajętym przez powstańców i pojedynczymi strzałami likwidowali powstańców. Takie strzały, oddane nie wiadomo skąd, padały od czasu do czasu na plac przed Pasażem i było kilku zabitych i rannych. Chłopcy z Czerniakowa wypatrzyli gołębiarza tzn. ustalili z którego domu padł strzał. Szczegółowa rewizja w domu nic nie wykazała. Dom opuszczony, tylko w jednym mieszkaniu przebywa starsza pani. Wypytywana kto strzelał zachowuje się jakoś dziwnie. Szczegółowa rewizja w jej mieszkaniu wykazuje, że w szafie znajdują się części ubrania gestapowca. Dalsze poszukiwania prowadzą na strych, gdzie w zakamarku zostaje odkryty gołębiarz. Ubrany w mundur hitlerowski. Zaskoczony nie stawiał oporu. I on i odkryta w mieszkaniu kobieta odprowadzeni zostali do dowództwa.
12 sierpnia. Pluton, poza dotychczasowymi stanowiskami, otrzymuje posterunek na barykadzie przy ulicy Długiej. Barykada broni dostępu do Starego Miasta od placu Bankowego. W pierwszym rzucie zostaje obsadzona przez "Czarnotę", "Szpulkę", "Kroka" i "Cygana".
13 - 17 sierpnia.
- 13 sierpnia dowódca batalionu "Sosna" awansowany został do stopnia majora i objął stanowisko dowódcy Zgrupowania "Kuba-Sosna", które obsadzało południowy i zachodni odcinek obrony Starówki. Dowództwo batalionu przejmuje kpt "Kamień" (NN). Po nim kolejnymi dowódcami byli: kpt. "Edward" (Edward Kozłowski), kpt. "Zdan" (Tadeusz Majcherczyk) i w końcu kpt. "Konar" (Władysław Jachowicz). Zmiany dowódców nie zawsze docierały do żołnierzy w linii.
- Żołnierze plutonu obsadzają stanowiska w domku w Ogrodzie Krasińskich, a sześcioosobowa grupa (na zmianę) przydzielona zostaje do obrony barykady przecinającej Długą przy Bielańskiej. ? - 17-go pluton obsadza również barykadę przecinającą Nalewki między Pasażem Simonsa a narożnikiem Arsenału. Te stałe stanowiska przekazywane są czasowo innym oddziałom gdyż pluton jest kierowany na akcje interwencyjne na innych odcinkach.
- Nocny wypad do Getta w celu odepchnięcia nieprzyjaciela w kierunku Okopowej. W nocy część plutonu nie obsadzającą stanowisk podrywa alarm. Zadanie: zaatakować stanowiska niemieckie w Gettcie i odrzucić je do tyłu, a w ogóle chodzi o wykazanie aktywności i przeciwdziałanie ewentualnym niemieckim próbom przybliżenia się do stanowisk. Wypad prowadzi ppor. "Marian". Gruzy Getta. Ciemność. Łączność bardzo utrudniona, gdyż pluton nie posuwa się zwartą grupą ale podzielony na małe zespoły. Ponadto gruzy tworzą znaczne wzniesienia i zagłębienia. Porozumienie przy pomocy głosu. Posuwamy się naprzód 100-200 metrów. W pewnym momencie słychać warkot nadlatujących samolotów i za chwilę całe niebo pokrywa się różnokolorowymi smugami świetlnych pocisków. Krzyżują się smugi reflektorów. Całe niebo pokryte jest różnokolorową, gęstą siecią. Zaiste piękny widok. To niemiecka broń przeciwlotnicza ostrzeliwuje alianckie samoloty, które przyleciały ze zrzutami broni i amunicji. Dopiero po gęstej sieci różnokolorowych pocisków widać, jak olbrzymią siłą ogniową dysponują Niemcy. W dzień nie stwarza to takiego wrażenia, ze względu na ograniczoną widoczność i ograniczenie przez własny odcinek. Nasze natarcie idzie dalej. Szczególną aktywność przejawiają "Willy" i "Maniuś". Wysforowali się do przodu. W rozbłyskach widać od czasu do czasu ich sylwetki, pochylone, przesuwające się skokami od zagłębienia do zagłębienia, do przodu. Zresztą nie wiadomo nawet czy to na pewno oni. Noc jest bardzo ciemna. Poza świetlistymi smugami widocznymi na niebie z przodu i z boków zrywa się od czasu do czasu ogień pistoletów maszynowych. Swoi czy Niemcy? Chyba jednak weszliśmy już w linię niemieckich stanowisk. Z kilkuosobową grupą przeskakuję naprzód i zalegamy w leju z gruzów. Z lewej strony widać przeskakujące dwie sylwetki, które nagle padają i z tego miejsca zrywa się krótka seria z pistoletu maszynowego. Ktoś krzyczy półgłosem: - "kto strzela?" Skądś z przodu pada pytanie w języku niemieckim: - "Was?". Ze stanowiska z lewej znów zrywa się seria z pistoletu maszynowego. Tym razem w kierunku skąd słychać niemieckie głosy. Opowiada seria ze strony niemieckiej. Potem z kilku punktów słychać nawołujących się Niemców i rumor w gruzach. Uciekają. Ppor "Marian" daje sygnał głosowy do zatrzymania się. Pluton zbiera się w zagłębieniu. Są wszyscy. Okazuje się, że pomimo braku widoczności rozproszenie było niewielkie. Po pół godzinie rozkaz powrotu do Pasażu. Zadanie zaniepokojenia Niemców i przepędzenia ich czołowych placówek zostało wykonane. Tymczasem samoloty alianckie już odleciały i zamilkła broń przeciwlotnicza. Za to wzmógł się ogień od strony niemieckich stanowisk. Zaniepokoił ich widocznie wypad.
- Innego wieczoru mjr. "Sosna" poleca mi abym udał się z plutonem do Pałacu Mostowskich skąd ma wyjść nocne natarcie dla odrzucenia stanowisk niemieckich od pałacu. Zgłaszam się do oficera dowodzącego obroną Pałacu Mostowskich w celu poznania planu wypadu. Ten prowadzi mnie do dziury w murze pałacu wychodzącej na ruiny Getta i informuje, że tą dziurą ma wyjść natarcie. W dziurę z krótkimi przerwami uderzają serie niemieckiego kaemu. Dochodzi do scysji gdyż kwestionuję plan natarcia, który moim zdaniem grozi wytraceniem ludzi. Oficer każe jednemu ze swoich pokazać, że wyjście tędy jest możliwe. Żołnierz wykonuje rozkaz i dostaje serię w brzuch... W tym momencie nadchodzi mjr. "Sosna" z innym oddziałem, który ma również uczestniczyć w natarciu. Poleca wyprowadzić atak z poza budynku przez gruzy. Natarcie likwiduje granatami stanowisko karabinu maszynowego. Niemcy wycofują się z wysuniętych stanowisk.
- Innej nocy w celu podpalenia domu przy ulicy Przejazd, w którym ulokowali się Niemcy, na akcję prowadzę grupę czterech ludzi: "Willy", "Krok", "Czarnota", "Rogal". Do grupy przydzielono mi miotacz płomieni z dwuosobową obsługą. To broń skonstruowana przez powstańców. Zbiornik z materiałem palnym i wężownica, z której wytryskiwał strumień paliwa. Skuteczność kilkanaście metrów. Grupa dociera piwnicami sąsiadujących domów do budynku przeznaczonego do spalenia. Osłona wyskakuje na podwórze i ostrzeliwuje okna. Załoga miotacza podpala dwie boczne klatki schodowe...
18 - 21 sierpnia.
- Stanowiska mamy w małym domku przy Nalewkach, w Ogrodzie Krasińskich, w Pasażu Simonsa od strony Nalewek i obsada barykady przegradzającej Nalewki między Pasażem i Arsenałem. W tych dniach wychodzą silne natarcia niemieckie od strony Getta w kierunku Ogrodu Krasińskich i wzdłuż Nalewek wsparte czołgami i goliatami. Trzy goliaty eksplodują na barykadzie przy Arsenale i burzą ją kilkakrotne. Saperzy ppor. "Grzywy" niestrudzenie odbudowują i umacniają barykadę i uczestniczą w jej obronie ze stanowisk w Pasażu. Barykady broni również załoga działka zdobytego podczas odbicia magazynów na Stawkach. Niestety brak amunicji przeciwpancernej. Po wycofaniu działka do budynku Pasażu żołnierze 1116 plutonu bronią barykady jeszcze przez dwa dni. 20 sierpnia barykada jest ostrzeliwana pociskami rozpryskowymi z dział czołgowych. Wychodzą natarcia niemieckiej piechoty skutecznie likwidowane celnym ogniem. Wieczorem Niemcy, przy pomocy cywilów, próbują zbudować swoją barykadę kilkadziesiąt metrów przed naszą i umieścić tam stanowisko kaemu. Skuteczny ostrzał i wypad z naszej strony udaremnia te usiłowania.
- O świcie 21 sierpnia dwaj Niemcy wyprowadzili pod karabinami, wzdłuż Arsenału od strony ulicy Przejazd, grupę sześciu cywilów wyposażonych w łopaty w celu rozebrania naszej barykady. Jeden z Niemców upadł trafiony przez "Czarnotę", drugi zdołał uciec. Polacy przeszli na naszą stronę i zostali odprowadzeni do dowództwa odcinka. Nastąpiło gwałtowne ostrzeliwanie naszych stanowisk z dział czołgowych i kaemów. "Czarnota" i "Stasiek" zostali ranni, "Stasiek" bardzo ciężko. Odeszli do szpitala.
- 21 sierpnia po południu Niemcy opanowali dom na Długiej i zaczęli ostrzeliwać barykadę od tyłu. Możliwe do utrzymania były tylko stanowiska pod arkadami Arsenału. Ogień z dwóch stron odciął obsadzającą Arsenał kompanię kpt. "Konara" i naszą obsadę barykady od Pasażu Simonsa. Można było przeskakiwać tylko wtedy gdy pocisk z działa uderzał w barykadę i kurz zasłaniał widoczność Niemcom z domu przy Długiej. Żołnierze kompanii "Konara" zaczęli przeskakiwać do Pasażu w osłonie kurzu. Nadbiegł z Arsenału "Jabłoński", który poszedł tam po kawę i krzyknął, że w Arsenale są już Niemcy. "Willy" z pistoletem maszynowym pobiegł pod arkadami w kierunku Długiej osłaniać barykadę od tyłu. Załoga barykady trzymała stanowiska do ostatniej chwili i wycofała się dopiero, wraz z ostatnimi żołnierzami "Konara", po wdarciu się Niemców do Arsenału od strony ulicy Długiej. Tego dnia poza "Staśkiem" i "Czarnotą" ranni zostali również "Edwin", "Mały Maniuś" i "Szpulka". Dowódca Zgrupowania mjr "Sosna" za kilkudniowe odpieranie ataków niemieckich na barykadę, odbicie cywilów i osłanianie ewakuacji zagrożonej odcięciem załogi Arsenału odznaczył Krzyżem Walecznych "Kobuza", "Czarnotę", "Kroka" i "Kawkę", ale o tym dowiedzieli się dopiero po wojnie.
- Cały pluton (obecnie GS "Lis II") kwateruje w Pasażu Simonsa w trójkątnej sali na parterze, zwanej przez nas "salą obrabiarek", w której stały przemysłowe wiertarki, obrabiarki i tokarki. Ich masywne podstawy dawały pewną ochronę przed wpadającymi odłamkami i ostrzałem snajperskim. Dwoje drzwi prowadziło z niej do wielkiego korytarza o wysokości dwóch kondygnacji, przecinającego Pasaż i łączącego Ogród Krasińskich z Nalewkami, Bielańską i Długą.
Opaska GS "Lis" II Po przejściu na Starówkę żołnierze 1116 plutonu zostali włączeni 12 sierpnia do oddziału por. "Lisa" jako Grupa Szturmowa "Lis" II. Zrobili sobie wtedy dodatkowe opaski.
Opaski nosili: -
pchor. Stanisław Pietras "Kobuz", pchor. Reginald Lewicki "Czarnota", pchor. Zbigniew Rusinowicz "Rogal", kpr. Ryszard Prokopiak "Willy"+, strz. Stefan Milewski "Pietrek"+, strz. Antoni Młyński "Cygan"+, strz. Jan Flaszenberg "Sokół"+, strz. Henryk Paluchow "Góral", "Eskadra"+, strz. Ryszard Sołtyński "Jabłoński"+, strz. Władysław Wiśniewski "Kawka", plut. Mieczysław Prokopiak "Bez", strz. Ryszard Jankowski "Szarota", kpr. Jan Kurdwanowski "Krok", strz. Stanislaw Bugajski "Stasiek"+, strz. Zdzisław Tomczyński "Tom"+, strz. Zygmunt Murzynowski "Ochotnik"+, strz. Piotr Zajlich "Szpulka", strz. Edward Laudański "Edwin", strz. Marian (NN) "Maniek" łącznik+, strz. Zofia Boczar "Kos" sanit.+, strz. Anna Samborska "Wera" sanit., strz. Wanda Błazucka "Żydówka" sanit.+
- Żołnierze plutonu mieli wyznaczone pojedyncze stanowiska strzeleckie, które mieściły się: za kratą przy ścianie Pasażu z wglądem na narożnik Arsenału, na ruinach domu przy ulicy Wyjazd zakręcającej ku Długiej z ostrzałem w kierunku Arsenału wzdłuż Wyjazdu, w bramie domu ul. Wyjazd z wglądem na Arsenał przez ruiny tzw. "pustego domu", na poddaszu budynku ul. Wyjazd przy Długiej, na pierwszym piętrze Pasażu z wglądem w kierunku Nalewek. Zmiana na stanowiskach następowała co kilka godzin. W nocy czas przebywania na stanowisku był krótszy (dwie godziny na stanowisku, dwie godziny odpoczynku), w dzień dłuższy. W wyniku ostrzału z tych stanowisk, 23 i 24 sierpnia, Niemcy ponieśli straty w zabitych i rannych. Zmiany obsady placówek i ruch między nimi odbywał się pod ciągłym ostrzałem granatników, broni piechoty i dział czołgowych. 23 sierpnia zapisałem w notatniku: Wrócili 23 VIII Szpulka - pist., Maniek łącznik - ranny. Stan 23. VIII - 1 + 12
- W nocy z 22 na 23 sierpnia Niemcy zaatakowali Pasaż od ulicy Nalewki i od Arsenału przez ulicę Wyjazd. Od Nalewek wdarli się do Pasażu skąd wyrzuciło ich kontruderzenie por. "Szofera". O natarciu od Arsenału zaalarmował "Tom" ze stanowiska strzeleckiego "przy kracie". Przebywająca w "sali obrabiarek" grupa żołnierzy z 1116 plutonu poderwała się do kontrataku. Niemcy dotarli już do bramy Pasażu i zaatakowali wrzucając granaty ponad gruzami barykadującymi wejście. Obrzuceni granatami i ostrzelani wycofali się do Arsenału. W czasie tego ataku "Tom" został ciężko ranny (zmarł w szpitalu 27 sierpnia). W powietrzu koło mojej głowy wybuchł granat, którego odłamki posiekały mi twarz a podmuch rzucił mnie na gruzy.
- 23 w notatniku zapisuję obie zmiany obsady z numerami stanowisk: Służba na dzień 23 VIII
I zmiana: 1. Cygan 5, 2. Pietrek 2, 3. Ochotnik 1, 4. Szpulka Kawka 3, 5. Jabłoński 4. - łącznik kan. Hutnicki
II zmiana: 1. Tom 4, 2. Bez 3, 3. Sokół 5, 4. Kawka Szpulka 1, 5. Krok 2 - łącznik kan. Sław.
Łącznicy od st. ogn. Ryglińskego kan. Hutnicki i kan. Sław.
- 24 zapisuję w notatniku: stan na dzień 24 VIII - 1. Kobuz 2337, 2. Willy P.M., 3. Bez X
4. Cygan 1936 P.M., 5. Krok 54948. 6. Pietrek 1111 - 1939 r., 7. Tom ranny 24.VIII, 8. Sokół 4911
9. Jabłoński 7266, 10. Ochotnik 7721, 11. Szpulka chory, 12. Kawka kontuzjowany 24.8, 13. Maniek
(obok pseudonimów wpisane są numery karabinów)
Przydzieleni od maj. Szeptyckiego: 14. Virtus kb, 15. kpr. Smutny kb, 16. Mały kb, 17. Piotr P.M., 18. Marek
- 25 sierpnia pluton odpoczywa na Freta 13. Żołnierze myją się, zmieniają bieliznę. "Szarota", który wynalazł tą kwaterę, organizuje obiad, który został ugotowany przez zaprzyjaźnioną gospodynię. Pluton liczy obecnie 13 żołnierzy oraz dwie sanitariuszki "Kos" i "Żydówkę". Odwiedza nas dwukrotnie "Wierny" ze szpitala. Za drugim razem przynosi zaskakującą wiadomość - w batalionie mówią, że jesteśmy dezerterami i mają nas postawić pod sąd wojenny. Sądzimy najpierw, że to żart, ale "Wierny" radzi traktować tę informację serio. Radzi mi napisać odpowiedni raport do por. "Lisa" lub bezpośrednio do dowództwa batalionu. Zosia "Kos" pisze na maszynie list, który jej dyktuję:
D-ca Drużyny II-giej Grupy por. Lisa kpr. pchor. Kobuz
Do D-cy Grupy Pana Porucznika Lisa baon Chrobry
I. Drogą nieoficjalną doszło do mojej wiadomości, że z rozkazu D-twa zostało rozstrzelanych z mojej drużyny 4-ch, względnie 6 strzelców, a ja sam mam być jakoby oddany pod sąd wojenny za opuszczenie pasażu Simonsa w dn 24. bm.
II. Zaznaczam, że nikt z mojej drużyny nie został dotychczas rozstrzelany i cała drużyna wraz ze mną znajduje się na ul. Freta 13. Natomiast większość strzelców jest lekko ranna lub kontuzjowana i przemęczona walką, w której trwa bez przerwy od pierwszego dnia akcji.
III. Do godz 14-tej dn 24 bm. drużyna moja miała opuścić służbę na posterunkach. Ponieważ w międzyczasie nastąpiło natarcie npla - posterunki nie zostały ściągnięte o godz 14-tej, ale były stopniowo wymieniane przez I-szą drużynę tak, że o godzinie 23-ciej pozostał z mej drużyny na posterunku tylko strzelec Sokół.
IV. W porozumieniu z Panem Porucznikiem miałem udać się z drużyną na ul. Freta 10, nie wcześniej jednak jak o godz. 24. W związku z tym w 10 minut po godz 24-tej odszedłem z drużyną na Freta zawiadamiając o tym Pana Porucznika przez łącznika I-szej drużyny. Na posterunku pozostał tylko strzelec Sokół. Na Freta miałem oczekiwać dalszych rozkazów Pana Porucznika
V. Dowiedziawszy się dzisiaj, że Pan Porucznik z resztą grupy stacjonuje na ul Świętojerskiej wysłałem łącznika dla nawiązania łączności i o dalsze rozkazy otrzymałem rozkaz, aby drużyna była w pogotowiu do dyspozycji Pana Porucznika. Rozkaz jest wykonany i oczekuję dalszych rozkazów. Jednocześnie proszę o wycofanie z d-wa Baonu meldunku w sprawie zejścia drużyny z posterunku, gdyż przypuszczam, że meldunek wysłany został przez nieporozumienie.
VI. Stwierdzam: Drużyna moja jest od pierwszego dnia w akcji i wykazywała zawsze dobrą postawę, oraz nie zaniedbywała obowiązków żołnierskich
VII. Proszę o pisemne potwierdzenie mego meldunku i zajętego w nim stanowiska, względnie o skierowanie mego meldunku do d-wa Baonu.
kpr pchor "Kobuz."
Wieczorem tego dnia wracamy do Pasażu Simonsa i zajmujemy ponownie te same stanowiska co poprzednio. Z ul. Freta 13 przeszli do szpitali: "Szpulka" - chory (gruźlica), "Bez" - ranny, "Kawka" - kontuzjowany, "Mały Maniuś" - ranny.
29 sierpnia. Stanowiska bez zmian. W czasie inspekcji stanowisk zostałem ranny w rękę, nogę i głowę odłamkami pocisku z granatnika i zdałem pluton odchodząc do szpitala na Długą przy Miodowej.
31 sierpnia około godziny 9-tej na stanowiska batalionu nadleciały samoloty Junkers. W kilku falach z lotu nurkowego zrzuciły bomby burzące. Bomby rozpruły gmach Simonsa do piwnic, grzebiąc w ruinach około dwustu żołnierzy i nieznaną liczbę osób cywilnych. Największe straty poniosły GS "Lis" kwaterujące i zajmujące stanowiska w "sali obrabiarek" oraz plutony "Edwarda", "Grzywy" i "Śmiałka" kwaterujące w piwnicach pod halą warsztatową.
O nalocie i jego skutkach poinformował mnie "Krok", który przyszedł do mnie do szpitala. Był wynędzniały, brudny, zszokowany, bez broni, niezdolny do walki. Ocalał, bo w momencie nalotu był w innej części Pasażu.
W notatniku zapisałem: 31. VIII zbombardowano pasaż Simonsa i zginęła w nim prawie cała drużyna ze stanu z dn. 28. VIII z wyjątkiem Kobuza, Kroka, Jabłońskiego - ciężko ranny w nogę - odgrzebany z gruzów".
Z notatnika: "Dn. 1. 9 ewakuacja wojska ze Starówki wraz z lekko rannymi 6-ta - 11-ta"
- Po przejściu kanałem na ul. Warecką, w grupie rannych, zostałem skierowany do szpitala na Powiślu przy ul. Drewnianej. Byli ze mną "Rogal", "Kawka", "Czarnota" i "Szpulka". Po dwudniowym pobycie w szpitalu "Czarnota" poszedł rozpoznać sytuację i stanowiska powstańcze na Powiślu. Po powrocie wyraził obawę, że po poważniejszym ataku Powiśle padnie. Postanowiliśmy więc ewakuować się do centrum Śródmieścia. W szpitalu przy ul. Konopczyńskiej spotkaliśmy "Wiernego". Po przenocowaniu przeszliśmy na kwaterę batalionu przy ul. Chmielnej 27 skąd skierowano nas do szpitali na drugą stronę Alei Jerozolimskich.
przepustka na drugą stronę Al. Jerozolimskich
10.9. stacjonujemy z Rogalem w plut. ozdrowieńców Mokotowska 48 - do 16-go
12.9. Pogrzeb maj. Sosny
16-go wracamy z Czarnotą do oddziału na Chmielną 26..."
Z notatnika: "...I-sza sekcja II-ga drużyna: d-ca kpr. Sęp szer. Mocarny szer. Dąb - obsługa RKM; szer. Kal - kb., szer. Grom - grenadier. - od 18-go stanowiska przy BGK (róg Brackiej i Widok)
26 - sytuacja bez zmiany. Stoimy nadal na stanowiskach przy B.G.K. Od godz. 20-tej jestem z patrolem zrzutowym na rogu ul. Siennej i Wielkiej. Służba do godz. 4-tej rano.
List od dowódcy 3. kompanii chor. "Wiernego". List dotarł przez pocztę harcerska na stanowiskaprzy Brackiej tego samego dnia.
1.10.44. Wczoraj widziałem się z Maciejem i Batowskim ("Batowski" to jeden z pseudonimów przewodniczącego CK "Racławic" i SOS, Józefa Krasowskiego, który wówczas był również członkiem Rady Jedności Narodowej. Od czerwca 1942 r. "Kobuz" był jego łącznikiem.). Sytuacja mętna. Ludność cywilna i ranni wychodzą z miasta. My stoimy na stanowiskach przy B.G.K. Podobno Żoliborz już skapitulował. Z dzisiejszej R. P. i pogłosek wygląda, że u nas nastąpi to samo.
24.10.44. 18-go i 19-go b.m. wyjeżdżali oficerowie do Oflagów. Wyjechał również "Pięta". My t.j. podchorążowie wyjeżdżamy jednak do Stalagów o ile w ogóle wyjedziemy. 22-go wyjechało 600 strzelców i podoficerów z sąsiedniego obozu /bloku/ - prawdopodobnie do Austrii. Wyjechał również "Kawka". Wyżywienie jest fatalne i na skutek tego chcemy jak najprędzej wyjechać do stałego obozu, gdzie są szanse na lepsze wyżywienie. Kwestia jedzenia stała się zasadniczym zagadnieniem około którego wszystko się obraca. Dziś, po raz drugi od czasu znajdowania się w obozie, dali nam na obiad suszoną brukiew /pokarm dla bydła/. Zbojkotowaliśmy obiad i od jutra mamy prowadzić kuchnię we własnym zakresie. Zobaczymy co da nam samorząd. Strzelcy również strajkowali. Podziwiam tych co siedzą już w obozie cztery lata. To może doprowadzić do kompletnego otumanienia. Pomimo, że nic kompletnie nie robię czas upływa szybko, a właściwie to czasu nie odczuwa się w ogóle, z tym jednak, e mam wrażenie jak gdyby mój pobyt w obozie trwał już całe lata. A to przecież dopiero 17 dni, Jak długo jeszcze będzie to trwać? Najgorszej ewentualności nie biorę pod uwagę, gdyż w przeciwnym razie nie dodawałoby mi sił do przetrwania.
27.10.44 r. Zasadniczo nie zaszły żadne zmiany, Ciekawe jest, że wszystko co było przed niewolą tzn. przede wszystkim powstanie warszawskie zatarło się całkowicie. A przecież były to dwa miesiące tak makabryczne, że temu co nie był w tym czasie w Warszawie trudno będzie sobie podobne przeżycia wyobrazić. Zatarło się zresztą nie tylko powstanie ale cała przeszłość. Takie samo uczucie mialem gdy siedziałem na Pawiaku. Może jestem jakiś odmieniec, ale dni które obecnie przeżywam są dniami bez przeszłości tzn. odnoszę wrażenie jak gdybym żył dopiero od dziś, a wczoraj nie istniało. Dziś krążą pogłoski, że prowadzone są rozmowy pokojowe i ma jakoby nastąpić kapitulacja. Fakty te mają powstrzymywać nasz wyjazd do stałego obozu. A mieliśmy wyjechać najpóźniej do czwartku przyszłego tygodnia. Dziś jest piątek. Gdyby ta kapitulacja była prawdą!
Wczoraj wyjechały do stałego obozu kobiety. Żegnaliśmy je śpiewem piosenek powstańczych i muzyką. Przemaszerowały wzdłuż naszych drutów.
O naszym wyjeździe jakoś ucichło to fatalnie bo tutaj grozi nam wygłodzenie. Bolszewicy dostają takie samo wyżywienie jak my i obecnie, po dłuższym pobycie w obozie, umiera ich przeciętnie 30-tu dziennie, Tym czasem z tą kapitulacją bujda i końca wojny nie widać. Wygląda na to, że przezimujemy w niewoli. Życie w obozie urozmaiciło się już nieco. Odbywają się wykłady, wieczorki literacko-muzyczne (
) Dziś znajduję się w wyjątkowo opłakanej sytuacji gdyż wczoraj przegrałem w brydża dzisiejsze kartofle obiadowe. Na dziś pozostaje mi do zjedzenia 30 dkg chleba, zupa i to wszystko. A w ogóle to nasze menu jest bardzo skromne i nieurozmaicone, Wygląda to tak: rano lawa niesłodka, około 12-tej obiad t.j. 0,3 litra zupy i 5 do 6-ciu kartofli w mundurkach, 30 dkg chleba na kolację znów niesłodka kawa. Aha! dochodzi jeszcze ze 3 dkg margaryny. Wszystko to jest b. mało, to też stąd odchodzą nasze zamiany z bolszewikami, Francuzami a nawet z Niemcami. Zegarki i inne wartościowe przedmioty za żywność. Stosunek wymiany - 3 bochenki chleba i 2 paczki margaryny za 2 zegarki, Obecnie zegarki są u nas na wyczerpaniu i poziom ogólny wyżywienia wyrównuje się, A M.Cz.K. milczy. A przecież z Warszawą tyle szumu było w świecie. 2 miesiące walki nieuzbrojonych ludzi z doborową armią, Bez żadnej pomocy, Bohaterska Warszawa. Teraz zapomnieli o nas. Jesteśmy w obozie już blisko miesiąc i nie dostaliśmy z M.Cz.K. żadnej pomocy (w formie paczek żywności) ani nikt nie interweniował, że wyżywienie nasze nie odpowiada wymogom konwencji genewskiej. Nie było tu dotąd żadnej komisji. A obok są jeńcy angielscy i francuscy, którzy wyżywienie mają lepsze i dostają paczki z M.Cz.K. Nawet Serbowie z armii Tito są w lepszej od nas sytuacji. Nasza sytuacja żywnościowa równorzędna jest z bolszewicką - ale bolszewicy nie podpisali konwencji genewskiej. To, że moralnie traktują nas na równi z jeńcami zachodnimi tzn. z anglikami czy francuzami jest dla nas małą pociechą, Ideały biorą w łeb gdy człowiek jest głodny. Zresztą jeśli chodzi o mnie to konspiracja - powstanie - obozowa niewola - wyleczyły mnie - mam wrażenie - radykalnie z ideałów. Weźmy nawet tak głupią sprawę jak kwestię awansów i odznaczeń. Ja ich nie dostałem, chociaż mi nie zależało na odznaczeniach, bo przecież inny był cel naszej walki - to przykro. Przykro, że tu jak wszędzie - handlowano. Ze były szwindle - świństwa, Ze dostali ci co się dekowali - a inni co krwawili w linii, padli, względnie zostali ranni - pominięci. Ideowcy są potrzebni gdy jest ciężko, źle - potem lepsi są kombinatorzy. Smutne to.
1.11.1944. Dziś pierwszy listopada - Wszystkich Świętych. U nas to wszystko jedno - dni są jednakowe ?i święta nie różnią się od innych dni. Wczoraj Reniek t,j. Czarnota przehandlował zegarek - 3 chleby i 1/2 margaryny. W związku z tym od obiadu nie byliśmy głodni tzn, Andrzej Niebil, Reniek i ja. Fatalne jest to, że jak wczoraj dowiedzieliśmy się, na paczki M.Cz.K. można liczyć dopiero za 2 do 3 miesięcy, gdyż dopiero w tym mniej więcej czasie możemy zostać wykazani do Genewy jako jeńcy. Długa historia. Na zakończenie wojny przed zimą też przestaliśmy liczyć.
Lamsdorf - Stalag 344 jest zasadniczo obozem rozdzielczym - Teillager, a więc tymczasowym. Znajdują się tu jednak jeńcy również na stałe. I tak: są tu już dłuższy czas Anglicy - wieczorem widać w dali światła ich obozu - Francuzi sąsiadują z nami przez druty - Polacy z 1939 r., jest ich kilkudziesięciu - Serbowie od gen. Tito i jeńcy sowieccy. Do prac używani są tylko ci ostatni. Teren poszczególnych bloków obozowych jest czworobokiem otoczonym zasiekami z drutu kolczastego. W jednym z rogów znajduje się wieżyczka, a w niej strażnik z r.k.m., poza tym naokoło drutów /za zasiekami/ chodzą posterunki. W czworoboku zamkniętym drutami stoją drewniane baraki, w których mieszkamy.
2.11.44. Wczoraj nie dokończyłem opisu życia w obozie, gdyż wykombinowałem książkę "Historia medycyny" Wł. Szumowskiego i czytanie zajęło mi cały czas.
Dziś Dzień Zaduszny - o nas taki sam jak każdy inny - Jedynie dziś na apelu odczytają nazwiska wzgl. pseudonimy kolegów poległych w boju. Odczytają również nazwiska chłopców z mojego plutonu - dużo ich będzie
50% ze stanu, który był po przejściu z Woli na Starówkę, Dzielni byli chłopcy i tacy pełni życia - pełni wiary w swoją przyszłość i w przyszłość sprawy, o którą walczyli, Szkoda...
Tylko dwóch dostało KW potem żadnych odznaczeń ani wniosków. A przecież to byli najdzielniejsi chłopcy. z GS "Lis". "Willy" - Pewnego razu trzymamy barykadę na Nalewkach - dostajemy siny ogień, jak sądziliśmy granatów ręcznych (później po obznajomieniu się z ogniem doszedłem do wniosku, że były to granatniki). Nie wiemy skąd. Przypuszczamy jedynie, że to z poza narożnego muru spalonego budynku - po drugiej stronie ulicy. Willy mówi - wyskoczę przed barykadę i przepłoszę ich granatem. Zabraniam - gdyż barykada i pole przed nią jest pod krzyżowym ogniem C.K.M. Ledwo jednak odwróciłem się w inna stronę - Willy wyskoczył . Zdrętwiałem
Tymczasem on już na drugiej stronie ulicy pod murem spalonego budynku - odbezpieczył jeden granat i łup nim przez mur, potem drugi. Seria z peemu w otwór drzwi i skok z powrotem do barykady - już jest z nami. Taki był walka rozpalała go i ponosiła. Inni nie byli gorsi
Zginęli
Szkoda
Po tych wspomnieniach nie mam siły pisać ...o życiu obozowym za drutami. Innym razem dokończę... Jeszcze a propos tych co zginęli - najdzielniejsi byli nie tylko w walce, ale i w życiu. I tu w obozie byliby najdzielniejsi i koleżeńscy. Żal.
4.11.44 sobota. Wczoraj miałem zamiar już skończyć z tym pisanem a to w związku z zamiarem przedzierzgnięcia się w cywila. Wyglądało bu to tak, że zgłaszam się ochotniczo do pracy w Rzeszy. Razem ze mną idzie Andrzej Niebil. W związku z wyjściem z obozu wszystkie notatki musiałbym zniszczyć, gdyż wtedy przechodzi się z pod opieki wojska pod opiekę władz cywilnych t.zn. S.D. i Gestapo. Przejście do cywila odbywa się następująco: Badanie przez Gestapo. Potem skierowanie z Gestapo do Arbeitsamtu, który przydziela pracę. Chcąc zrealizować ten plan udaliśmy się wczoraj z Andrzejem do kap. Ambrozji - komendanta obozu. Ten najpierw odradzał nam przejście do cywila (zależy nam aby żaden z podchorążych nie poszedł do pracy) - następnie przyparty do muru naszymi motywami oświadczył, że nie ma w tym kierunku żadnych zleceń ze strony Niemców. Obiecał. że dziś widząc się z ich komendantem obozu zasięgnie szczegółowych informacji. Poza tym mówił, że najpóźniej 11-go wyjeżdżamy wszyscy do innego obozu. To trochę hamująco wpływa na masze zamiary, gdyż chcielibyśmy zobaczyć jak będzie w tym innym obozie. Zobaczymy zresztą co powie nam Ambrozja po widzeniu się ze szkopami. Przedwczoraj napisałem do domu list. Może wreszcie dowiem się co tam słychać i czy wiedzą coś o Halince i Janku. Sądzę, że w przyszłym tygodniu otrzymam odpowiedź.
A teraz powracam do zaczętego kiedyś opisu życia w obozie. W samym obozie Niemców nie ma. Całym życiem obozu kieruje polski komendant - kap. Ambrozja. Niemiecki komendant pokazuje się b. rzadko a jego zastępca Stabsfeldwebel raz dziennie na apelu. Pobudkę gra nam trębacz o 7-mej rano. Mycie. Modlitwa śpiewana przed barakiem. Śniadanie - t. znaczy menażka kawy niesłodkiej i
nic więcej. Potem czas wolny aż do obiadu. Grają w szachy i karty. Czasem jakiś wykład. A zawsze jest nuda. Około godz 11-tej przywożą chleb - każdemu przypada porcja 30 dkg. i około 3 dkg. margaryny. Czasem mikroskopijny kawałek sera. "Opychamy" to i czekamy na obiad. Jemy go około godz. 13-tej - zresztą nie zawsze, bo czasem już o 11-tej. 0,30 litra zupy i kartofle w mundurkach. 2 razy w tygodniu 750 gr. kartofli, 2 razy 400 gr., 2 razy 300 gr, i niedziela bez kartofli - jedynie ze zwiększoną porcją zupy. O godz. 15-tej apel, na którym Niemiec sprawdza czy nikt nie prysnął, czy zgadza się stan. I znowu czekamy na kolację - kawa i ... więcej nic. O 8-mej wieczorem capstrzyk no i .wykłady i wieczornica /-/ [po capstrzyku kawały - dyskusje i.t.p. I tak codziennie.
5.11.44. Z przejścia do cywila na razie zrezygnowaliśmy. Ambrozja rozmawiał wczoraj z niem. kom. obozu. Z rozmowy wyczul, że ten nie radzi nam pozbywać się praw jeńców. Poza tym niedługo mamy wszyscy wyjechać, W ciągu najbliższego tygodnia wyjeżdżają wszyscy strzelcy małoletni - a następnie my i reszta oficerów. Nadeszła odpowiedź na wysłaną uprzednio do Genewy depeszę. M.Cz.K. zawiadamia, że wysłał nam 3000 paczek żywnościowych, odzieżowych i z materiałami sanitarnymi. Nareszcie. A conto tych paczek pożyczyliśmy z zapasów jeńców angielskich 40 paczek, które rozdzielono między chorych. Jedynie papierosy rozdzielono na wszystkich, Po 2 i 1/2 papierosa. Nastrój w obozie polepszył się wskutek tych nowinek. I chwała Bogu gdyż ostatnio zaczęli już uciekać przez druty - co ze względu na silne posterunki było prawie samobójstwem. Pierwsza próba ucieczki odbyła się bezkrwawo. Przy drugiej zabito jednego podchorążego i jednego raniono. (...) Przed kilku dniami przydzielili nam na każdą salę piecyki i codziennie wydają kilka kostek brykietowych jako opał. Mają również wydać lampy karbidowe. Dziwnie tu jest w tym obozie - robimy co chcemy, mówimy co chcemy, śpiewamy co chcemy - w obozie jest Polska i nikt nie może nam prawa do tej polskości zakwestionować. Jakże inna sytuacja od przedpowstaniowej kiedy za patriotyzm był Pawiak i kula w łeb.Może to jest też jeden z powodów, które powstrzymują mnie zgłoszenia się do robót - tam trzeba by milczeć, słuchać i znowu stać się "lojalnym" Polakiem - sługą Rzeszy Wielkoniemieckiej. Co prawda to przejście do cywila absorbuje mnie ze względu na większą ilość możliwości do "pryśnięcia". A wtedy odszukałbym Halinkę, bo przecież jej stan obecny wymaga opieki, a jeśli nie znalazła rodziców ani nie udała się do mojej mamusi to znajduje się w fatalnym położeniu. (...) Poczekam jeszcze na list z domu i wtedy zdecyduję się.
8.11.44 Wczoraj wyjechało 400 strzelców i podoficerów. Nas przeniesiono na blok L, na którym poprzednio były nasze niewiasty. Warunki makabryczne. Baraki zdemolowane bez drzwi - bez okien - nie ma pieców - a przecież to już listopad. Do tego fatalna pogoda - zimno i deszcz. Na domiar złego brak ciepłego ubrania i koców. Ja mam tylko letni płaszcz. W nocy straszliwie zmarzłem i dziś katar. Pociechą jest jedynie nadzieja szybkiego wyjazdu i to, że jutro wzgl. pojutrze dostaniemy jedną paczkę M.Cz.K. na dwóch. Pożyczone z zapasów anglików. Wyjazdu pragniemy dlatego, że w stałych obozach warunki są o wiele lepsze. Całe baraki - opalane - normalna opieka lekarska - światło - świetlica i książki, jednym słowem luksus. Cóż z tego kiedy na razie makabra. (...) Trochę się poprawiło gdyż wydali piecyki i zreperowaliśmy barak własnym przemysłem. Teraz już palimy i jest trochę cieplej. Listy, które kiedyś pisaliśmy wyjadą dopiero pojutrze. Dotąd leżą w cenzurze. W tym obozie nie dostanę więc już prawdopodobnie odpowiedzi z domu.
11.11.44. Wczoraj spadł pierwszy śnieg. Dziś już zupełnie biało na dworze i zimno. Rocznica odzyskania niepodległości - święto narodowe. Po południu odbędą się w związku z tym uroczystości zapowiedziane wczorajszym rozkazem dziennym Nr, 1. "Ambrozji". Dziś wyjeżdża 900 strzelców. Część już odmaszerowała na dworzec kolejowy. Pozostałoby jeszcze 800 strzelców, do których bloku mamy się dziś przenieść, my t.zn. podchorążowie, oficerowie i małoletni ogólem 900 ludzi. Będzie to już chyba 10-ta przeprowadzka w tym Lamsdorfie. Jestem dziś w fatalnym nastroju - gdyż same złe wiadomości. Ale nie chce mi się na ten temat pisać. W ogóle do niczego nie mam ochoty.(
)
16.11.44. Wczoraj przenieśliśmy się z bloku L do bloku M i obecnie jesteśmy ze strzelcami i podoficerami. Ogółem obóz A.K. liczy obecnie przeszło 1700 ludzi. Salę mamy b. dobrą - zresztą dzięki doświadczeniu z poprzednich przenosin. Piecyk zabraliśmy ze sobą a brakujące części urządzeń barakowych "zaszabrowaliśmy" natychmiast po przenosinach z nieobsadzonego baraku. Mamy widno i względnie ciepło. Poza tym nasza trójka zdobyła 2 sienniki napełnione wiórkami i teraz mamy królewskie spanie. Dotąd spaliśmy - jak zresztą większość kolegów - na gołych deskach pryczy, na której rozciągnięty był jedynie pokrowiec na siennik - było więc trochę twardo. Dziś paskudna pogoda - bez przerwy pada śnieg i zaraz topnieje - poza tym wiatr powoduje, że jest przeraźliwie zimno. Spotkaliśmy tu na bloku M jeszcze kilku chłopaków z drużyny Pięty, z którymi staliśmy ostatnio na Brackiej przy B.G.K. Niektórzy z nich trzymają się dobrze - inni załamani warunkami życia obozowego. Wszystko zależy od tego jak ktoś był zaopatrzony w przedmioty nadające się do handlu. zamiennego. Wymieniają obecnie te przedmioty za chleb, papierosy, kartofle, brukiew. Następnie na piecyku gotują zupy. My też już niejednokrotnie urządziliśmy sobie taką "frajdę". Obecnie skończyło się już wszystko i nie mamy nic do przehandlowania. Najgorzej będzie, że tak trudno obejść się bez papierosów, które jeszcze jakoś się kombinowało od czasu do czasu. Stosunek wymiany papierosów za żywność przedstawia się nasępująco: za codzienną porcję chleba i margarynę 5 papierosów francuskich "Elegant" względnie angielskich. Takiej wymiany nie mogę jednak prowadzić gdyż dotychczasowy pobyt w obozie już dosyć wyczerpał fizycznie ?a przecież racje żywnościowe nie są powiększone. Jutro mają wyjechać małoletni i część strzelców. Zobaczymy czy to prawda. (...)
21.11.1944. Wtorek. Dzień wczorajszy a właściwie wieczór rozwiał nasze nadzieje odnośnie szybkiego wyjazdu. Rano były już nastroje przedwyjazdowe. Gorączka podróży. Już robiono urzędowe spisy 300-tu podchorążych którzy mają wyjechać. Potem był Ambrozja u niemieckiego pułkownika i przyniósł inne wiadomości. Niemiecki komendant był przede wszystkim b. smutny z powodu nalotu Liberatorów, który miał miejsce dnia wczorajszego na Opole i okolicę. Nalot był widoczny od nas. Całe chmary "srebrnych ptaków" krążyły majestatycznie nie niepokojone przez nikogo i siały zniszczenie oraz śmierć. (
) - A tymczasem nie mam żadnych wieści od swych bliskich i zaczyna mnie to mocno martwić. Może nie dociera korespondencja? A może to najgorsze!
3-ci Grudzień. W międzyczasie dostaliśmy drugą połowę paczki C.K. i zostaliśmy częściowo umundurowani. Bryczesy, sztylpy, płaszcze, częściowo buty i furażerki. Nadeszła dla nas również bielizna, ręczniki i nawet dziś mają częściowo rozdzielać, Sytuacja nasza w niewoli wybitnie poprawiła się. (...). Na terenie obozu działać zaczęło biuro werbunkowe Abeitsamtu. Proponuje pójście do pracy w swoim zawodzie. Na razie nie kwapię się do pracy. Nie dlatego, że polepszyły się warunki w obozie - dotąd nie otrzymałem żadnych wiadomości od bliskich z G.G. i nie wiem czy warto tam wracać. Napisałem już pięć listów i milczenie.
8-my grudnia. Wczoraj otrzymałem kartkę od Halinki. Jest zdrowa u rodziców w Piotrkowie. Brat jest w domu w Jakuszowicach. Wszyscy zdrowi i cali. Hura!
i tą dobrą wiadomością została zapisana do końca ostatnia strona notatnika.
W trzeciej dekadzie stycznia nastąpiła piesza ewakuacja obozu, w związku z ofensywą wojsk sowieckich. Wędrówka piesza na zachód trwała 3 miesiące. Na wędrówkę tę wyruszyło około 420 podchorążych, a około 30 ewakuowanych zostało z izbą chorych. Ponad trzymiesięczna wędrówka, zwłaszcza przez pierwsze dwa miesiące, to jedna wielka makabra. Trudno to sobie wyobrazić komuś, kto tego nie przeżył. Trasa wiodła przez będące w Polsce miejscowości Grodków, Paczków, Otmuchów, Kłodzko w kierunku obecnej granicy w Zgorzelcu, stąd na południ do Zittau, na zachód do Bad Schandau, na południowy zachód na teren Czechosłowacji - Teplice i znów na teren Niemiec - Zwickau, Glauchen, Plauen, Ilmenau, Bad Neustadt, Schweinfurt i stąd na południe w kierunku Ingolstadt n/Dunajem i Hammelburg blisko Renu. Przebywana dziennie trasa wyniosła od 15 do 30 kilometrów, a wędrówka trwała około 100 dni. Ze względu na zatłoczenie szos przez cofające się wojska i uciekinierów, kierowano nas na boczne drogi, czasem szliśmy szlakami turystycznymi w rejonach górskich i podgórskich /Karkonosze, Sudety/. W sumie przeszliśmy blisko 2000 kilometrów. Przez pierwsze dni kondycja dopisywała, bo w grudniu poziom wyżywienia był lepszy /paczki M.C.K., a na drogę też otrzymaliśmy paczki M.C.K. Ale zapasy wyczerpały się szybko, a wyżywienie w drodze było jeszcze gorsze niż w obozie. Składał się na nie jeden posiłek obiadowy /zupa, kartofle w mundurkach i kawa. Chleb nie codziennie. Obiad wydawała kuchnia zwykle wieczorem, po całodziennym marszu, czasem w środku nocy. Noclegi najczęściej w pustych stodołach wiejskich, w których często nie było nawet słomy. Duże śniegi i mroźna zima. Przez wiele dni temperatura wynosiła -10-20°C. Warunki higieniczne straszne. Brak możliwości mycia się. Byliśmy brudni i zawszeni. Wielu załamało się całkowicie. Po dojściu na nocleg, padali gdzie popadło, nie mając siły wstać nawet na posiłek. Dopiero po około dwóch miesiącach, sytuacja poprawiła się - dostaliśmy paczki M.C.K. Było wiele ucieczek udanych i nieudanych.
Na terenie Czechosłowacji zetknęliśmy się ze świętokrzyską brygadą N.S.Z. "Bohuna". Wchodząc do jakiejś miejscowości na nocleg, zobaczyliśmy, ze zdumieniem, stojących po obu stronach drogi, w grupkach, partyzantów, uzbrojonych, z biało-czerwonymi odznakami na czapkach. Stali w pewnej odległości od drogi i nie zbliżali się do kolumny. W kolumnie zawrzało. Łamią się szeregi. Krzyżują się pytania i odpowiedzi. Ale "posty" energicznie przywracają porządek. Zaczynają strzelać. Jeden z podchorążych zostaje postrzelony. Partyzanci nie reagują. Wymyślanie i wrogie okrzyki pod ich adresem. Mijamy wieś i na jej końcu kwatera w stodołach dużego gospodarstwa. Po pewnym czasie, pod bramę gospodarstwa w której stoi posterunek niemiecki, podjeżdża w bryczce "Bohun", a z nim kilku konnych. Rozmowa na odległość. "Bohun" wyjaśnia, że nad Nidą brygada znalazła się między frontem radzieckim i niemieckim, bez możliwości przedarcia się przez front niemiecki. Ze względu na złe doświadczenia na wschodzie /Wilno, Lwów/, przyjęli propozycję Niemców zaniechania walki i wycofania się, przy zachowaniu neutralności, na zachód. Nie współpracują z Niemcami. Nie przyjmujemy tych argumentów. Padają z naszej strony bardzo ostre słowa. Na zakończenie rozmowy "Bohun" oświadcza, że rozmawiał z niemieckim komendantem obozu, który w prawdzie nie zgodził się na oficjalne nasze przejście do brygady "Bohuna", ale "posty" będą patrzeć przez palce na nasze ucieczki. Wskazał, gdzie zostanie wystawiony jego posterunek, który będzie odprowadzał uciekinierów do brygady. "Bohuna" żegnają wrogie okrzyki. Po jego wyjeździe wybucha dyskusja. Zdecydowanie większość jest przeciwna przechodzeniu do brygady. Nasz komendant również, ale pozostawia swobodę decyzji. Trzeba wiedzieć, że zdarzenie to miało miejsce po kilkutygodniowej wędrówce, w najcięższym jej okresie. Na ucieczkę zdecydowało się tylko kilkunastu. Ale brygada "Bohuna" miała tylko z nimi kłopoty. Zaczęli zaraz szukać kontaktów z czeskim ruchem podziemnym i partyzantką, która rzekomo była w Sudetach. Zaczęli przygotowywać ucieczkę grupową. Zamiar został wykryty przez żandarmerię "Bohuna". Prowodyrów aresztowano i oddano pod sąd wojskowy, za dezercję. W konsekwencji prowodyrzy zostali usunięci z brygady i wędrowali dalej samodzielnie jako cywile.
W Bawarii, kwaterując w jednym z osiedli, dowiedzieliśmy się, że w miejscowym kościele jest polski ksiądz - uchodźca. Zwróciliśmy się do niemieckiego komendanta, o czysto polskim nazwisku (Zakrzewski?) o odprawienie dla nas mszy w miejscowym kościele. Zgodził się. Doprowadziliśmy do porządku nasze mundury i ruszyliśmy kolumną czwórkową przez miasteczko do kościoła. Poszedł z nami również niemiecki komendant. Przez miasteczko szliśmy równym krokiem i śpiewaliśmy powstańcze piosenki. W miasteczku sensacja, ale wrogich nastrojów nie było. Pytali co to za wojsko i dziwili się, że to powstańcy warszawscy. Po mszy odśpiewaliśmy Boże coś Polskę
Niemieckiemu komendantowi zaczęły wówczas płynąć po policzkach łzy. A po wyjściu z kościoła zaczął, po raz pierwszy, rozmawiać z nami po polsku. Mówił, że jego ojciec był z pochodzenia Polakiem, a matka Niemką. Wychował się w Niemczech - w Berlinie i był obywatelem niemieckim.
Wyzwoliła nas 3. armia amerykańska gen. Pattona, w miejscowości Oberzähl kilka kilometrów od Ingolstadtu nad Dunajem. Amerykański patrol nadjechał na ciężarówce i łazikach. Dostali ostrzał z pobliskiego lasku. W patrolu byli Indianie. Meldunek przez radio składali nie po angielsku lecz w swoim ojczystym języku. Nadleciały dwa Mustangi i zbombardowały lasek. Oczekując na samoloty dowódca patrolu rozłożył kartkę na masce gazika i zrobił rysunek, który mi następnie podarował. Mam go do dziś.
Oczekując na samoloty dowódca patrolu zrobił na miejscu ten rysunek i podarował "Kobuzowi"
O trudach wędrówki świadczy fakt, że w czasie wędrówki grupa podchorążych stopniała z około 420 do około 120 żołnierzy. Reszta pozostała po drodze, częściowo jako chorzy, niewielu stosunkowo uciekło - los tych co zostali po drodze jest nieznany. Z 1116 plutonu do końca wędrówki dotarłem ja i "Czarnota".
Po jakimś czasie umieszczono nas w obozie wojskowym w Langwasser gdzie komendantem był pułkownik Tomaszewski, były komendant 36 pp Legii Akademickiej, którego znałem z czasów studenckich.
Zdecydowałem się na powrót do Polski jako jeden z pierwszych pomimo zagrożenia za strony władzy sowieckiej, którym straszono, a które było zupełnie realne. Dotarłem do Polski przez Pilzno i na terenie Czech przekroczyłem granicę strefy amerykańskiej i sowieckiej.
Powrót zgłosiłem oficjalnie w punkcie Państwowego Urzędu Repatriacyjnego w Dziedzicach.
Zaświadczenie nr 264224:
"Zaświadcza się, że ob. Pietras Stanisław, ur. 31 I 1918 w Jakuszowicach, przybył do Polski z terytorium: Obóz jeńców Lamsdorf z Powstania Warszawskiego (dopisane inną ręką) i dnia 20 VIII 1945 r. zarejestrował się na Punkcie przyjęcia w Dziedzicach. Obecnie udaje się do Warszawy.
Na podstawie zarządzenia Rady Ministrów z dnia 5 V 1945 r. ob. Pietras Stanisław ma pierwszeństwo i prawo jednorazowego bezpłatnego przejazdu wszelkimi środkami lokomocji do Warszawy.
Władze Państwowe i Samorządowe proszone są o udzielenie jak najdalej idącej pomocy okazicielowi niniejszego.
Uwaga:
1. Okaziciel niniejszego zaświadczenia obowiązany jest zameldować się Milicji Obywatelskiej w terminie do 14 dni od daty wystawienia zaświadczenia i do 3 dni po przybyciu na miejsce zamieszkania.
2. Po upływie terminu ważności zaświadczenie winno być wymienione w miejscu stałego pobytu - na dowód tożsamości.
Kierownik punktu przyjęcia w Dziedzicach.
Wydano d. 20 VIII 1945 r.
Ważne do dnia 3 IX 1945."
Swojego stopnia wojskowego wówczas nie ujawniłem i w ewidencji wojskowej jestem szeregowym.
opracowanie: Maciej Janaszek-Seydlitz
ur. 31.01.1918 w Jakuszowicach
kapral podchorąży Armii Krajowej
ps. "Kobuz"
dowódca plutonu 1116
3 kompania batalionu AK "Chrobry I"
nr jen 102935